Pani poseł, czy... pani posełka? [FELIETON]
Kilka lat temu postępowe feministki w polskim Sejmie zażądały, by zróżnicować sejmową tytulaturę w zależności od płci i do pani minister nie zwracać się tym tytułem, który wszak jest rodzaju męskiego. Żeby mówić do kobiety minister per: „pani ministra” – kobieca forma urzędu dla kobiety, bo wiadomo, że „samiec twój wróg”.
Problem zaczął się gdy zaczęto debatować nad tym, jak tytułować kobietę -posła? Taką np. Wandę Nowicką czy Joannę Muchę. Czy trzeba się zwracać do nich per „posełko” czy „posłanko”?
Chyba właśnie te formy – „posełka” i „posłanka” jako nader śmieszne zakończyły ówczesne językowe próby feministek zmiany sejmowej nomenklatury, bo wszystko wróciło do normy i dziś występującą kobietę - posła tytułuje się dziś „pani poseł”, a ministra w spódnicy: „pani minister”.
Język bowiem jest strukturą żywą, kształtującą się samoczynnie i niełatwą do zmiany. Próby sztucznego kształtowania form językowych rzadko kiedy kończą się sukcesem, najczęściej śmiesznością. Język polski ukształtował się tak, że zbiorowe rzeczowniki w odniesieniu do społeczności obejmujących i mężczyzn i kobiety określa się formą rodzaju męskiego. I tak kiedy mówi się „profesorowie” ma się na myśli i mężczyzn, i kobiety posiadające ten tytuł. Podobnie ma się rzecz z rzeczownikiem „sędziowie” i sędzia Gersdorf obraziłaby się gdyby ją nazwać „sędziną”.
Oczywiście są zbiorowe rzeczowniki rodzaju żeńskiego ale nikt ich nie zadekretował – pojawiły się samoczynnie i naturalnie.
Próby wprowadzenia postępowych określeń jak „pani ministra” czy „pani posełka” zostały zarzucone, ale okazuje się, że zwolennicy politycznej poprawności nie dają za wygraną. Słuchając wystąpień kandydatów Trzaskowskiego Rafała czy Biedronia Roberta zauważyć można jak konsekwentnie zwracają się ci dżentelmeni do audytorium różnicując „płciowo” słuchaczy. I tak zawsze słyszymy „Polki i Polacy” „mieszkanki i mieszkańcy”, „pacjentki i pacjenci” itd. itp.
Jest to oczywisty zabieg zaplanowany w ramach tak pojmowanej przez nich „polityki równościowej”. Trzaskowski chce widocznie podkreślić w ten sposób, że docenia kobiety i właśnie taką formę lingwistyczną wybrał do tego celu. Podobnie Biedroń, który jako homoseksualista występujący w obronie kobiet szczególnie musi udowodnić, że będzie najlepszym ich obrońcą przed uciskiem tych wstrętnych męskich „heteronormatywnych” szowinistów.
Ba, ale motywy to jedno, a rezultaty to coś całkiem różnego. Tak jak Joanna Mucha i Wanda Nowicka zarzuciły ze zwykłej śmieszności eksperymenty z „posełką” i „ministrą” tak i Trzaskowski z Biedroniem idą w tym samym kierunku.
Po pierwsze, dlatego że określenie naszego narodu - „Polacy” - obejmuje wszystkich – niezależnie od płci, koloru oczu czy wzrostu – którzy identyfikują się z polską kulturą, historią czy językiem. Ba, nawet – niezależnie od orientacji seksualnej, o którą w dobrych czasach, kiedy świat miał jeszcze trochę „oleju w głowie” – publicznie nie pytano. I tak homoseksualizm wielu polskich wybitnych literatów jak choćby Lechoń był „tajemnicą poliszynela” i bynajmniej nie odbiera im miejsca w naszej narodowej historii. Ale też i oni nie obnosili się po ulicach ze swoimi skłonnościami i nie żądali, żeby uznać za normalne to co normalne nie jest.
Teraz Biedroń i Trzaskowski wraz z całą grupą określaną jako LGBT uważają inaczej.
Ale Drodzy Panowie Kandydaci! Bądźmy konsekwentni! Jeśli już różnicujemy Polaków płciowo zwracając się do słuchaczy per „Polki i Polacy” to co z „trzecią płcią”? Co z transwestytami, co z gejami, lesbijkami czy osobami transpłciowymi”?
Zwracam Wam – panowie Trzaskowski i Biedroniu uwagę, że wymieniając tylko rodzaj męski i żeński dyskryminujecie osoby „nieheteronormatywne”. Weźcie się poprawcie i mówcie do wszystkich tak jak by postępowo wypadało: „Polki, Polacy i wy bracia odmieńce wielopłciowe!”.
Dopiero taka forma wydaje być naprawdę politycznie poprawna.
Źródło: redakcja