Litewska demokracja przypomina czasy stalinizmu
Na temat bandyckich praktyk litewskiego rządu w stosunku do mieszkających na Litwie Polaków z Renatą Cytacką z Forum Rodziców Szkół Polskich na Litwie rozmawia Anna Wiejak.
Protestują Państwo od wielu lat. Pikiety w obronie Polaków na Litwie organizowane były także w Warszawie. Wszystko bezskutecznie. Czy nie odnosi Pani wrażenia, że rząd zarówno polski jak i litewski biorą Państwa na przeczekanie i czekają aż w końcu Polacy się zniechęcą i zlituanizują?
- Dokładnie. Mogę to potwierdzić tylko, jednak z drugiej strony, to co nam zostaje? Zasymilować się spokojnie? Chyba nie tędy droga. Nie po to moi rodzice, moi dziadkowie zostali na tej ziemi. My mieszkamy tu od dziada pradziada. To nasza ziemia, nasze korzenie, tylko Polska swego czasu wyjechała i tyle.
Przykro, że ta Polska, która wyjechała, tak nas traktuje po macoszemu. Zastanawiam się, kim my jesteśmy, bo ja prywatnie czasami odnoszę wrażenie, że takimi półbękartami. Litwa nas traktuje po macoszemu, spycha nas na margines, chce udowodnić, że jesteśmy obywatelami drugiej kategorii, że rzekomo jesteśmy niedokształceni, że nie wiadomo, czego chcemy.
To oczywiście nie jest prawdą, a Polska też nie lepiej: nie chciała do nas się przyznać, uważa, że z nami są tylko problemy, że znowu ci Polacy na Litwie czegoś chcą. A jaka od nas wartość dodana? No cóż, prawa wyborczego nie mamy, bo gdybyśmy mieli prawo wyborcze, mielibyśmy obywatelstwo, to byłyby teraz orszaki różnej maści opcji politycznych, tak jak bywa to do Londynu czy Chicago.
300 tys. Polaków tu mieszkających nie czeka takich. Przyjeżdżają oczywiście, ale na zasadzie poklepywania po ramieniu: fajnie, że jesteście. No fajnie, że jesteśmy, tylko za chwilę nie będzie kogo klepać, jeżeli nikt nie obudzi się i czegoś nie zrobi.
Nie potrzeba tu kilograma mąki, czy wyremontowania szkoły, bo za chwilę do tej pięknej, wyremontowanej szkoły, wykończonej na koszt polskiego podatnika, nie będzie kogo posyłać. Nam potrzeba czegoś więcej – gwarancji prawnych.
Mamy traktat polsko-litewski, gdzie wszystkie nasze dobre chęci są bardzo pięknie spisane. Niech w Polsce ktoś weźmie się za traktat i spróbuje wyegzekwować chociaż jeden jego artykuł. To trochę niepoważnie, ża prezydent Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Polskiej parafuje dokument, który później jest notorycznie łamany. Rodacy będący tuż za miedzą, a my tu jesteśmy, nikogo nie obchodzą. Jeżeli słyszę, że jakieś działania są prowadzone, ale tak, że my o tym nie wiemy, to niech nam powiedzą. My nie jesteśmy ludźmi o charyzmie południowców, więc w sposób demokratyczny wyrażamy swój niepokój, swój sprzeciw.
Tym bardziej, że problemy nie są nowe...
- Na początku lat 90. zabrali nam nazwiska. Już raz nam sowieci przepisali je na modłę rosyjską, teraz niby niepodległość, więc chcieliśmy już zapisać porządnie, to nam nie pozwolili. Następnie nam ziemi też nie chcieli oddawać, oświadczając, iż nasze archiwalne dokumenty są dokumentami obcego państwa. Zatem pytam, a jakiego państwa do 1939 r. mieliśmy mieć dokumenty własnościowe, jeżeli innego tu państwa nie było, jak Rzeczpospolita Polska?
O tym też mało kto wie, bo potem zaczynają nas szkalować, że Polacy to nie za bardzo garnęli się do swojego majątku itd. Od piętnastu lat następuje uderzenie kardynalne. Stwierdzili, że nas obłupili nieźlie, bo nie otrzymaliśmy zwrotu z majątku, albo otrzymaliśmy w bardzo mizerny sposób, bo reprywatyzacja ziemi trwa już 25 lat, a nasza własność jeszcze nie została zwrócona – najbardziej poszkodowani są ludzie w mieście Wilnie i pod Wilnem. Teraz natomiast jest uderzenie w oświatę polską.
Prezydent Litwy mówi, że nigdzie na świecie mniejszość nie ma tylu szkół. I owszem, ale nigdzie na świecie nie jest tak z Polakami, żeby granice przerzucili a Polaków zostawili. Nam po prostu się należy ta oświata. Jeżeli nawet za komuny Stalin nam tego nie zabrał, na przykład szkoła Syrokomli czy szkoła Lelewela, nad którą też wisiała gilotyna sowiecka, ale ją też udało się ochronić od wielkiego brata, to teraz w demokracji, w Unii Europejskiej, nie możemy bronić tych szkół. Rodzice dzieci ze szkoły Lelewela zostali zaszantażowani, że szkoła zostanie gimnazjum w zamian za budynek, zresztą świeżo odremontowany. Nieważne, że dwóch noblistów wychowała ta szkoła, ale teraz przerzucimy ją do innej dzielnicy, gdzie nie będzie miała racji bytu.
Ale przecież to jest rabunek w biały dzień. Nie pierwszy zresztą.
- Dokładanie. To jest skandal. Wicemer, człowiek, który jest odpowiedzialny za oświatę przychodzi na spotkanie ze społecznością szkolną i otwarcie mówi, bez żadnych skrupułów: „Chcecie mieć akredytację? Niech będzie, ale pod warunkiem, że do 2016 roku przeniesiecie się do innej dzielnicy”. Nawet nie silił się na szukanie pretekstu.
To jest dowód na to, iż on doskonale wie, że może sobie na to pozwolić, że polskie władze nie zareagują, zatem nie musi się z tym wszystkim nawet kryć.
- Trudno w tej chwili roszczeniowo podchodzić do władz polskich. To jest bardzo wrażliwy temat. Litwa ciągle się boi, czy Polska się o te ziemie nie upomni, czy nie będzie przesunięcia granic i być może dlatego strona polska tak delikatnie się zachowuje. Natomiast w rozstrzyganiu wielkiej polityki, mając na uwadze i Ukrainę i to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, jesteśmy spychani gdzieś na koniec hierarchii ważności, a tu nas w sposób drastyczny chcą wynarodowić i zasymilować.
Pozwolę sobie się z Panią nie zgodzić. Obserwuję sytuację przez ostatnie lata i z tego, co widzę, to dotychczasowe działania rządu polskiego były typowymi działaniami pozorowanymi. Co więcej, wszystko wskazuje na to, iż dokonywano ich w interesie władz litewskich. Sam Donald Tusk pojechał spacyfikować strajk w obronie szkolnictwa i naobiecywał rzeczy, do których później nawet nie wracał.
- Pan Tusk wyemigrował sobie do Europy i do kogo mamy mieć pretensje, że posłuchaliśmy pana Tuska, który nam obiecał w Ostrej Bramie? Do pani Kopacz? Pani Kopacz nigdy tu nie była. Oczywiście ostatnio wypowiedziała się dosyć ostro, że w ramach projektów energetycznych będziemy patrzeć, jak będą reglamentowane różne postulaty w stosunku do mniejszości narodowych. Przynajmniej tyle.
Najpopularniejszym powiedzeniem na Litwie jest „robi się”. Jak przyjeżdża delegacja z Polski, to litewscy urzędnicy mówią „tak, robi się”. Polska delegacja usatysfakcjonowana – skoro Litwini mówią, to zrobią. W międzyczasie następuje zmiana władzy, znowu przyjeżdża nowa delegacja, znowu Litwini odpowiadają „robi się”, Polska znowu czeka. I tak dwadzieścia lat.
Jeżeli nie ma mechanizmów, jak wyegzekwować od strony litewskiej przestrzegania zapisów traktatów, to przecież jest traktat wiedeński o nieprzestrzeganiu przez państwa traktatów. Można odwoływać się do sądów, musi być jednak wola polityczna w Polsce. Nam nie pozostaje nic innego, jak tylko protestować. W najbliższy piątek 16 października odbędzie się kolejny protest, na którym po raz kolejny będziemy mówili o naruszeniach naszych praw podstawowych.
Niemalże pospolite ruszenie – ma być ponad 2 tys. osób.
- My non stop wyczekujemy. Ciągle dajemy rządzącym czas, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że problemów tych nie rozwiąże się od zaraz. Natomiast władze zachowują się, jakby tego tematu w ogóle nie było. Do ogólnokrajowej telewizji dochodzą informacje szczątkowe, a czasem wręcz kłamliwe. Liczba protestujących Polaków jest notorycznie zaniżana, a winą za niepokoje obarcza się wbrew faktom Akcję Wyborczą Polaków na Litwie. Nie mamy siły przebicia. Nie weźmiemy przecież bagnetów i nie zrobimy kolejnego powstania.
Język jest nośnikiem tożsamości narodowej, dlatego tak ważne jest, żeby szkolnictwo przetrwało.
Dziękuję za rozmowę.
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl