Stanisław Michalkiewicz: Groteskowe sukcesy (FELIETON)
Coraz więcej sukcesów rządu “dobrej zmiany” zaczyna ocierać się o niezamierzone efekty komiczne, a ściślej – groteskowe. Groteska, jak wiadomo, zawiera w sobie pomieszane elementy komiczne i tragiczne – i taką właśnie naturę mają sukcesy rządu “dobrej zmiany”.
Żeby nie zagłębiać się zbyt daleko w mroki historii, popatrzmy tylko na sukces ostatni w postaci “wynegocjowania” przez pana ministra Szynkowskiego (vel Sęka) odblokowania środków dla Polski z tzw. funduszu odbudowy. Treść “porozumienia” dowodzi, że Komisja Europejska po prostu podyktowała panu ministrowi formułę bezwarunkowej kapitulacji Polski, a on zwyczajnie przyjął ją do wiadomości, chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że niektóre żądania Komisji Europejskiej są ewidentnie sprzeczne z konstytucją naszego bantustanu. Ale takie są skutki, gdy stanowiska ministerialne obejmują ludzie, może nie dosłownie z ulicy, ale bez przygotowania do pracy w służbie zagranicznej państwa. Inna sprawa, że jeśli negocjacyjnym partnerem pana ministra ze strony unijnej była pani Vera Jurova, to można powiedzieć, że trafił swój na swego, bo - o ile pamiętam – w jej życiorysie poczesne miejsce zajmuje epizod kryminalny, natury podobnej do tego, o który została oskarżona zastępczyni przewodniczącej Parlamentu Europejskiego. Ale panu premierowi Morawieckiemu, któremu pan red. Szymowski właśnie wyciągnął casus pascudeus w postaci tajnej współpracy z NRD-owską STASI, której aktywa po zjednoczeniu Niemiec przejęła BND, sukces był potrzebny bez względu na koszty. Ponieważ Naczelnik Państwa ostatnio zakochał się – oczywiście politycznie, to chyba jasne - w premierze Morawieckim, pani kierowniczka Sejmu dostała rozkaz, żeby sukces przekuć w żelazne ramy ustawy jeszcze przed świętami, a więc – w tempie stachanowskim – co w podskokach wykonała. “Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, a konkretnie okazało się, że ośmieszony został pan prezydent Andrzej Duda. On też robi różne dziwne rzeczy, ale mniejsza w tej chwili o to. Rzecz w tym, że panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi) Komisja Europejska przykazała surowo, żeby w podyktowanej Sejmowi regulacji znalazło się też tak zwane “testowanie niezawisłości”. Polega ono na tym, że jedni niezawiśli sędziowie mieliby prawo podważania legalność innych niezawisłych sędziów, co pośrednio skutkowałoby chyba koniecznością uchylania orzeczeń zapadłych z ich udziałem. Solidarna Polska zwróciła uwagę, że doprowadziłoby to do całkowitej anarchizacji wymiaru sprawiedliwości, który zamieniłby się w zwyczajny “burdel i serdel” - jak mawiał marszałek Piłsudski. Myślę, że wielu niezawisłym sędziom, zwłaszcza zwerbowanym w charakterze konfidentów jeszcze przez WSI, albo przez ABW w ramach “operacji Temida”, taka sytuacja bardzo by odpowiadała, bo stwarzałaby znakomitą okazję do korumpowania się na cały regulator. Muszą być bowiem jakieś przyczyny, dla których niezawisły sąd we Wrocławiu skazuje sprawców podpalenia kukły “podobnej do Żyda” (ciekaw jestem, w jakimi sposobami tamtejszy niezawisły sąd dopatrzył się takiego podobieństwa?) na więzienie, podczas gdy niezawisły sąd w znanym na całym świecie z niezawislości Poznaniu, puszcza wolno jegomościa z rozdziwaczoną płcią, który kukle opatrzonej zdjęciem abpa Jędraszewskiego przed kamerami poderżnął gardło. Wyobrażam sobie, że gdyby abp. Jędraszewski był rabinem, to Judenrat “Gazety Wyborczej” podniósłby klangor aż pod sam nos Najwyższego, a wtedy niezawisły poznański sąd, na samą myśl o uniewinnieniu owego jegomościa, ze strachu splamiłby togę. “Stąd nauka jest dla żuka”, że konstytucyjną zasadę równości obywateli wobec prawa, podobnie jak inne konstytucyjne zasady, możemy śmiało włożyć między bajki. Pan prezydent Duda, który sprawuje swój urząd już drugą kadencję, nie może o tym nie wiedzieć, w czym nie byłoby nic dziwnego, bo jaki pan – taki kram – ale tym razem nieugięcie stanął na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego, bo przyjęty do wiadomości przez ministra Szynkowskiego (vel Sęka) unijny dyktat ośmieszał go bezpośrednio. Chodzi o to, że wszystkich tych sędziów, również tych, którzy w tamach “testowania” mogliby zostać uznani za “nielegalnych”, przecież mianował on osobiście. Krótko mówiąc, uznał się za bezczelnie wydymanego zarówno przez pana ministra Szynkowskiego (vel Sęka), pana premiera Morawieckiego i wreszcie – przez Naczelnika Państwa – w związku z czym postanowił pokazać im wszytkim “gest Kozakiewicza”, stwierdzając, że będzie nieugięcie stał na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego, co wymaga szerokich konsultacji, w związku z czym o żadnym stachanowskim tempie mowy być nie może. Na takie dictum pani kierowniczka Sejmu uzyskała zgodę Naczelnika Państwa na zdjęcie w podskokach projektu ustawy o Sądzie Najwyższym z porządku dziennego i teraz wszyscy przez parę tygodni będą nad nim wydziwiali. No dobrze – ale co będzie, jak pani Jurova i pani Urszula von der Layen powiedzą, że albo Sejm przyjmie ustawę w brzmieniu podyktowanym panu minisgtrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi), albo prędzej Polska zobaczy ucho od śledzia, niż chociaż centa z funduszu odbudowy? Co wtedy zrobimy, to znaczy – co zrobi pan prezydent - i co wtedy swoim wyznawcom powie Naczelnik Państwa? Przedstawienie bohaterskiej obrony suwerenności będzie musiało się przecież kiedyś skończyć i nastąpi bolesny powrót do rzeczywistości.
Tymczasem, jakby było mało tragedii w Przewodowie, to omal nie doszło do nieszczęścia w Komendzie Głównej Policji. Oto pan komendant dostał od swojego ukraińskiego przyjaciela w prezencie granatnik załadowany ostrą amunicją. I kiedy tak się w swoim gabinecie tym prezentem bawił, granatnik wystrzelił, “naruszając strop” i wyrządzając inne szkody, ale ofiar w ludziach na ołtarzu przyjaźni polsko-ukraińskiej tym razem na szczęście udało się cudem uniknąć. Czy jednak nie należałoby potraktować tego wydarzenia, jako kolejnego poważnego ostrzeżenia ze strony Pana Boga, żeby z tą całą przyjaźnią polsko-ukraińską jednak nie przesadzać? “Timeo Danaos et dona ferentes” - pisał Wergiliusz w “Eneidzie” - co się wykłada, że boję się Greków nawet jak przychodzą z darami. Okazuje się, że ukraińskie podarunki niekoniecznie muszą wychodzić nam na zdrowie, w odróżnieniu od Ukraińców. Świat wyłazi ze skróry by podsyłać im i pieczone i smażone, w związku z czym z Paryża dobiegają fałszywe pogłoski, że pani Ołena Zełeńska w luksusowym sklepie przy Avenue Montaigne w ciągu godziny wydała na dobry początek 40 tysięcy euro. “Korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny” - twierdzą militaryści i okazuje się, że mają trochę racji.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Stanisław Michalkiewicz