Zaskakująca wizja Kościoła w orędziu Franciszka na zakończenie synodu
Papież Franciszek w swojej homilii podczas Mszy św. wieńczącej XVI Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów mówił o tym, jaki Kościół powinien być. Jego słowa zaskakują z wielu powodów. Franciszek lubuje się w dychotomiach. Chętnie sięga po przeciwieństwa, aby pokazać z jednej strony, co jest dobre, a z drugiej co jest złe. Ten sposób obrazowania różnych kwestii pozwala mu też posługiwać się dosyć ogólnymi obrazami, które mogą być interpretowane na wiele różnych sposobów. Tak też uczynił podczas homilii kończącej synod. Papież mówił o „Kościele siedzącym i stojącym”, „statycznym i ruchomym”, „milczącym i mówiącym”, „widzącym i ślepym”.
Podstawą jego refleksji była Ewangelia z dnia o ślepym żebraku Bartymeuszu. Kluczowe, jak się wydaje, są te słowa papieża: „aby prawdziwie żyć, nie można siedzieć: żyć to zawsze być w ruchu, wyruszać, marzyć, planować, być otwartym na przyszłość”. Zdanie to, podobnie jak wiele innych w wypowiedziach papieża, przypomina bardziej mądrość coachingowych podręczników niż duchowe wskazówki. Aby je zrozumieć, zgodnie z przedstawioną wyżej logiką, musimy spojrzeć na jego przeciwieństwo: „Nie potrzebujemy Kościoła siedzącego i defetystycznego, ale Kościoła, który podejmuje wołanie świata i brudzi sobie ręce, aby jemu służyć”.
Podsumowanie synodu
Słowa te można odczytać właściwie tylko w kontekście, a tym jest kończący się synod o synodalności i działania podejmowane w ostatnich trzech latach, które mniej lub bardziej były z nim związane. Franciszek powiedział, że pierwszy raz nie wyda dokumentu posynodalnego, bo chce, aby podsumowanie przygotowane przez uczestników synodu stanowiło też jego głos. Co w nim zaś znajdujemy? Wezwanie do większej dyskusji nad rolą kobiet w Kościele, być może dopuszczeniem ich do diakonatu, wezwanie do zmian w liturgii, aby uczestnictwo świeckich było w niej „większe”; wezwanie do „formacji synodalnej”, czyli w praktyce do uzależnienia biskupów od świeckich i w końcu wezwanie do decentralizacji, aby to episkopaty rozwiązywały po swojemu problemy moralne.
Wszystkie te cztery postulaty są skrajnie postępowe i niezgodne z wielowiekową Tradycją i nauczaniem Kościoła. Diakonat, jako niższy stopień święceń, jest zarezerwowany dla mężczyzn, a sprawę tą przesądził już Jan Paweł II. Większe uczestnictwo świeckich rozumiane jako dalsze ograniczanie roli kapłana podczas Eucharystii to nic innego niż klerykalizacja świeckich i mylenie porządków. Osłabianie władzy biskupa na rzecz wiernych, ale też episkopatów, to zdejmowanie z nich ewangelicznej odpowiedzialności. Decentralizacja to w końcu relatywizacja moralności katolickiej.
W tym kontekście kim są ludzie, którzy należą do Kościoła „siedzącego i defetystycznego”? To zapewne ci, którzy pragną, by Kościół pozostał sobą. To oni, jak się wydaje, są ślepi, statyczni, czyści w sensie faryzejskim. Ci zaś, którzy zgadzają się z przekształcaniem Kościoła w duchu protestanckim i liberalnym są otwarci, w ruchu, wychodzący do innych.
Przede wszystkim katolicki
Kościół, jaki wyłania się z przedstawionej wizji, to coś w jakiś sposób bezkształtnego, co się dopiero rodzi, realizuje marzenia ludzi i spełnia ich potrzeby. Kościół katolicki to jednak coś w pełni już ukształtowanego, to w końcu mistyczne Ciało Chrystusa. Ciało to oczywiście żyje, rusza się, ale nie przeobraża się nieustannie w duchu panteistycznym. Ma też swoją statyczność, bo ma jakiś kręgosłup, porusza się w pewnym rytmie, jest czymś już na swój sposób doskonałym i świętym. Kolejne wezwania do zmian i otwarcia się to woda na młyn progresistów, którzy odczytują je jako zgodę na deformację Kościoła. Kościół nie jest jednak ich własnością, nie należy nawet do papieża, ani do nas wszystkich. Jest własnością Boga, którą człowiek ma chronić.
Nie wolno zapominać, że Kościół nie będzie dobrze służył ludziom, jeśli zapomni do czego został powołany, na czym polega jego tożsamość i jego skarb. W istocie bowiem wszystko, co w nim dobrego, ostatecznie pochodzi od Boga i jeśli to przekreślimy