III Rzeczpospolita bez majtek
/
Wygląda na to, że płk Mikołaj Przybył nie będzie jedyną kolejną ofiarą katastrofy smoleńskiej. Jeśli już – to pierwszą z całego łańcucha ofiar; zresztą – powiedzmy sobie szczerze – groteskową, podobnie jak przyszłe pozostałe.
Na razie ofiara płk Przybyła polega na tym, ze Siły Wyższe podjęły decyzję by na wszelki wypadek przechować go w psychiatryku, zanim się wyklaruje, co i jak.
Bo wygląda na to, że wojna na górze między bezpieczniackimi watahami nie chce się zakończyć, a w tej sytuacji jeszcze nie wiadomo, czy rewelacje płk Przybyła, że nasza niezwyciężona armia jest żerowiskiem dla zorganizowanej przestępczości, to tylko „sen wariata śniony nieprzytomnie”, czy też przeciwnie – szczyt spostrzegawczości i obywatelskiego zatroskania.
Okazało się ponadto, że walka między bezpieczniackimi watahami przełożyła się bezpośrednio na konflikt między prokuraturą cywilną i wojskową, których szefowie próbowali ściągnąć sobie nawzajem kalesony na oczach całej Polski.
Ktoś starszy i mądrzejszy musiał im jednak wytłumaczyć, że trochę przesadzili, toteż na poniedziałkowej konferencji prasowej prokurator Seremet już grzecznie siedział obok prokuratora Parulskiego i miedzianym czołem asystował przy gimnastyce, jaką prokurator Szelag odstawił przed dziennikarzami, nie potrafiąc odpowiedzieć na żadne z najprostszych pytań.
Rzecz w tym, że w zamieszaniu wywołanym wojną na górze, eksperci z Krakowa, nie wiedząc, czego się trzymać, na wszelki wypadek powiedzieli prawdę, iż słowa przypisywane generałowi Błasikowi wypowiedział tak naprawdę drugi pilot, a przede wszystkim – że nie ma najmniejszego dowodu, że generał Błasik w ogóle w kokpicie się znajdował.
Ponieważ wywraca to do góry nogami dotychczasowe ustalenia zarówno MAK, jak i Komisji Millera, w których obecność generała Błasika, w dodatku – w stanie nietrzeźwym w kokpicie samolotu miała decydujące znaczenie zarówno dla samego przebiegu katastrofy, jak i jej przyczyn, zaniepokojone watahy najwyraźniej musiały wydać swoim konfidentom w mediach stosowne rozkazy, bo widać, jak się uwijają przy propagowaniu poglądu, że tak naprawdę sprawa obecności generała Błasika w kokpicie samolotu nie ma najmniejszego znaczenia dla zatwierdzonych i podanych do wierzenia ustaleń, iż przyczyną katastrofy był sławny „błąd pilota”, o którym minister Sikorski wiedział już w kilkanaście minut po katastrofie, a być może nawet jeszcze przed nią.
Wiadomo bowiem, że wersja tym skuteczniejsza propagandowo, im im wcześniej i dokładniej przygotowana. A teraz, na skutek zamieszania wywołanego wojną bezpieczniackich watah, zapoczątkowaną prowokacyjnym i – co tu ukrywać – chyba jednak nieprzemyślanym zatrzymaniem generała Czempińskiego sprawia, że cały pogrzeb na nic i trzeba będzie na poczekaniu powymyślać jakieś nowe bajki, które niezależna prokuratura poda do wierzenia w charakterze najprawdziwszych prawd.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: prawy.pl