Tytaniczne wysiłki nieprzyjaciół katolicyzmu, w celu zniszczenia tej wiary nie ustają i nie są niczym nowym. Jednak łatwość z jaką część duchownych poddaje się naciskom środowisk, z którymi nie powinni mieć zbyt wiele wspólnego, poza ich nawracaniem - wydaje się zadziwiająca.
Tęsknota niemałej części wiernych za porywającymi tłumy polskimi duchownymi, którzy dawno odeszli do Pana - wydaje się czymś więcej, niż tylko naturalnym ludzkim sentymentem. Sięga ona dużo dalej niż powszechny kult lub szacunek świętego Jana Pawła II. To na przykład wspomnienie: nigdy nie złamanego przez oprawców Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego, najaktywniej zwalczającego wolnomularstwo arcybiskupa Augusta Hlonda, arystokraty kardynała, a co ważne nauczyciela Karola Wojtyły - Adama Sapiehy, czy represjonowanego arcybiskupa wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego, etc. Wszyscy oni byli, nie tylko wzorami dla Polaka na Tronie Piotrowym. Pozostali nimi w większości dla polskich wiernych, którzy w relację z wiarą i kościołem wchodzą głębiej niźli tylko leniwe chodzenie na niedzielną eucharystię.
Wszystkie powyższe postacie - łączy jedna cecha: ogromne umiłowanie Ojczyzny, o którą troska wypełniała ich całe życie, ustępując jedynie miłości do Chrystusa. Wszyscy byli obdarzeni wybitną wiedzą, inteligencją, niezłomnością i odpornością na obce wpływy oraz presje. To ludzie z zahartowanej przez Pana Boga stali. Bowiem w znacznie trudniejszych czasach, czasach szaleństwa okupantów - gdzie „ześwinienie się” byłoby przecież bardziej po ludzku wytłumaczalne, niż dziś - stanowili te ewangeliczne części skały, na której wznosi się Chrystusowy Kościół. Dziś czytając to co pisali, lub odsłuchując nagrań ich kazań jest się nie tylko pod intelektualnym wrażeniem. Zadziwia odwaga otwartego głoszenia treści, które dziś wydają się zbyt ostre, by świat zewnętrzny, opanowany zwłaszcza przez ideologie lewicowe - mógł je przetrawić. Ewentualnie przyjąć bez zmiękczaczy oraz odrobiny owijania w bawełnę, lub co najwyżej delikatnych aluzji.
Nawet nazizm i komuna, traktujące swoich przeciwników bezlitośnie, nie były w stanie wpływać na postawę polskich duchownych. Paradoksalnie, współcześnie czerwono-różowa lewica zdołała zmodyfikować standardy zachowań części polskich duchownych do tego stopnia, iż miejscami oddala się to od katolicyzmu, a już na pewno jego polskiej tradycji. Ponieważ współczesnych poglądów liberałów czy lewicy, którą symbolicznie reprezentuje Gazeta Wyborcza (i nie tylko ona) z tradycją katolicką (a więc i polską) pogodzić się nie da, przyjęła ona jedyną możliwą w tym momencie taktykę. Otwarty pojedynek z polskim kościołem zakończyłby się dla lewicy druzgocącą klęską. W związku z powyższym zapewnienie przezeń, że respektują „słuszny” katolicyzm pozwala uniknąć u części czytelników, którzy jeszcze mają cokolwiek z kościołem wspólnego - konfliktu sumienia. W ten sposób można powoli odsysać kościołowi wiernych.
Znaną z taktyką jest wyławianie i nagłaśnianie grzechów upadłych duchownych, tak by publicznie ją zafałszować, odwrócić wręcz proporcje zachowań tej grupy w społeczeństwie. Przy tym zupełnie inne w statystykach, nieporównywalnie powszechniejsze, haniebne zachowania środowisk związanych z atakującymi kościół - owiane są niejednokrotnie milczeniem. Jednak ważniejszą taktyką jest z jednej strony kreowanie księży celebrytów, których ukaranie lub usunięcie z grona duchownych spotkałoby się z propagandą porównującą ten czyn do poziomu zakazu kopernikańskiego dzieła. Z drugiej jest to bezwzględne tępienie wszystkich tych, którzy są na tyle zdolni by wzlecieć ponad przeciętność w umiejętności przekazania Słowa Bożego. Jeszcze gorzej, jeśli potrafią prezentować poglądy zupełnie niezgodne z gadzinową linią, a co najgorsze skutecznie do nich przekonywać. Flesze reflektorów sił lewicy są przyjazne dla robiącego sweetfocie z satanistą Nergalem ks. Adama Bonieckiego, lub bronią pozycji grającego na nosie przełożonym ks. Wojciecha Lemańskiego.
Jednak wystarczyło, że ks. Jacek Międlar porwał za sobą tłumy młodych ludzi na Marszu Niepodległości (modliło się 100 tys. młodych ludzi, a 18 dorosłych przyjęło w jego parafii chrzest), by lewactwo poczuło się zagrożone. Zagrożony był także ruch neopogański, który próbuje podbijać środowiska patriotyczne wierzeniami Słowian, a gdy tylko to uczyni - próbuje na braterstwie Słowian budować niekoniecznie polskie projekty polityczne. Mamy więc do czynienia, nie tylko z frontem walki liberalnej lewicy z kościołem. Tworzone są także spory między patriotami, czy samymi katolikami. Podobny front udało się wykreować Gazecie Polskiej i Myśli Polskiej. Każda z nich jest skłonna zaakceptować patriotyzm albo oddający hołd sojuszowi z Ukrainą, akceptując zbrodniczy antypolski neobanderyzm albo „idylliczne” (jakkolwiek by to nie zabrzmiało) braterstwo z Rosjanami.
Ksiądz Międlar, imponujący młodym ludziom, dla których Chrystus przestał być warunkiem pomyślności Polski - zaiste stał się przeszkodą dla wrogów kościoła. Trzeba więc było zrobić z niego szaleńca, bo stałby się kolejną znaczącą postacią, mogącą osiągać coś w kierunku ks. Maksymiliana Kolbe. Ten ostatni, krytykowany za swoje poglądy finałem swego życia pokazał - jak było naprawdę. Musiano się ks. Międlarem zająć, bo jeszcze osiągnąłby wyniki podobne do ojca Tadeusza Rydzyka, który stworzył trudną do zdobycia twierdzę osiągnięć, tyle że średnia wieku słuchaczy byłaby niższa. Wystarczy obejrzeć program „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego, by zobaczyć zachowanie rzecznika Kurii Wrocławskiej ks. Rafała Kowalskiego. Jak wyraźnie wynika z dyskusji - na początku atakowano ks. Międlara na łamach Gazety Wyborczej, m. in. jako „kapłana nienawiści”. Działo się to więc - dokładnie ten sam sposób, jak to czyni wymieniony tytuł prasowy, wobec niewygodnych osób od lat: Metodą dywagacji oraz opinii, które są przecież sprzeczne z poglądami kościoła.
W jednym z artykułów widniała sugestia: „Co na to kuria?”. Rzecznik przyznał, że dopiero artykuły Wyborczej zwróciły uwagę na księdza. „W momencie kiedy pojawiły się artykuły za chwilę po artykułach zaczęły się w kurii pojawiać delegacje z parafii, zaczęły się pojawiać listy z parafii”. Stwierdził, że listów było kilkanaście i pisały m. in. osoby które stwierdziły, iż nie wpuściły ks. Jacka Międlara, a także jego proboszcza [Sic!] po kolędzie. Pojawiły się wtedy wg relacji księdza Kowalskiego dwie grupy w parafii (Nie opisano proporcji obu grup). Jedna mówiła że to wreszcie ksiądz na którego czekali, druga, że dopóki ks. Międlar będzie na parafii - oni się w kościele nie pojawią. Jest to o tyle osobliwe, że w takich wypadkach, o ile nie ma poważnych zarzutów (ks. ma prawo mieć swoje poglądy o ile nie są one sprzeczne z ewangelią i nauką kościoła) ci wierni mogli chodzić na inne msze, bądź do innych kościołów. Nie wszystkich księży musimy lubić.
Ksiądz Kowalski poinformował także, iż przychodziły skargi za to, co ks. Międlar udostępnia na Facebooku. „Wtedy arcybiskup rozmawia po raz pierwszy z przełożonym zgromadzenia, z prośbą czy macie jakiś pomysł na to by tę sytuację w parafii rozwiązać, żeby tych problemów nie było […]”, co powtórzył kilkukrotnie. Następnie jak mówił: kuria dostała list, że zgromadzenie ks. Międlara odwołuje go z te parafii. „My zostaliśmy o tym poinformowani i jako kuria musieliśmy to przyjąć do wiadomości”. Sekretarz zgromadzenia, wg ks. Kowalskiego miał powiedzieć, że oddalenie ks. z parafii było suwerenną decyzją ks. proboszcza. Jednak z zaprezentowanych w programie filmów wynika zupełnie co innego. Przedstawiciel kurii wił się niestety niczym świecki polityk i do końca utrzymywał, że z przeniesieniem ks. - kuria nie ma nic wspólnego (!). Zupełnie nie zważał na amoralność całej sytuacji, w tym swojej postawy w programie. Szedł w zaparte, choć z jego słów wyraźnie wynikło co zaszło.
Unikał odpowiedzi na pytania, podczas gdy cała dyskusja odsłoniła, że kuria wrocławska ugięła się pod presją dziennikarzy Wyborczej. Ponieważ siłą rzeczy, najdelikatniej mówiąc - wypadł kiepsko, a jego postawa wydawała się słabo przystająca do Ewangelii („Wasza mowa ma być prosta”), w sukurs poszła mu nomen omen Gazeta Wyborcza, która sama jak to zwykle bywa - także ocenia co do Ewangelii przystaje, a co nie. Według dziennikarza Wyborczej Jakuba Harkułowicza ks. Kowalski „jest reprezentantem Kościoła otwartego na świat, tolerancyjnego, nieużywającego języka niezgodnego z przesłaniem Ewangelii” (Wygląda na wypowiedź znanego biblisty). Ocena ewangelicznego języka jest u wiernych sprawą dosyć subiektywną. Jednak głos w sprawie zgodności z Ewangelią, publikowany w Gazecie, która ma plany i poglądy wprost przeciwne kościołowi (oraz popularyzuje światopogląd sprzeczny z nauką kościoła, a więc z Ewangelią) wydaje się tragikomiczny.
Jednym słowem - Wyborcza przytuliła ks. Kowalskiego do serca, atakując nie po raz pierwszy Jana Pospieszalskiego, który stale kościoła i wartości chrześcijańskich - dokładnie wprost przeciwnie do Wyborczej - broni. Jednak prawdziwy wysyp wydarzeń miał miejsce w kwietniu. Kuria białostocka przeprosiła za mszę świętą (!) odprawioną dla ONRu, którą koncelebrował również ks. Leon Grygorczuk duszpasterz białostockiej policji. Alarm wszczął tym razem „Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych”. Na paradoks zakrawa, że w przeszłości Jan Paweł II beatyfikował biskupa Jozafata Kocyłowskiego, który był ukraińskim nacjonalistą. Odprawiał msze dla 14 dywizji Grenadierów SS. Polski papież nie uległ jednak naciskom na beatyfikacje tego który Kocyłowskiego tam wysłał - metropolity Andrzeja Szeptyckiego. Ten ostatni zachował obojętność wobec ludobójstwa dokonywanego na Polakach przez ludzi z OUN-UPA, których dowództwo znał. A uczynił to, by nie psuć im PR'u (nie szkodzić sprawie ukraińskiej). Obecnie postępuje zaś jego proces beatyfikacyjny. Przedwojenny ONR, w odróżnieniu od ukraińskich nacjonalistów nie ma na koncie masowych zbrodni na ludności cywilnej, a już na pewno nie ludobójstwa. Prędzej znajdziemy wśród jego członków przykłady ratowania Żydów.
Na tym historii nie koniec, bo ks. Jacek Międlar dostał zakaz publicznych wystąpień. Mimo, że mówiąc szczerze - nie wszystko zostawiłbym u ks. Jacka Międlara bez uwag, to jednak trudno dostrzec by zasłużył na ciosy, które spotkały go od swoich. Dzisiaj charyzmatycznych kapłanów, takich jak ks. Jerzy Popiełuszko, który odprawiał msze za Ojczyznę - zabić na szczęście tak łatwo nie można. Jednak można ich zniszczyć i szkoda, że część kościelnych hierarchów zgadza się brać w tym udział. Pełnią rolę partnerów - ludzi, którzy są następcami Jerzego Urbana, z czasów złotego okresu jego życia. Aby było ciekawiej, w marcu bieżącego roku gwiazda śmierci ukochała kolejnego kapłana, jezuitę - o. Grzegorza Kramera, który względem wiernych posunął się za daleko. On zaś wypłakiwał się Wyborczej, jakie spotykają go w internecie hejty.
Nad zdjęciem, gdzie duchowny jako żywo przypomina modnego celebrytę (to oczywiście subiektywne odczucie) widnieje tytuł: „Ksiądz wytknął Polakom: "Nie chcecie pomóc uchodźcom? Wasza wiara nic nie jest warta". Reakcja? "Ty piz..., głupku, faryzeuszu". Już po samym wpisie o. Kramera widać, że dokonał radykalnego osądu, odpowiadającego swoim poglądom. Niestety uczynił to bez najmniejszej chęci dialogu (jedno ze słów propagandowego kodu lewicy), podyskutowania o obawach Polaków. Wpis o. Kramera był reakcją na wypowiedź premier Beaty Szydło. Oświadczyła ona, że po zamachach w Brukseli nie widzi możliwości przyjęcia uchodźców, a więc sam komentarz dotyczy również jej. Być może - także jej syna, który przyjął święcenia kapłańskie i np. ma prawo mieć inne zdanie. Dziwnym trafem - środowisko, które stale uważa, że kościół nie powinien się mieszać do polityki, akceptuje to tylko wtedy, gdy akurat im to odpowiada próbując lansować wygodnych dla siebie kapłanów. Najgorszy jest fakt, że reakcja hierarchii duchownej jest trudno dostrzegalna.
Kramer obraził Polaków, nie się jednak co spodziewać - aby dostał zakaz wypowiedzi publicznych. Lepiej jest mu osądzać Polaków, przedstawiając obraz niewinnych uchodźców niż podjąć temat gwałtów i zbrodni, którzy dokonują, nie tyle uchodźcy co imigranci ekonomiczni, bo to psuje całość obrazu, setek tysięcy młodych mężczyzn wyznania muzułmańskiego, wrogiego chrześcijaństwu, którzy zalewają Europę. Ojciec Kramer nie skrytykował zdaje się głów mocarstw. A to one najpierw doprowadziły do sytuacji mordów na Bliskim Wschodzie interwencjami, a teraz interweniować by powstrzymać morderców nie chcą. Najwyraźniej - lepiej dla niektórych zwalczać bezskutecznie następstwa, niż przyczyny. O. Kramer zapewne nie ma zamiaru wchodzić w dyskusje - o tym co ludzie widzą i czego się boją, lepiej smagnąć moralnie pejczem za brak podporządkowania się jego poglądom. Później roztkliwiając się nad sobą mówi Wyborczej: „Nawet gdybym zgrzeszył bardzo, nie spodziewałbym się takiej reakcji po współwyznawcach. To, co mnie spotkało ze strony moich braci i sióstr chrześcijan, nawet mnie przerosło”.
Duchowny poddał w wątpliwość wiarę dokładnie wszystkich, którzy są przeciwni przyjmowaniu uchodźców, bez względu na ich relacje z kościołem bez najmniejszej dyskusji. Odmówił swoim braciom i siostrom do niej prawa, mając gotowy osąd na temat ich wiary, a następnie rozżalił się reakcjami i sobą. Obraził tych, którzy muszą nad swą wiarą pracować i zaczęli mu – niestety - wulgarnie odpowiadać, czym przekreślił z góry szansę, być może na udowodnienie swoich racji. Dokładnie przecieństwo ks. Jacka Międlara. Co gorsza jednak - nie miał oporów wrzucić do jednego worka ludzi, którzy są bardziej stonowani, a wiara wiele dla nich znaczy. Wiele komentarzy było też trafnych i pozbawionych wulgaryzmów. Do dyskusji włączył się ks. Kazimierz Sowa, drwiąc z katolickiego narodu polskiego jako całości: "Katolicki naród polski zhejtował księdza za to, że ten przypomniał Ewangelię...". Sęk w tym, że opinia wielu innych duchownych dotycząca Ewangelii może być zupełnie inna. Ba, słynni duchowni i wzorce moralne oraz nauczyciele Jana Pawła II, byliby dla niego znacznie bardziej radykalni niż ks. Jacek Międlar. O. Kramer pisząc „Serio, wiele w necie już usłyszałem, wiele widziałem, ale to co się stało dziś - od moich braci i sióstr chrześcijan - nawet mnie przerosło” udowadnia tym tylko, iż jest absolutnie oderwany od rzeczywistości. Najwyraźniej widział w internecie, nie tak wcale wiele.
Podobną politykę, związaną z otworzeniem się na przyjęcie „uchodźców” prowadzi portal Deon, który wszelkie niepasujące mu merytorycznie wpisy internautów kasuje, lub po prostu ich banuje. Opublikował nawet wywiad z lobbystką związaną ze strukturą, która zarabia, zajmując się uchodźcami. Zadziwiających jak na portal katolicki artykułów jest tam wiele, a jeden z nich, odnoszący się do sprawy słynnego spektaklu porno we Wrocławiu pt. „Śmierć i dziewczyna” został zatytułowany: „Nie obrażajmy się na porno-spektakl”. Artykuł, którego autor uważa że nie należało przeciwko temu spektaklowi protestować (jak to robiła Krucjata Różańcowa), lecz trzeba sprawę przemilczeć (i na nią, czyli na deprawowanie ludzi pozwolić) kończy się zdaniem: „Dlatego warto działać w świecie sztuki tak, aby porno
-spektakle, ani nie wzbudzały sensacji, ani nie były warte naszej uwagi”. Niestety temat, który został tu poruszony stanowi zaledwie wierzchołek góry lodowej. Daleki jestem od potępienia osób, których nazwiska pojawiają się tu w negatywnym kontekście. Wydaje mi się że nie mam prawa posunąć się tak daleko jak o. Kramer pisząc, iż ich wiara jest nic nie warta. Pozwala mi to jednak zadać pytanie: „Quo Vadis, Ecclesia?”.
Media zelektryzowała w ostatnim czasie wiadomość o tym, że za dziwnymi zachowaniami polskich kurii stoi nuncjusz apostolski abp. Celestino Migliore. To tłumaczyłoby bardzo dużo, bo trudno jest dostrzec, by polski kościół potrafił walczyć w Watykanie o swoje cele. Wydaje się, że zachowuje mniej więcej taką rolę jak Polska w UE za rządów PO i dotyka go polityczna poprawność. Wierni oczywiście - nie mają możliwości zmienić tego kartkami do głosowania, lecz mogą głośno wyrażać swój sprzeciw. Zadziwiające jest to, że w Watykanie pozwolono, by kościół grekokatolicki, targany sympatią do zbrodniczego nacjonalizmu stał się kościołem narodowym i zyskał oficjalne określenie „ukraiński”. Stale akceptuje się sympatie tegoż kościoła do radykalnych szowinistów i ludobójców z OUN-UPA. W równie tajemniczy sposób zaginęły w Watykanie dokumenty Prymasa Wyszyńskiego, którymi zablokował on beatyfikację metropolity Andrzeja Szeptyckiego, składającego ofertę współpracy Hitlerowi, obojętnego na ludobójstwo Polaków, dokonywane przez nacjonalistów ukraińskich.
Przed wojną zwalczali oni akcję „Ukraińska młodzież Chrystusowi”, którą popierał sam metropolita, zanim w czasie jej trwania ostatecznie zamiast Ewangelii wybrał Ukrainę. Nacjonalistyczny kościół ukraiński usiłuje też forsować beatyfikację rodziny Stepana Bandery. W efekcie tego proces beatyfikacyjny metropolity ruszył, pomimo obietnic składanych Prymasowi Tysiąclecia, że człowiek ten na ołtarze nigdy nie będzie wyniesiony. Wynika z tego wyraźnie, że problem ma nie tylko Kościół Polski. Niejedną kontrowersję wiernych wzbudzają wypowiedzi papieża Franciszka. Stał się on ulubieńcem laickiej lewicy, używającej jego słów, niczym kija na katolików, mającego zagonić owce do zagrody. Choć to temat do osobnych rozważań, pozwala zasygnalizować skalę problemu z jakim mierzy się Kościół mający być fundamentem moralnym ludzi. I choć bramy piekielne go nie przemogą, jak możemy przeczytać w Ewangelii, to jednak nie wykluczone, że Pan Bóg widzi tu dla nas rolę, którą musimy wypełnić.
Aleksander Szycht