Czy zadepczemy Wenecję? (FELIETON)

2
0
3
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne / Pixabay

Znane z pocztówek i filmów cuda przyrody, czy niezwykłe miejsca kultury stworzone wyobraźnią i ręką człowieka, są dziś pod naporem turystów zadeptywane i dewastowane. Ostatnie dni znów przynoszą wieści o wydrapywaniu napisów przez wandaIi i malowniu graffiti na murach rzymskiego Colloseum.

Czy czeka nas reglamentacja dostępu do najbardziej uczęszczanych miejsc turystycznych? Nie należy tego wykluczać. Problem istnieje i trzeba go rozważać, mimo że ograniczenie naporu zwiedzających będzie wbrew interesom wielu grup, bo turystyka to biznes, przynoszący krociowe zyski sektorowi prywatnemu, ale tworzący również znaczącą część dochodu narodowego niejednego kraju.

Jednym z takich zadeptywanych miejsc jest oblegana przez turystów Wenecja. Zjawiskowe miasto, położone na bagiennych wysepkach i palach z drewna. Któż nie chciałby jej zobaczyć? Każdy chce. Toteż turyści przemieszczają się po wąziutkich uliczkach i placach depcząc sobie po piętach, a grupy wycieczkowe nie są w stanie wysłuchać objaśnień przewodnika we własnym języku, bo na placu św. Marka czy w bazylice jego imienia, niczym na wieży Babel, mieszają się wszystkie języki świata i mało co można zrozumieć. Zobaczyć też niewiele, gdyż tłok jest tak ogromny, że nie ma szans na dostrzeżenie wszystkiego, co warte uwagi, nie mówiąc już o kontemplacji piękna tego bajkowego miejsca.

Dla mieszkańców Wenecji ich ukochane miasto stało się nie do życia. 53 tony śmieci rocznie odpadów po wizytach turystów trzeba wywozić wodą na ląd stały. 360 koncesjonowanych gondolierów, o profesji dziedziczonej z ojca na syna, musi dziś konkurować z gigantycznymi, wysokimi na dziesięć pięter promami, przywożącymi turystów na 4-5 godzin dziennie do zwiedzania miasta. Rynek przewozu promami jest opanowany przez amerykańsko-brytyjskie konsorcjum dysponujące 25 filiami we Włoszech i Niemczech. Wenecjanie nic z tego nie mają, poza sprzedażą pamiątek. Turyści śpią na promach i jadają na promach posiłki. Konsorcjum zawłaszczyło wszystkie usługi.

Olbrzymie pasażerskie promy odjeżdżając z Wenecji i przemieszczając się przez kanał Grande najpierw zasysają, później wyrzucają 35 tysięcy metrów sześciennych wody, pracą siników tworząc wiry, które z ogromną siłą napierają na linię brzegową i naruszają fundamenty starych, zabytkowych budynków, które jako urbanizacyjna całość są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO . Ale UNESCO się tym nie przejmuje. Martwią się tylko Wenecjanie.

To mieszkańcy alarmują, że jeden taki olbrzymi statek wydala do ich miasta tyle toksycznych pyłów, co 14 tysięcy samochodów, niszcząc nie tylko ich zdrowie, ale też strukturę i elewację weneckich cudów architektury. Problemem nie przejmują się właściciele gigantycznych promów, ani spora część właścicieli nieruchomości tego miasta na wodzie, którzy w Wenecji nie mieszkają i traktują te posiadłości jako biznes lub lokatę kapitału. Przy obecnej skali zachłannej eksploatacji tego miasta przez system masowej turystyki, długo ono nie przetrwa. Tym bardziej, że jest niszczone również przez cykliczne zalewanie wodą przez „cofkę” z Adriatyku, z czym - mimo różnych projektów rozwiązań- nie zdołano dotąd sobie poradzić.

Oblężona turystycznie jest również Balcerona. Od 2000 roku z trzech milionów turystów rocznie, ich liczba wzrosła do 10 milionów, co staje się już przekleństwem mieszkańców. Turystyka zagarniając miasto na swój użytek zaburzyła jego tożsamość, z atrakcji turystycznej czyniąc „cyrk dla turystów”. Coraz więcej mieszkańców narzeka na tłok na ulicach, szerzące się patologie, wygórowane ceny podstawowych artykułów niezbędnych do życia, zagarnięte przez przybyszy kawiarnie i miejsca spotkań. Coraz częściej odzywają się głosy, że najwyższy czas, by turystyką wreszcie zarządzać, a nie puszczać ją na żywioł, niszcząc rodzimą kulturę i godząc w spokój mieszkańców.

Podobny problem ma również Dubrownik. Jeszcze dwadzieścia lat temu zamieszkiwało w nim 20 tys. mieszkańców. Dziś tylko tysiąc, bo nie da się tu żyć, więc ludzie się wynoszą. Każdego dnia od kwietnia fo października ogromne promy dowożą do Dubrownika 15 tysięcy turystów.. Tak ogromna liczba w wąskich uliczkach i na murach twierdzy jest wręcz niebezpieczna ze względu na niemożność przestrzegania w takich warunkach zasad bezpieczeństwa. Miasteczko zamiast prezentować rodzimą kulturę, stało się zapleczem producentów filmowych z Hollywood.

Spór o alternatywę dla takiej formuły turystyki dopiero się zaczyna. To spór oparty na konflikcie lokalnych społeczności z potężnymi międzynarodowymi korporacjami turystycznymi o ogromnych dochodach, które podatki płacą w rajach podatkowych. Konkurencja nierówna.

Nie sądzę, aby udało się uciec przed turystyką kontrolowaną liczebnie. Inaczej nabijając kabzę zachłannym korporacjom, zadepczemy i zniszczymy perły kultury. Dziedzictwo nie przetrwa. Turystyczny sezon trwa w najlepsze, ale problem jest i nie ma co chować głowy w piasek.

Alicja Dołowska

 

 


 


 


 

 

Źródło: AD

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną