„Ukraiński Braveheart” czyli jak z sadystycznego bandziora stworzyć ukraińskiego „bohatyra” (Recenzja)
Ukraińskie zdolności do tworzenia z pospolitych bandziorów, sadystów i ludobójców „bohaterów narodowych” są zgoła legendarne. Widziałem dużo z ich pożal się Boże „sztuki filmowej”. I stwierdzam, że po robieniu bohaterów z kozackich buntowników w „Tarasie Bulbie”, z bestialsko mordujących i torturujących bezbronnych „żołnierzy” UPA w „Żelaznej sotni” oraz paru filmach na temat obecnej wojny (w rodzaju parodii filmu wojennego o snajperze – „Białego kruka”) teraz przyszedł czas na ekranizację zwykłego bandziora i hajdamaka niejakiego Aleksego Dowbusza. Cóż, chciałoby się powiedzieć – jakie państwo tacy bohaterowie.
Recenzje w prasie zachodniej i kopiującej je prasie polskiej są jak zwykle entuzjastyczne. O tym, że „Dowbusz. Tajemnica czarnych gór” w reżyserii Ołesia Sanina święci triumfy, że to to „drugi najbardziej dochodowy ukraiński film” w historii ich kinematografii, czyli od 1991 roku. I o tym, że do tej pory zobaczyło go już ponad pół miliona ukraińskich widzów przez co zarobił 2 miliony dolarów. Przy rekordowych kosztach produkcji wynoszących ponad 5 milionów dolarów. A skoro o „fenomenie superprodukcji” napisał sam „The Washington Post” i nazwał go „ukraińskim 'Braveheartem” to raczej nikt w Polsce złego słowa na temat tej drogiej i skrajnie kłamliwej szmiry nie powie. Warto wspomnieć, że zdjęcia do filmu zakończyły się już w lipcu 2021 roku, a więc przed rosyjską inwazją na Ukrainę i dlatego reżyser się nie krępował w kwestii przedstawiania Polaków jako najgorszych zwyrodnialców. Reżyser zresztą chciał, żeby produkcja wcześniej weszła do kin w celu uzyskania efektu „ku pokrzepieniu serc”. Teraz pokazują go żołnierzom na froncie, tym samym żołnierzom, którzy gdyby nie polska pomoc (i ta z magazynów naszej armii i ta ze zbiórek ludności) to często nie mieliby czym jeździć, czym strzelać, w co się ubrać i co jeść.
Zacznijmy od fabuły tego „dzieła” – otóż „Dowbusz. Tajemnica czarnych gór” rozgrywa się XVIII-wiecznych Karpatach (czyli na terenach dzisiejszej Rusi Zakarpackiej) i opowiada o Aleksym Doboszu, który staje na czele buntu przeciwko polskim i węgierskim „panom”. A więc przeciwko szlachcie i lokalnej administracji. Reżyser starannie pomija wszystko co mogłoby spowodować, że na Zachodzie film zostałby zbesztany – między inny pomija stosunek Dowbusza do popularnych tam z nadania szlachty Żydów arendarzy. Których traktował zgodnie z hasłem hajdamaków z Humania – „Lach, Jewrej i sabaka”
Może najpierw sobie wyjaśnijmy kim byli owi „hajdamacy”, którym skomponowano taką laurkę na poziomie filmowego przedszkola? Otóż to byli zwykli bandyci, grabieżcy i mordercy narodowości wszelakiej, którzy zbiegli w step i zajmowali się łupieniem ludności osiadłej. I którym należał się pal w d… tylną część ciała. Jak pisał Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III– O wojnie z hajdamakami”: „Komendanci polscy, wielu dostali żywcem hajdamaków, żadnego nie pardonowali, lecz zaraz na placu albo wieszali na gałęziach, albo jeżeli mieli czas, żywcem na pal wbijali”.
Bohater ma się zachowywać niczym Robin Hood, czy inny Janosik – a więc wraz ze swoją bandą hajdamaków ma łupić bogatych, żeby zdobyte skarby rozdawać biednym wieśniakom. Co jest piramidalną bzdurą, bo Dowbusz, jak i inne lokalne bandziory łupiły równo i bogatych i biednych, a jedynymi, którzy coś od nich mogli dostać oprócz pchnięcia nożem, czy podpiekania stóp byli ich wywiadowcy i paserzy w okolicznych wsiach i miasteczkach.
Trochę wstyd, że w tym badziewiu wzięli udział „polscy” aktorzy w postaci Agaty Buzek i Mateusza Kościukiewicza. Żadne z nich nie zadało sobie podstawowego pytania:
Przypomnijmy, że jak Michał Żebrowski zagrał w rosyjskim filmie „1612” o wypędzeniu Polaków z Kremla i Rosji w czasie dymitriad to podniosło się wycie, że ów aktor bierze udział w dziele antypolskim. Tylko, że Polacy zostali tam przedstawieni, jako naród wredny i groźny (jaka przyjemna odmiana po oglądaniu rodaków, ze szczególnym uwzględnieniem lewicowych, kobietosceptycznych młodziaków - sojaków na ulicach polskich miast). Akurat rosyjscy propagandyści wiedzą, że bohaterowie pozytywni – czyli w tym wypadku Rosjanie muszą dobrze wypaść na tle kogoś kto jest sam jest groźny, niebezpieczny i zabójczy. I kogoś takiego pokonać. Natomiast ukraińscy propagandyści wychodzą z założenia budowy z jednej strony swojego bohatera pozytywnego, który ma same zalety, a ci z drugiej strony to niedojdy i idioci, co tworzy efekt parodii.
Pamiętam scenę z „Tarasa Bulby”, gdzie dzielny mołojec sam jeden dzierżąc dwa zaostrzone kołki zrzuca z siodła dwóch husarzy w pełnej zbroi. To tyle na temat historycznego realizmu w ukraińskim kinie. I zrobienia z kolejnego sadystycznego bandziora bohatera narodowego.
Zdzisław Markowski
Źródło: Zdzisław Markowski