Sojusz słabnie, Rosja rośnie w siłę
Szczyt NATO w Chicago unaocznił rosnącą słabość Sojuszu w układzie geopolitycznym. I nie pomogły tutaj zapewnienia przywódców Paktu o pełnym sukcesie.
Wprawdzie, jak zauważył prezydent Bronisław Komorowski, szczyt NATO potwierdził podstawowe znaczenie wspólnej obrony i termin zakończenia misji ISAF w Afganistanie (na 2014 rok), wydaje się coraz bardziej wątpliwe, czy nastawiony na misje zagraniczne Sojusz byłby w stanie obronić kraje członkowskie przed ewentualną agresją. Inną kwestię stanowi to, czy byłaby ku temu wola polityczna.
Najlepszym dowodem na słabnącą pozycję Paktu Północnoatlantyckiego są działania rosyjskich przywódców, nieliczących się zupełnie z amerykańskim partnerem i bezkarnie szafujących zimnowojenną retoryką, na którą Zachód nie odpowiada, przechodząc nad nią do porządku dziennego.
Znamienne, że zaproszony do Chicago prezydent Rosji Władimir Putin odmówił przyjazdu na szczyt, co stanowiło poważny policzek zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i innych krajów członkowskich.
Wydaje się, że NATO nie bardzo wie, jaką linię polityczną przyjąć wobec coraz bardziej agresywnej Rosji, której odpowiedzią na zwołanie szczytu w Chicago była informacja o przyspieszeniu prac nad wprowadzaniem do wyposażenia armii rakiet RS-24 Jars, nowoczesnych pocisków z głowicami jądrowymi, które mają się wkrótce znaleźć w Irkucku, Nowosybirsku i Kozielsku.
Oficjalnie ma to być reakcja na planowaną budowę amerykańskiej tarczy antyrakietowej, w rzeczywistości jednak Rosja ma ambicje wielkomocarstwowe, które od kilku lat systematycznie realizuje.
W latach 2009-2011 armia rosyjska trzykrotnie przeprowadziła manewry wojskowe pod kryptonimem „Zapad”. Ich celem był pozorowany błyskawiczny atak na Litwę, Łotwę i Estonię, podczas którego na Polskę miałyby spaść rakiety taktyczne z głowicami atomowymi. Waszyngton sprawę zignorował, co rosyjska dyplomacja mogła odczytać jako nieme przyzwolenie na powrót do pojałtańskiego ładu.
- Udało się osiągnąć pełne potwierdzenie wagi artykułu 5 Traktatu Waszyngtońskiego, mówiąc wprost o potrzebie organizowania, wyposażenia i ćwiczenia Sojuszu pod kątem obrony terytorium krajów członkowskich. To jest rzecz, o którą Polska konsekwentnie zabiega - powiedział dziennikarzom prezydent Bronisław Komorowski. Ocenił, że stwierdzenia deklaracji szczytu w sprawach zdolności obronnych „są dla nas w pełni satysfakcjonujące”.
W tym momencie należy przypomnieć, że Polska jest traktowana w NATO jako kraj trzecio- a nawet czwartorzędny. Nie posiadamy na naszym terytorium NATO-wskiej infrastruktury, której Sojusz byłby gotów bronić na wypadek agresji.
Oznacza to, że w sytuacji zagrożenia naszego państwa historia z 1939 r. może się powtórzyć, kiedy mimo zawartych sojuszy, pozostaliśmy osamotnieni w walce z hitlerowskim najeźdźcą.
Optymizm prezydenta Komorowskiego wydaje się zatem o tyle nieuzasadniony, że Polska nadal nie otrzymała potwierdzenia swojego statusu jako członka NATO równej kategorii.
Zupełnie inną kwestię stanowi polskie zaangażowanie w Afganistanie. USA naciskają na Polskę, aby ta wpłacała rocznie do funduszu pomocy dla Afganistanu 20 mln dolarów, czyli więcej niż Rosja i Chiny. Należy podkreślić, że koszty samego utrzymania misji, jakie ponosi rocznie nasz kraj, sięgają kilku miliardów złotych, przy czym nie odnosimy z tego żadnych korzyści.
Czy Polskę stać jest na taką hojność? Pozostaje jeszcze pytanie, w imię czego ponosimy takie koszty, gdyż na pewno nie w imię wolności i demokracji.
Anna Wiejak
Źródło: prawy.pl