,,Mały Konspirator' na ,,Stokrotkę'
- Usia siusia, cepeliada, w ogródeczku panna Mania, Chmurka się przejęzyczyła, jaja nie do wytrzymania - śpiewał Jacek Kleyff z ,,Salonu Niezależnych'', dodając jeszcze, że ,,jak gonili hitlerowca, to mu opadały spodnie''.
Tak przedstawiał ówczesną „propagandę sukcesu”, w wykonaniu poprzebieranych za dziennikarzy funkcjonariuszy rzuconych przez SB na odcinek telewizyjny. Dzisiaj niezależne są wszystkie media, a zwłaszcza te z głównego nurtu, które pozakładała wojskowa razwiedka gwoli sprawniejszego kontrolowania naszej młodej demokracji.
Nasza młoda demokracja musi mieć idoli, czyli tak zwane gwiazdy - toteż jednym z najważniejszych elementów tak zwanej misji jest lansowanie gwiazd. Rozmaicie to wygląda, bo nie tylko lanserzy, ale i same gwiazdy nie do końca są pewne, na czym polega lansowanie.
Świadczy o tym choćby rysunek Andrzeja Mleczki przedstawiający fragment rozmowy dwóch lansowanych właśnie gwiazdek: „A potem lansował mnie przez dwie godziny...”. Rodzi to oczywiście różne nieporozumienia, które wypłynęły między innymi w związku ze sprawą pana red. Kamila Durczoka.
Nieostrożnie zadał on pani premierzycy Ewie Kopacz niezatwierdzone pytanie i zaraz „gwiazdy” przypomniały sobie, jak to były przez niego molestowane i w ogóle. Tak nawiasem mówiąc, jak która gwiazda nie była molestowana, to nie może pokazać się na oczy w towarzystwie, w związku z czym przypominają sobie o tym molestowaniu jedna przez drugą.
Ostatnio przypomniała sobie pani Anna Mucha, a przecież w tej sprawie nikt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Wśród telewizyjnych gwiazd najjaśniej świeci oczywiście resortowa „Stokrotka” przesadzona na tubylczy grunt jeszcze chyba przez samego Iwana Miczurina.
Z racji takiego ukorzenienia, które jest porównywalne z korzeniami samego pana prof. Jana Hartmana, „ateisty” z żydowskiego Zakonu Synów Przymierza, resortowa „Stokrotka” swoich rozmówców napomina, a jak trzeba, to i karci. Oczywiście nie wszystkich; co to, to nie, a tylko takich, których wcześniej wskazano jej do napomnienia lub skarcenia.
Mimo tej koordynacji od czasu do czasu zdarzają się pomyłki i sam widziałem, jak „Stokrotka” zastosowała swój zwyczajowy repertuar wobec prof. Leszka Balcerowicza, który, jak wiadomo, tubylczej bezpiece nie podlega. Prof. Balcerowicz najpierw się niepomiernie zdumiał, a potem zaczął bez ceregieli „Stokrotkę” sztorcować. Przypominało to do złudzenia scenę, jakby tygrys chwycił batog i zaczął bez litości okładać swego pogromcę. „Stokrotka” dopiero wtedy zrozumiała pomyłkę i już do końca audycji była cicha i pokornego serca.
Ostatnio sensacją dnia w małym żydowskim miasteczku na niemieckim pograniczu – jak Stanisław Cat-Mackiewicz nazywał Warszawę – stał się incydent w programie resortowej „Stokrotki”. Swoim zwyczajem ofuknęła ona posła Joachima Brudzińskiego, który nie pozostał jej dłużny, a w tej sytuacji czuwający w studio oficer prowadzący nie widział innego wyjścia, jak przerwać program. I tak się stało.
Zawsze trudno mi było zrozumieć, w jakim celu posłowie szlajają się po tych wszystkich resortowych telewizjach. Niechby szlajał się tam poseł Stefan Niesiołowski, którego wzięli do Platformy Obywatelskiej na chłopaka do pyskowania i w mieście Łodzi powiadają, że wyfutrował za to całą rodzinę, albo inni tacy – to każdy by wiedział, co o tym myśleć, podczas gdy w przeciwnym razie wielu ludzi może uważać, że to wszystko naprawdę.
W tej sytuacji wypada przypomnieć instrukcję wydaną przez „Macieja Poleskiego” czyli Czesława Bieleckiego jeszcze w latach 70-tych w ramach „Małego Konspiratora”. Instrukcja zalecała, by wezwany na przesłuchanie zawsze domagał się od ubecji formalnego wezwania na piśmie, z zaznaczonym numerem sprawy oraz adnotacją, w jakim charakterze jest wezwany: świadka, czy podejrzanego – bo od tego zależał status procesowy.
Toteż kiedy pewnego razu asystent resortowej „Stokrotki” zadzwonił do mnie z zaproszeniem do programu w TVN, odpowiedziałem, że oczywiście stawię się na przesłuchanie, jednak pod warunkiem otrzymania pisemnego wezwania z numerem sprawy oraz zaznaczeniem w jakim charakterze „Stokrotka” będzie mnie przesłuchiwała: świadka, czy podejrzanego. - „Razwiedka, nie razwiedka – porządek musi być!” - dodałem na koniec i od tej pory mam od resortowej „Stokrotki” całkowity spokój.
Okazuje się, że podobnie jak w latach 70-tych, również i dzisiaj ubecja próbuje uchylać się od formalizowania swoich kontaktów z obywatelami, próbując stwarzać wrażenie spontaniczności i normalności. Nie ma żadnego powodu, by ubowcom w tym pomagać, bez względu na to, czy pracują po komendach, czy w stacjach telewizyjnych dlatego powrót do wypróbowanych zasad „Małego Konspiratora” wydaje się pilnie potrzebny.
Stanisław Michalkiewicz
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU i ZDJĘĆ ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl