House of Cards

0
0
0
/

Kiedy bowiem będą mówić: Pokój i bezpieczeństwo - tak niespodziewanie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą. (1 Tes, 5,3)

 

Nie wydaję mi się, aby na coś więcej niż wymowną zasłonę milczenia zasługiwała trwająca obecnie kampania prezydencka i „starcie” dwóch głównych kandydatów, w gruncie rzeczy nieróżniących się od siebie prawie niczym. Mimo jałowości toczącego się „sporu”, trzeba przyznać, że to właśnie hasłu jednego z kandydatów(lubującego się w japońskiej sztuce wojennej) zawdzięczam pomysł na ten felieton. Dajmy, więc spokój szogunom, a zajmijmy się poważnymi sprawami.

 

Ostatnio jednym z chętniej oglądanych obecnie przez Polaków seriali jest amerykański „House of Cards” traktujący o brutalnych realiach waszyngtońskiej polityki. Dzieło, wciągające i zrealizowane z ogromnym rozmachem, mogłoby naszemu narodowi otworzyć oczy na wiele spraw, gdyby tylko jego odbiorcy byli nieco bardziej inteligentni. Nie są, bowiem Polacy kilkadziesiąt lat temu z anty-rewolucyjnej, anty-przewrotowej i anty-masowej piosenki przewidującej upadek „Solidarności”, zrobili hymn rewolucyjnej, przewrotowej i masowej tej samej „Solidarności”. Oczywiście amerykański serial „House of Cards” nigdy swoją popularnością nie dorówna „Murom”, a obrazą dla Jacka Kaczmarskiego byłoby w ogóle porównywać te dwa dzieła, ale wydaje mi się, że w kwestii ich zrozumienia nasz naród prezentuje podobny poziom bezdennej głupoty. Refleksja przeciętnego Kowalskiego po obejrzeniu poczynań Underwooda zamknie się w stwierdzeniu jacy to ci „jankesi” są niemoralni, media i politycy źli, a i tak już duże obrzydzenie do polityki jeszcze wzrośnie. Przesłanie jakie wyciągniemy z tego serialu może być jednak znacznie bardziej wartościowe, jeśli tylko spojrzymy na niego bez naszej narodowej przywary moralizowania wszystkich i wszystkiego.

 

Spróbujmy więc. Fakty są takie: przy całej brutalności, braku skrupułów i zahamowań moralnych, amerykańska polityka ma coś czego w Polsce nie ma od 25 lat. Ducha walki. Nie ma znaczenia, że jest to walka często prowadzona w sposób nieetyczny i zdecydowanie przekraczający normy moralne, ale ona jest. Pomiędzy personalnymi przepychankami o władze, wpływy i pieniądze, obok tego wszystkiego jest również suwerenność i interesy państwa. Ten sam okrutny Underwood, który posuwa się do zabójstwa dziennikarki, jak lew potrafi walczyć z Rosją czy Izraelem o interes swojego kraju. Nawet w tak silnie zdegenerowanym środowisku, nie zanikła najważniejsza cecha polityki. Nie jest bowiem tak jak mówią „intelektualiści” i „autorytety moralne”, że w polityce chodzi o zgodę, pokój czy bezpieczeństwo. Polityka to pole bitwy, na którym ścierają się różne idee, wizje i poglądy. Jeżeli na tym polu bitwy nie ma sporu to ciężko wyobrazić sobie coś bardziej szkodliwego dla polityki. Nauka rozwija się, nie kiedy wszyscy się ze sobą zgadzają, a gdy jedna strona stawia tezę, a druga próbuje ją obalić. Z dbaniem o dobro wspólne(arystotelesowska definicja polityki) jest tak samo.

 

Brak takiego podejścia dobitnie pokazuje hasło trwającej kampanii „zgoda buduje”. Ludzie mający poglądy i wiarę w nie nigdy nie uciekną w populistyczne hasła o „budującej zgodzie” czy „neutralności”. Nie zrobią tego, ponieważ prawdziwie ideowy człowiek(czyli taki, który powinien tworzyć politykę) dobrze wie, że na pewne rzeczy nie wolno się zgadzać. Do tego politycznego kontekstu można przywołać słowa świętego Jana Pawła II, który mówił: „Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte, jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić, jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć, jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić, nie można zdezerterować. Wreszcie, jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić”. Rozlewający się współcześnie po Kościele duch pacyfizmu przesiąknął również polską politykę, w której sporów, wokół prawdziwie ważnych i znaczących spraw już nie ma. Trzeba zdać sobie sprawę, że polską politykę kształtują ludzie nie tylko pozbawieni ideowości, poglądów i wiary, ale również odwagi i determinacji. Ich postawa jest czymś znacznie gorszym niż prezentowane w omawianym serialu zachowania, którymi tak bardzo się brzydzimy. Jaruzelskiego gnębiącego swój naród można próbować tłumaczyć strachem przed Moskwą, dla ludzi wysługujących się z własnej woli zachodnim elitom wytłumaczenia nie ma. Jedyne wartościowe przesłanie, jakie Polacy mogą wyciągnąć z „House of Cards” to tragizm sytuacji w jakiej się znajdujemy.

 

Człowieka motywuje nie szacunek, lecz strach. To na nim buduje się imperia i za jego sprawą wszczyna rewolucje. W tym tkwi sekret wielkich ludzi. Kiedy ktoś się ciebie boi, zniszczysz go, zmiażdżysz, a w efekcie on zawsze obdarzy cię szacunkiem.”

 

Gorzka prawda jest taka, że nie potrafimy zrozumieć tak prymitywnej zasady, a rościmy sobie prawa do pouczania wszystkich wkoło jakie rozliczne grzechy popełniają i jak powinno wyglądać „zdrowe życie publiczne”. Aspirujemy do miana sumienia narodów, a swoją organizacją życia publicznego nie dorównujemy nawet tym złym „jankesom”. Zamiast House of Cards jest House of Retards.


Przemysław Stolarski

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną