Bogdan Święczkowski: „Paraliż państwa we wszystkich dziedzinach”
Były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego prokurator Bogdan Święczkowski rozmowie z portalem „prawy.pl” ujawnia przyczyny paraliżu informacyjnego państwa.
Michał Polak: Jest Pan zaskoczony atakami hackerów na strony internetowe najważniejszych instytucji rządowych, państwowych?
Bogdan Święczkowski: W oczywisty sposób takie ataki mnie nie zaskoczyły. Z podobnymi działaniami instytucje publiczne mają do czynienia na co dzień. Jednak zaskakująca mogła być skala ataków. Mnie jednak ona nie dziwi, dlatego, że zaniepokojenie wielu środowisk próbą podpisania przez rząd Donalda Tuska umowy międzynarodowej ograniczającej swobodę wypowiedzi w internecie mogło takie działania ludzi sfrustrowanych, pokrzywdzonych – rzeczywiście wywołać. Jestem jednak zdziwiony niemocą państwa polskiego, które powinno zapewnić bezpieczeństwo przed takimi atakami hackerskimi.
Czy tylko hackerów?
To jest także - jak sądzę – inicjatywa nie tylko osób uważających się za hackerów, ale także obrońców podstawowego prawa do informacji, braku cenzury.
Internauci często mówią, że jeśli czegoś nie ma w internecie, to w rzeczywistości także nie istnieje. Jak wiemy, od sobotniego wieczoru nie działają strony rządowe, Sejmu, ABW, niektórych ministerstw. To oznacza pewien paraliż państwa, przynajmniej tego wirtualnego, jeśli można tak powiedzieć...
Wydarzenia ostatnich co najmniej kilkudziesięciu miesięcy pokazują, że instytucje państwa nie funkcjonują, że całe państwo jest w ruinie. W zakresie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na niemoc wywołuje śmiech przez łzy. To przecież właśnie ta instytucja dysponuje narzędziami, które mają przeciwdziałać takim sytuacjom oraz ujawniać ewentualnych sprawców.
Gdyby był Pan dziś szefem chociażby ABW, albo innej instytucji rządowej, jakie kroki podjąłby Pan, aby nie dopuścić do takiego zmasowanego zablokowania stron państwowych?
Przede wszystkim nie wierzę, że takie zdarzenie mogłoby mieć miejsce za moich czasów. Ale jeśli już by coś takiego się wydarzyło, niewątpliwie musiałbym pociągnąć do odpowiedzialności wiele osób. Zastanawiałbym się także nad swoją rolą. Jednak proszę pamiętać, że w obecnym kierownictwie ABW znajdują się osoby, które w moim najgłębszym przekonaniu nie dorosły do zadań, które przed nimi stoją. Chociaż mają podobno doświadczenie – np. w zakresie łączności elektronicznej, tak jak szef ABW Bondaryk, który przez długi czas pracował nawet w jednej z firm telekomunikacyjnych. To, co widzimy, to żenujący objaw paraliżu państwa we wszystkich dziedzinach jego życia. Wydaje mi się, że rząd Donalda Tuska postanowił umyć ręce od odpowiedzialności za rządzenie, a jedynie chce czerpać z profitów przysługujących rządzącym.
Problem ograniczania wolności słowa, dostępu informacji w Polsce, za sprawą programu ACTA ujrzał wreszcie światło dzienne. Obecna ekipa rządząca już wiele razy pokazywała, jak kneblować usta „niepokornym” obywatelom. Stało się tak, gdy zamykano stronę internetową z „wpadkami” prezydenta Komorowskiego, mówi się także co raz głośniej o zaostrzeniu kar dla osób organizujących się publicznie. Jak to jest z tą wolnością słowa w Polsce?
Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność. Proszę pamiętać, że niedawno znowelizowano ustawę o dostępie do informacji publicznej, która znacznie ogranicza dostęp do informacji związanych z funkcjonowaniem instytucji publicznych, czy powiązanych z sektorem publicznym. To świadczy o tym, że pod przykrywką działań, mających usprawnić funkcjonowanie w pewnych obszarach życia publicznego, próbuje się w prowadzać cenzurę, wprowadzać ograniczanie wypowiedzi, demonstracji, wolności osobistych. I to wszystko, proszę pamiętać, że dzieje się pod auspicjami partii miłości, która miała być odtrutką na czwartą RP. Jeżeli porównamy to co działo się za czasów czwartej RP z tym, co obserwujemy aktualnie, to jasno widać, który z rządów jest bliższy standardom totalitarnego państwa. W moim przekonaniu władza Donalda Tuska zmierza w kierunku reżimu białoruskiego, przynajmniej w pewnych aspektach.
A więc ACTA słusznie rodzi obawy związane z wolnością słowa w internecie?
Oczywiście, należy pamiętać o tym, że wolność w internecie nie może oznaczać anarchii w internecie. Pewne kanony muszą obowiązywać. Ale pytanie – czy musi być kolejna umowa międzynarodowa? Nie wystarczą dotychczasowe przepisy, które w wystarczającym stopniu, w wielu aspektach normują ową wolność? Czy ten rząd zacznie także konsultować wreszcie konsultować z obywatelami akty prawne – zarówno międzynarodowe jak i o charakterze wewnętrznym? Obywatele zaczynają się obawiać, że poza ich plecami rząd zacznie wprowadzać ustawy ingerujące w ich życie.
Przedstawiciele partii rządzącej próbują obarczać odpowiedzialnością za zamieszanie wokół programu ACTA – przede wszystkim Komisję Europejską, która nad tym projektem debatowała. Czy słusznie?
Przecież Polska ma odpowiednie narzędzia – jest możliwość zablokowania każdej z decyzji Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. To może świadczyć albo o braku specjalistów, którzy pokazaliby rządowi, jak można postąpić, albo świadomym ukrywaniem przed obywatelami pewnych działań rządu. Pytanie do czego to wszystko zmierza?
Ale unikanie odpowiedzialności to swoista taktyka tego rządu...
Słuchając wypowiedzi przedstawicieli rządu można dojść do wniosku, że on w rzeczywistości za nic nie odpowiada. Cokolwiek złego się stanie, to nigdy przez nich. A przecież Donalda Tuska i resztę władzy obowiązuje umowa społeczna – my, jako obywatele oddajemy część własnej wolności, ale w zamian oczekujemy zapewnienia podstawowego bezpieczeństwa w sferze socjalnej, gospodarczej, materialnej, obyczajowej, życia publicznego, bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego. Jeśli rząd nie poczuwa się do odpowiedzialności, nie powinien rządzić.
Czy Polacy nie mają jednak żadnych powodów do obaw w zakresie szeroko pojętego bezpieczeństwa?
Ten zmasowany atak hackerów, jak sądzę, był spowodowany tym, iż rząd Rzeczpospolitej Polskiej ukrywał przed nami, że ma zamiar podpisać taką a nie inną umowę międzynarodową. Gdyby została skonsultowana ze środowiskami, gdybyśmy znali publiczne treści, zawartość, to sądzę, że takiego problemu by nie było. Wydaje mi się, że jest potrzebna pewna norma międzynarodowa regulująca przesyłanie informacji w internecie i dostępu do niej. Tego, oprócz środowisk skrajnych, nikt nie kwestionuje.
To by także tłumaczyło miejsce ataku. Akurat do niego doszło w Polsce.
Silniejszy zawsze atakuje słabszego. Nigdy odwrotnie. Podejrzewam, że doszło do tego zdarzenia dlatego, że polskie domeny rządowe były bardzo słabo chronione. Od kilku lat przypominam, że funkcjonują specjalne systemy, programy mające zapobiegać tym atakom. Ale jeżeli prawdą jest, że hasła zabezpieczające stronę premiera były tak prymitywne, że aż niewiarygodne, to trudno się dziwić takiej a nie innej sytuacji.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Polak
Źródło: prawy.pl