Turecki sojusz z diabłem
Trudne zajęcie mają pijarowcy amerykańskiej dyplomacji, którzy w tłumaczeniu poczynań swojego państwa nierzadko muszą niemal wypowiadać wojnę logice. Takie ciężkie działa przeciwko logice zostały wytoczone we wrześniu ubiegłego roku, kiedy to Państwo Islamskie zastąpiło reżim Assada na pozycji głównego wroga Amerykanów.
Zespoły propagandowo-medialne zmuszone były przekonać świat, że Stany Zjednoczone w żaden sposób nie przyczyniły się do wzrostu potęgi dżihadystów, a wsparcie polityczne i finansowe innych syryjskich rebeliantów, stojących po tej samej stronie co kalifat, to jedynie mały, niezauważalny „detal”. W ślad za USA poszły niemal wszystkie państwa pomagające niegdyś buntownikom. Do antyislamistycznej koalicji dołączyła Arabia Saudyjska, Katar, Wielka Brytania i Australia. Znacząco uwiarygodniło to działania Stanów i świat byłby już w stanie zaufać nowej narracji stworzonej przez amerykańską dyplomację, gdyby nie jedno znaczące państwo – Turcja.
Mówiąc już jednak całkiem poważnie i zostawiając „wyrazy współczucia” dla amerykańskich pijarowców na boku: kraj położony nad Bosforem powinien być przedmiotem nieustannych analiz, ponieważ nie tylko nie przyłączył się do innych państw regionu walczących z dżihadystami, ale też nigdy oficjalnie nie potępił ich działań. „Coraz głośniejsze oskarżenia o wspieranie ekstremistów nie wydają się bezpodstawne w świetle faktów: Turcja nie zamknęła granicy z Syrią na terenach zajętych przez IS, stanowiła korytarz tranzytowy dla terrorystów i to z jej terytorium były przeprowadzane ataki na syryjskie miasto Kobane. Mamy absolutnie potwierdzone informacje że w tureckich państwowych szpitalach byli leczeni ranni bojownicy kalifatu. W tym kraju nic nie dzieje się bez wiedzy władzy(służb).” – wylicza ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, specjalizujący się w islamskim ekstremizmie Tomasz Otłowski w wypowiedzi dla naszego portalu.
Powyższe informacje jasno wskazują, że „anatolijski tygrys” nie spełnia oczekiwań stawianych wobec niego przez inne państwa NATO, a niewiele brakuje, abyśmy mogli o Turcji mówić jako sojuszniku Państwa Islamskiego. Nie dziwi to tak mocno, jeżeli zauważymy, że Turcja od kilku lat stara się realizować politykę nazywaną „neoosmańską”. Dotychczasowym narzędziem w walce o rząd dusz świata islamu była chłodna do bólu kalkulacja i pragmatyczne posunięcia odsuwające na dalszy plan kwestie ideowo-religijne. Przebieg syryjskiej wojny domowej jak w pigułce pokazuje cele i metody polityki zagranicznej, ale również wiele słabości spadkobiercy Imperium Osmańskiego.
Ostatnie lata to wyraźne ocieplenie stosunków na linii Turcja-Syria i stopniowe łagodzenie istniejących waśni między tymi krajami. W trakcie spotkań na najwyższym szczeblu w ogóle nie poruszane były tak drażliwe kwestie jak zwrot Syrii regionu Hatay zajętego niegdyś przez Turcję. Obecny premier i były minister spraw zagranicznych prof. Ahmed Dovutoglu wyraźnie mówił o nieskupianiu się na „wyimaginowanych zagrożeniach” i w ten sposób starał się znaleźć nić porozumienia z prezydentem Baszarem Al-Assadem. Udawało się to całkiem nieźle, tym bardziej że obydwa kraje łączył problem dużej mniejszości kurdyjskiej i widmo utworzenia kurdyjskiego państwa na ich terenach. Skalę ocieplenia stosunków pokazują słowa prezydenta Turcji, który w pewnym momencie nazwał Assada swoim bratem.
Turcja zasadniczo popierała kolejne rewolucje Arabskiej Wiosny (bo poszerzało to jej strefę wpływów), ale wszystkie miały miejsce w dość dużym oddaleniu od jej terytoriów. Podobne zmiany w Syrii mogłyby być zbyt ryzykowne i tak bliski, niestabilny sąsiad na pewno nie leżał w tureckim interesie. Naturalnym wydawałoby się więc, że Ankara nie będzie chciała potępić Assada i zburzyć pozytywnych relacji, czym zmarnowałaby lata pracy włożone w polepszanie dyplomatycznych relacji. Początkowa faza konfliktu wyglądała dokładnie w ten sposób: regionalne mocarstwo trzymało się nieco na uboczu i próbowało pełnić rolę mediatora. Z czasem ich stanowisko zradykalizowało się i zmieniło w bardzo ostre potępienie rządów dyktatora i oficjalne wsparcie ekstremistycznych rebeliantów walczących w Syrii.
Wiele istnieje teorii wyjaśniających taką zmianę podejścia, ale jedną z najbardziej wiarygodnych pozostaje największa bolączka Turcji – Kurdowie. Syryjska dyktatura, dotychczas dość sztywna w tej kwestii, w obliczu rozprzestrzeniającego się zagrożenia, obiecała przyznać obywatelstwo 300 tysiącom Kurdów. W kwietniu 2011 prezydent Assad podpisał „dekret 49” nadający obywatelstwo Kurdom z Al-Hasakah zarejestrowanym dotychczas jako cudzoziemcy. To posunięcie, w poważną wątpliwość poddało wspólnotę interesów turecko-syryjskich w tej sprawie, a nadanie Kurdom autonomii w lipcu 2012 roku kompletnie ją zaburzyło. Jak bardzo zmieniło to stosunek do reżimu Assada pokazują słowa przywoływanego już Tomasza Otłowskiego: „Turcy są wręcz ‘zafiksowani’ na punkcie obalenia al-Assada - uważają go za przyczynę całego zła w regionie, a ponadto za sojusznika Iranu (rywala Ankary w walce o rząd dusz w świecie islamu).”.
Islamiści powiązani z Al-Kaidą okazali się znacznie skuteczniejsi i bezwzględni w zwalczaniu Kurdów. Wystarczy tylko przywołać rzeź 450 kurdyjskich mieszkańców Tal Abyad – głównie kobiet i dzieci. Później na pierwszy plan wyszło Państwo Islamskie, które jeszcze bardziej odpowiedziało interesom tureckiego państw w kwestii kurdyjskiej oblegając Kobane. Tureckie wsparcie terrorystów może jednak odbić im się niedługo czkawką – jest to na tyle nieprzewidywalna organizacja, że nie wydaje się, aby korzystnym dla Turków było przerodzenie się lokalnego wsparcia w głębszy sojusz. Wskazywać na to mogą posunięcia samego Państw Islamskiego –wkraczając do Iraku porwali oni 32 tureckich kierowców ciężarówek(zostali już uwolnieni) i 49 Turków z konsulatu w Mosulu, w tym konsula generalnego Ozturka Yilmaza. W szeregach kalifatu walczy wielu mieszkańców , a rosnąc potęga ISIS w Syrii i Iraku może okazać się na dłuższą metę zabójcza dla Turcji. Tomasz Otłowski o ostatnich niepotwierdzonych informacjach mówi jako o „informacyjnym ‘bąku’ mającym zachwiać reputacją Kurdów i podważyć ich pozycję w koalicji anty-ISowskiej”, co byłoby korzystne dla Turcji. Równie dobrze może być to jednak informacja mająca ukrócić wsparcie terrorystów przez Ankarę, nieco strasząc złagodzeniem ataków na Kurdów.
Niezależnie od dalszego rozwoju wypadków, już teraz wiadomo że Turcja popełniła szereg błędów w realizowaniu swojej „neoosmańskiej polityki”: angażując się otwarcie po stronie anty-rządowej w Syrii znacząco ograniczyła sobie pole manewru. W przypadku zwycięstwa Assada w wojnie domowej, późniejsze budowanie relacji turecko-syryjskich może być jednym z największych wyzwań polityki zagranicznej Ankary. Ostatnie wydarzenia pokazują też, że mimo realizmu i kalkulacji jaka cechuje poczynania tureckiej dyplomacji, wiele z jej kroków jest motywowanych emocjonalnym, panicznym wręcz strachem przed Kurdami. To kolejny przykład mówiący, że multikulturowość państwa jest często źródłem problemów.
Przemysław Stolarski
fot. flickr.com, Gareth Taylor
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl