Ameryka podzielona! Będzie wojna domowa?

0
0
0
/ Joe Biden

Waszyngton przed zaprzysiężeniem Joe Bidena przypomina obronną twierdzę. Kapitol ogrodzony wysokim murem, z całego kraju ściągnięto olbrzymie oddziały wojska, w sumie jest ich więcej niż wszystkich amerykańskich pokojowych sił na świecie. Wszystkie te działania mają zapobiec powtórzeniu się sytuacji ze szturmem na Kapitol. Czy to oznacza, że kadencja Donalda Trumpa poniosła całkowitą klęskę?

Trzeba wrócić do początku końca, czyli do Kolegium Elekcyjnego, które w połowie grudnia wybrało demokratę, Joego Bidena na prezydenta USA, stosunkiem głosów 306:232. Oznaczało to porażkę w wyborach prezydenckich Donalda Trumpa, który nie chciał uznać niekorzystnego dla siebie wyniku wyborów, mówiąc, że zostały one sfałszowane. Część społeczeństwa amerykańskiego uważa również, że wybory zostały sfałszowane. Jak pokazuje sondaż uniwersytetu Quinnipiac aż 77 proc. wyborców prawicowych uważa, że wybory nie były ani wolne, ani uczciwe. Co ciekawe, duża część tych wyborców popiera nie tyle Partię Republikańską, ale samego Trumpa. Dotychczasowy prezydent chociaż przegrał wybory, to zdobył 72 mln głosów, więcej niż którykolwiek inny kandydat republikanów. Zdobył także nowych zwolenników wśród mniejszości. Dzięki jego zdolnościom wiecowym, republikanie zdobyli nowe mandaty w Izbie Reprezentantów.

Dlatego w tak niecodziennej scenerii, Trump miał nadzieję na podważenie wiarygodności wyników wyborczych.  Bardzo ważna na tej drodze miała być skarga do Sądu Najwyższego złożona w tym celu przez stan Teksas. W pozwie domagano się unieważnienia wyników głosowania w Georgii, Michigan, Pensylwanii i Wisconsin. Niestety Sąd Najwyższy odrzucił tę skargę.  Ostatnią deską ratunku był Kongres. Trump wywierał presję na republikańskich senatorów oraz członków Izby Reprezentantów, aby 6 stycznia 2021 r. nie zatwierdzili głosów oddanych przez Kolegium Elektorów. Uważał również, że wiceprezydent Mike Pence powinien „zatrzymać tę farsę” i odrzucić głosy elektorskie. Pince na to się nie zgodził, uważając, że nie ma takich uprawnień konstytucyjnych, ale zaznaczył, że ”podziela obawy Amerykanów dotyczące uczciwości wyborów”.

Podczas posiedzenia Kongresu, część republikanów zgłosiła zastrzeżenia wobec głosów elektorskich z Arizony, Pensylwanii i Georgii. Nie wiadomo czym by się skończyły obrady na Kapitolu, gdyby nie atak tak zwanych zwolenników Trumpa na amerykański parlament. Część rebeliantów wdarła się do budynku, część szturmowała przez wybite okna. Zginęły cztery osoby. Obrady Kongresu zostały przerwane. Ewakuowano wiceprezydenta Pence`a. Kongres po pewnym czasie wznowił obrady, a w takiej sytuacji senatorzy, którzy chcieli zgłosić obiekcje, wycofali się i o czwartej nad ranem Kongres zatwierdził ostateczne zwycięstwo Joego Bidena.

Trump choć dalej nie uznał swojej porażki, wezwał do swoich zwolenników do przestrzegania prawa i zapowiedział, że w sposób uporządkowany przekaże władzę. Potępił atak na Kapitol i aby uspokoić demonstrantów wezwał na pomoc Gwardię Narodową.

Zaraz media liberalne i część konserwatywnych ogłosiły, że Trump chciał dokonać próby zamachu stanu i w tym celu podżegał tłum do przemocy. Spora część republikańskiego społeczeństwa uważa jednak, że amerykańskie normy i instytucje już ich nie chroni , a zasady nagina się do swoich potrzeb. Boją się politycznej poprawności, forsowania zasad gender. A to przybiera nieraz nawet kabaretowy wymiar, tak jak to było 3 stycznia, gdy Emanuel Cleaver demokrata, członek Izby Reprezentantów poprowadził modlitwę w Kongresie. Kończąc ją poprosił o pokój w izbie ustawodawczej. Swoją orację zakończył słowami: „W imię monoteistycznego Boga Brahmy i Boga znanego pod wieloma imionami, i przez wiele różnych wyznań. Amen i A-women”.  Takie postępowe idiotyzmy wdarły się do niemal każdej dziedziny życia. Amerykańskie instytucje zostały opanowane przez wrogą ideologię.  Przez cztery lata rządów Trumpa, jego zwolenników uważano za ciemnogród, rasistów i ksenofobów w życiu kulturalnym i politycznym. Dlatego Amerykanie przywiązani do tradycji, wiary, zdrowego rozsądku uważają, że Kapitol opanowany przez demokratów jest ośrodkiem wszelkiego zła.  W USA większość społeczeństwa uważa podobnie jak członkini komisji wyborczej w Detroit i zwolenniczka Trumpa Karen Ostin: „Widziałam sfałszowane karty wyborcze. Jeśli teraz nie ujawnimy tego oszustwa, to już nigdy w tym kraju nie będzie wolnych i sprawiedliwych wyborów. (…) Jesteśmy gotowi przegrać wybory, ale w sposób uczciwy”.

Ale nie tylko wrogo do instytucji nastawiona jest prawica, również skrajna lewica im nie ufa. Wyrazem tego były protesty Black Lives  Matter i Antify, które przeszły przez Amerykę latem.  Teraz wychodzi na jaw fakt, że udział w szturmie na Kapitol brały udział skrajnie lewicowe organizacje, które podburzały tłum.

Joe Biden ma przed sobą bardzo trudną prezydenturę. Słynie z tego, że nie ma poglądów. I trudno się oprzeć wrażeniu, że jego zapowiedzi scalenia Ameryki są tylko złudzeniem.  Biden będzie się musiał zmierzyć z brakiem zaufania połowy mieszkańców Ameryki, ale i żądaniami postępowców ze swojej partii ogarniętych ideologicznymi obsesjami. Jeżeli nie spełni ich oczekiwań, grozi to woją domową wewnątrz partii, a jeżeli to zrobi, to spotka go społeczne niezadowolenie, a za tym  kryje się utrata Kongresu w 2022 r. , podczas wyborów uzupełniających.  Donald Trump wspierał dotąd niedocenianą  białą klasę średnią, która pozostała mu wierna. Przez najbliższe lata Trump będzie dominował Partię Republikańską. Były republikański kongresmen  Joe Walsh tak to komentuje: „Trump wyhodował sobie własne zaplecze i ono jest mu teraz jeszcze bardziej oddane niż przed wyborami. To znaczy, że Trump i trumpizm dominują i  jeszcze długo będą dominować w partii. Jak powie, że będzie kandydował w 2024 r. , to zablokuje wszystkich innych kandydatów. To jego głos będzie decydujący. Jeśli zaś ktoś inny stanie do wyborów za cztery lata, to będzie przez Trumpa namaszczony i będzie nosił jego sztandar”.

Jak dotąd  demokraci walczą o swoją dominację. Zdarzył się wypadek bezprecedensowy – urzędującemu jeszcze prezydentowi Trumpowi zostaly zablokowane konta na Facebooku i Twitterze. Po raz pierwszy mamy do czynienia z tak jawną cenzurą w Stanach Zjednoczonych.  Z inicjatywy Nancy Pelosi została wszczęta procedura impeachmentu, chociaż nie ma szans, aby się zakończyła przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta. Gdyby jednak Trump został oskarżony i przegrał, to będzie miał zablokowaną możliwość ponownego startu w wyborach prezydenckich.

Jeszcze nigdy we współczesnych nam czasach walka o prezydenturę w Stanach Zjednoczonych nie przybrała tak ostrego wymiaru.

Iwona Galińska

Źródło: redakcja

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną