Stanisław Michalkiewicz: Aaronek za Aaronka?

0
0
0
/

Jak wspomina Antoni Słonimski, kiedy umarł francuski polityk Arystydes Briand, pewien warszawski fryzjer – w tamtych czasach warszawscy fryzjerzy interesowali się polityką bardziej, niż obecnie – więc pewien warszawski fryzjer skomentował to wydarzenie w następujących słowach: „nakradł się, nakradł i umarł”.

 

Okazuje się, że w naszym nieszczęśliwym kraju historia powtarza się aż do znudzenia, zwłaszcza gdy chodzi o doświadczenia z tak zwanymi „starszymi braćmi”.


Warto przypomnieć porzekadło traktujące o braterstwie, że „brat brata w d... harata” - bo właśnie ono dobrze ilustruje stosunek tak zwanych „starszych braci” do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, podobnie, jak datująca się na rok 1968 anegdotka o Aaronku: dyrektor szkoły w czasie lekcji spotyka na boisku Aaronka i pyta, dlaczego on nie na lekcji. Na to Aaronek: panie dyrektorze, bo logiki nie ma. - Jak to: logiki nie ma – pyta dyrektor. - Ano tak, że ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie za drzwi i teraz oni siedzą w tym smrodzie, a ja – na powietrzu.
 

Właśnie dotarła do mnie skrzydlata wieść, że pan minister Rostowski – czy on „Jacek”, czy „Vincent”- a może i jedno i drugie – poda się do dymisji. Tak w każdym razie donosi z naszego nieszczęśliwego kraju tygodnik „Newsweek”, powołując się aż na dwa anonimowe źródła.


Ponieważ tygodnik „Newsweek” kierowany jest przez samego pana red. Tomasza Lisa, który jak nie z tego, to z innego tytułu coś tam musi wiedzieć. Nieomylny to znak, że Aaronek już wie, nie tylko, że się zesmrodził, ale nawet – jak długo ten zesmród będzie zatruwał atmosferę naszego nieszczęśliwego kraju. On tymczasem wróci do Wielkiej Brytanii i będzie śmiał się w kułak z głupich gojów. „Stąd nauka jest dla żuka”, by Aaronków nie angażować w charakterze ministrów finansów, bo z tego zawsze muszą wyniknąć same zgryzoty.


No, ale skoro premieru Tusku „Jacka”, albo Vincenta” - bo imię tego mężyka stanu nie jest ostatecznie sprecyzowane - nastręczono na ministra finansów, to wiadomo, że premier Tusk nie miał w tej sprawie nic do gadania. Teraz ta sama ręka, która premieru Tusku nastręczyła „Jacka” vel „Vincenta” Rostowskiego na ministra, to warto się zastanowić, co ta bezpieczniacka wataha, która to zrobiła, będzie z tego miała.


Pewne światło rzucają na tę sprawę koszta obsługi długu publicznego, które w bieżącym roku sięgną 50 mld złotych. Z samego kurzu, jaki powstaje przy przeliczaniu takich pieniędzy, można wykroić fortuny wystarczające do założenia co najmniej kilku starych rodzin.


Po drugie – najwyraźniej rozpoczyna się wyrzucanie murzyńskich chłopców z rządowej pirogi na pożarcie krokodylom. Pan „Vincent” - czy jak tam się wabi – oczywiście żadnym krokodylom nie zostanie ofiarowany, przeciwnie – będzie śmiał się z głupich gojów w kułak – ale następni ministrowie – już tak. Trzeba bowiem wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu.


Po trzecie – wśród potencjalnych zastępców pana „Jacka” „Vincenta” Rostowskiego wymieniany jest pan Dariusz Rosati. To prawdziwy człowiek renesansu, zdolny do wszystkiego, również do zajęcia się finansami naszego nieszczęśliwego.


Dlaczego nowy Aaronek ma być lepszy od starego – tajemnica to wielka, ale nie jest wykluczone, że będzie smrodził trochę inaczej, co stworzy wrażenie pewnej odmiany – a z punktu widzenia socjotechniki, to już jest coś.
 

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną