NIEprzyjaciele Syrii
Na ubiegłotygodniowej konferencji państw zachodnich i bliskowschodnich animujących poprzez swoich pośredników wojnę przeciw syryjskim władzom, samozwańczy „Przyjaciele Syrii” postawili zaporowe warunki wstępne w sprawie ewentualnej konferencji pokojowej.
Konferencja zgromadziła na początku zeszłego tygodnia w Londynie szefów dyplomacji USA, Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch, Arabii Saudyjskiej, Egiptu, Jordanii, Kataru, Turcji, Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Skład nieprzypadkowy – poza Niemcami i Włochami wszystkie wymienione państwa wspierają zbrojne ugrupowania walczące z rządem syryjskim. Oczywiście na konferencji obecni byli obecni także działacze „Narodowej Koalicji dla Syryjskiej Rewolucji i Sił Opozycyjnych” z Ahmadem Jarba na czele, których „przyjaciele” wybrali sobie jako „reprezentantów” narodu syryjskiego.
Stworzona na zamówienie mocarstw „opozycja” oczywiście odrzuciła możliwość rozmów pokojowych. Sam Jarba wskazywał jednak na rzekomą presję zaplecza społecznego – „jeśli powiemy tak dla konferencji >>Genewa-2<< ludzie nazwą nas zdrajcami” – mówił w zeszły wtorek. Oczywiście takie twierdzenia należy traktować z dystansem, bowiem „Narodowa Koalicja” po tym jak wszystkie poważne ugrupowania zbrojne walczące w Syrii wymówiły jej posłuszeństwo, nie reprezentuje już nikogo poza własnymi członkami. Nawet reporterka krytycznej wobec prezydenta Al-Asada telewizji France 24 określiła „Narodową Koalicję” jako „niewiarygodną”.
Faktycznie jednak 19 ugrupowań zbrojnych walczących z państwem syryjskim zadeklarowało we wspólnym oświadczeniu wrogość wobec każdego kto usiądzie do stołu rozmów. Ukazało się ono tej nocy.
Londyńska konferencja powtórzyła rytualne oskarżenia. Politycy od ponad dwóch lat animujący materialnie i wywiadowczo rebelię w ramach suwerennego państwa obarczyli jego prezydenta odpowiedzialnością za wybuch konfliktu. Znów obciążano go także za sierpniowy chemiczny atak na przedmieściach Damaszku. Wniosek – „Prezydent Al-Assad nie ma żadnej roli do odegrania w przyszłej Syrii” – autorytatywnie podsumował we wtorek prowadzący konferencję William Hague, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i było to chyba jedyne wypracowane stanowisko konferencji.
Oczywiście jest to warunek zaporowy, tym bardziej że tydzień temu syryjski prezydent w wywiadzie dla libijskiej telewizji zadeklarował iż chce ponownie ubiegać się o urząd głowy państwa w kolejnych wyborach jakie mają odbyć się w przyszłym roku.
Nie trudno zauważyć, że polityka koalicji antysyryjskiej zabrnęła w ślepy zaułek. Zgoda na konferencję pokojową to de facto podważenie całego programu ich interwencji, który można oceniać jako obliczony na „zmianę reżimu” w Syrii, czyli w praktyce takie zgruchotanie jej struktur politycznych i ładu społecznego jakie przyniosły interwencje Zachodu w Iraku czy Libii. Obecny kurs jednak jaskrawo obrazuje politykę tej koalicji jako agresywną i wojenną, jednoznacznie obciąża ją za fiasko koncepcji >>Genewy-2<< która jest zresztą przez nią blokowana od niemal pół roku. Oczywiście skutkuje to określonym nastawieniem opinii publicznej, co przecież miało swoje znaczenie w zablokowaniu interwencji militarnej przygotowywanej we wrześniu. W dodatku państwa zachodnie straciły w praktyce wpływ na ugrupowania zbrojne walczące w Syrii. Próbują go odzyskać obiecując dalsze zbrojenie tzw. „Wolnej Armii Syrii”, o których to obietnicach informował po londyńskiej konferencji Jarba. Tyle, że WAS jest już właściwie tworem wirtualnym.
Gniew Saudów
Polityczny impas antysyryjskiej koalicji spowodował zresztą, że jej najważniejsi bliskowschodni uczestnicy działają na własną rękę, co jest dla nich o tyle łatwiejsze, że zarówno Turcy jak i Saudowie utrzymują odrębne relacje z tamtejszymi rebelianckimi ugrupowaniami zbrojnymi i prowadzą nimi własną grę, nie oglądając się na opinię innych „przyjaciół”.
Według dziennikarzy „Washington Post” to właśnie wywiad turecki jest najbardziej aktywny nie tylko na froncie syryjskim, miał prowadzić intensywne gry operacyjne w każdym z krajów gdzie doszło do gwałtownych wystąpień określanych popularnym mianem „arabskiej wiosny”. Jak twierdzą autorzy artykułu „Turkey's Spymaster Plots Own Course on Syria” szef tureckiego wywiadu Hakan Fidan od dawna prowadzi swoje działania bez konsultacji a nawet poza wiedzą Amerykanów, jednocześnie krytykując ich za zbyt umiarkowane stanowisko w spawie Syrii. Tureckie służby wspierają najbardziej ekstremistyczne dżihadystyczne organizacje, które najsilniejsze są właśnie przy tureckiej granicy. Fidan ma osobiście nadzorować masowy przerzut broni tureckiej i katarskiej do nich skierowany.
Tureckie wsparcie wyjaśnia również obecność sunnickich takwirystów w prowincji Latakia zdecydowanie zdominowanej przez Alawitów zachowujących pełną lojalność wobec prezydenta Al-Asada. „Washington Post” powołując się na tureckiego świadka z położonego nad granicą tej syryjskiej prowincji miasta Antakya pisze o 50 autobusach wypełnionych islamistycznymi bojówkarzami, które w obstawie 10 pojazdów tureckiej policji podstawiono pod syryjską granicę. Świadkiem tym był Mehmet Ali Ediboglu wywodzący się z miasta członek komisji spraw zagranicznych tureckiego parlamentu. Wsparcie dla terrorystów wywołało nawet niewczesne obiekcje prezydenta Obamy zaniepokojonego tym, że Turcy transferują broń i ochotników nie tylko to wyznaczonych przez niego „rebeliantów” ale także do tych dla których Zachód jest takim samym wrogiem jak prezydent Al-Asad. Spotkanie jakie amerykański prezydent odbył w maju z tureckim premierem Erdoganem i samym Fidanem nie odniosło żadnego skutku.
Z podobnym niezadowoleniem wycofanie się Waszyngtonu z planów militarnej agresji przyjęła Arabia Saudyjska, drugi główny sponsor i protektor ekstremistów w Syrii. Do tej pory, inaczej niż Turcy, Saudowie ściśle współpracowali z Amerykanami. Tymczasem od zaszłego tygodnia głośnym echem odbija się deklaracja szefa wywiadu i szarej eminencji saudyjskiej polityki księcia Bandara Bin-Sultana z 22 września zapowiadająca „znaczącą zmianę” w stosunkach z USA. Zmiana ma być wywołana nie tylko przez „brak aktywności” Waszyngtonu w sprawie Syrii, ale także nowe, bardziej umiarkowane ostatnio podejście administracji Obamy wobec Iranu, związane z inicjatywą nowego prezydenta tego kraju Hasana Rowhanego. Ten wyrzut zresztą ściśle wiąże się z kwestią syryjskiego kryzysu. Saudowie rozniecili go właśnie w ramach zwalczania wpływów Teheranu w regionie. Podkreślić trzeba, że Bin Sultan odgrywa szczególną rolę w kreowaniu relacji saudyjsko-amerykańskich. Przez 22 lata był on ambasadorem swojego kraju właśnie w Waszyngtonie.
Również saudyjski książę Turki Al-Faisal ostro skrytykował odstąpienie Waszyngotnu od scenariusza militarnego ataku. Syryjsko-amerykańsko-rosyjską umowę w sprawie chemicznego rozbrojenia nazwał „rażąco perfidną szaradą”. Dodajmy, że Saudowie mają Amerykanom za złe także brak asysty we wspieraniu króla Bahrajnu. Monarcha ten od dłuższego czasu zwalcza we własnym kraju wymierzone weń demonstracje części ludności. Ten ostatni motyw obrazuje zresztą świetnie hipokryzję Saudów, bo przecież oskarżane przezeń o „zbrodnie” władze syryjskie w odpowiedzi na manifestacje, twardo dbając o ład publiczny, jednak weszły w dialog spełniając część postulatów politycznych przez wznoszonych przez demonstrantów. Tymczasem emir Bahrajnu nie ma zamiaru ustąpić na jakimkolwiek polu i reaguje na protesty jedynie poprzez zapełnianie więzień. Trudno o bardziej dobitny przykład podwójnych standardów w polityce Rijadu.
Trudna droga do Genewy
Listopadowy termin konferencji pokojowej próbuje ratować Lakhdar Brahimi specjalny wysłannik ONZ i Ligi Państw Arabskich do Syrii. Odbywa prawdziwy dyplomatyczny maraton po regionie. Był już w Iraku, Egipcie, Kuwejcie, Omanie i Katarze. W środę gościł w graniczącej z Syrią Jordanii, która dwa dni później była sceną demonstracji Bractwa Muzułmańskiego nawołującego do dżihadu przeciw syryjskim władzom. W czwartek Brahimi spotykał się w dowódcami tak zwanej „Wolnej Armii Syrii”, w piątek natomiast gościł w Teheranie gdzie spotkał się z irańskim prezydentem Rowhanim. Brahimi zadeklarował, iż „Iran musi być włączony do rozmów pokojowych”, co jest bardzo poważnym krokiem w stronę ich powodzenia. W niedzielę Brahimi był w Turcji. W poniedziałek z kolei spotkał się w Damaszku z prezydentem Baszarem Al-Asadem i syryjskim ministrem spraw zagranicznych Walidem Al-Mualem. Jedynym państwem odmawiającym przyjęcia wysłannika ONZ i LPA jest Arabia Saudyjska.
Tymczasem Inspektorzy ONZ i Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej skontrolowali już 19 spośród 23 składów chemicznego arsenału. Na trzy dni przed terminem władze syryjskie dostarczyły w niedzielę jej nowy dokładny spis. Jednocześnie na forum ONZ przedstawiciel Syrii Baszar Dżaafari tydzień temu wezwał społeczność międzynarodową do podjęcia kwestii izraelskiej broni nuklearnej. A w piątek szwajcarska prasa poinformowała o istnieniu ryzyka, iż w posiadaniu ekstremistów z Dżabhat Al-Nusra znajduje się broń biologiczna.
Coraz większy oddźwięk w mediach znajduje raport pochodzącej z Libanu ale posługującej w Syrii siostry Agnès-Mariam de la Croix. Zakonnica z klasztoru św. Jakuba w Quarah wykonała mrówczą pracę badając nagrania filmowe zarejestrowane rzekomo wkrótce po ataku chemicznym na przedmieściach Damaszku 21 sierpnia o który antysyryjska koalicja i rebelianci oskarżyli władze. Ilustrując swój raport stosownymi kadrami z tych nagrań siostra Agnès wskazuje na obecność w nich alawickich dzieci porwanych uprzednio przez rebeliantów z odległej Latakii, fakt odgrywania przez tę samą osobę roli ofiary i lekarza w różnych ujęciach, czy też chronologicznej niezgodności niektórych nagrań z wydarzeniami jakie rzekomo miały ilustrować. Siostra Agnès oskarża antyrządowych bojówkarzy o użycie broni chemicznej w celu sprowokowania zewnętrznej interwencji przeciw prezydentowi Al-Asadowi. Jej ustalenia potwierdzają moje przypuszczenia zawarte w artykule pisanym nazajutrz po ataku [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/3699-syria-hekatomba-prowokacja-czy-inscenizacja ]
Ponieważ kryzys w Syrii został wywołany przez czynniki zewnętrzne w związku z regionalną walką o wpływy jest oczywistym że oddziałuje na sytuację w innych krajach. O eskalacji międzykonfesyjnego konfliktu w Iraku która w niedzielę objawiła się poprzez 11 zamachów bombowych pociągających za sobą co najmniej 66 ofiar śmiertelnych pisałem już obszernie [ http://prawy.pl/z-zagranicy2/3960-irak-bomby-znow-wybuchaja ] Jednak wedle powiedzenia Libańczyków o tym, że „burza w Syrii powoduje deszcz w Libanie” również oni stają się stronami syryjskiego konfliktu. Tydzień temu, w nocy z poniedziałku na wtorek wybuchły starcia między sunnitami (sympatyzującymi z syryjskimi rebeliantami) a alawitami (popierającymi swojego współwyznawcę Baszara Al-Asada) w Trypolisie, drugim co do wielkości mieście kraju. Walki trwały do czwartku, gdy w końcu zostały uśmierzone przez libańską armię, która tradycyjnie już ma problemy z utrzymaniem spokoju w relacjach między różnymi społecznościami religijnymi.
Syryjskie władze uwolniły w zeszłym tygodniu 62 więźniów, co najpewniej ma związek z wymianą zakładników do jakiej doszło wcześniej między dżiahadystami działającymi w Syrii a szyitami libańskimi. W dzisiejszych walkach w Damaszku zginął natomiast bojownik libańskiego Hezbollahu wspierającego prezydenta Al-Asada.
Syria w ciemnościach
Bojówkarze kontynuują swoją terrorystyczną kampanię w okolicach Damaszku. We wtorek ostrzelali z moździerzy dwie żeńskie szkoły w stolicy całe szczęście nikt nie zginął, rany odniosło 14 uczennic i jeden nauczyciel. Celem ostrzału byłe cała dzielnica Dżaramana zamieszkana głównie przez chrześcijan i Druzów. Dzień później minister administracji lokalnej zapowiedział szybką naprawę szkół. Dżaramana stała się ponownie celem ataku w sobotę. We wtorek celem moździerzy był także Uniwersytet w Damaszku, zginęło 4 cywilów. W walkach wokół stolicy żołnierze stwierdzili obywateli Arabii Saudyjskiej wśród zabitych bojówkarzy.
O północy rozpoczynającej środę bojówkarze tak zwanej „Armii Islamu” przerwali w okolicach Damaszku główny gazociąg kraju co pozbawiło znaczną jego połać, w tym stolicę i część Aleppo, energii elektrycznej. Władze przywracały jednak jej przepływ stopniowo w ciągu dwóch dób. Tego samego dnia rebelianci ostrzelali z granatników dwa place targowe w Damaszku a także chrześcijański kościół w Dumie.
Intensywne starcia trwały w regionie na północ od stolicy oddzielającym ją od Homs, w tym także wokół szczególnie doświadczonego przez islamistów chrześcijańskiego miasteczka Maluula. W sobotę Syryjska Armia Arabska wyzwoliła z rąk bojówkarzy Dżabhat Al-Nusra miasto Sadad, również zamieszkane w większości przez chrześcijan.
Walki okazały się szczególnie groźne dla uchodźców palestyńskich zamieszkujących stołeczny obóz Jarmuk. Według telewizji RT obecnie pozostało w nim jedynie 10% dawnych mieszkańców. Mimo tego, że Palestyńczycy próbowali zachować neutralność wobec konfliktu, infiltracja Jarmuk przez antyrządowych bojówkarzy uczyniła zeń pole walki. Odpór rebeliantom daje miejscowa frakcja Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny („Dowództwo Generalne”).
Na północnym-wschodzie kraju trwały walki między dżihadystami, oddziałami deklarującymi przynależność do WAS z jednej strony, a z drugiej kurdyjskimi Oddziałami Samoobrony Ludowej. Walki trwały wokół miasta Ras Al-Ajn. Lokalna ofensywa Kurdów zakończyła się w sobotę zdobyciem przez nich miasta Dżarubija kontrolującego przejście graniczne z Irakiem. Ma to duże znaczenie strategiczne, gdyż właśnie przez to przejście przepływali bojówkarze zasilający szeregi szczególnie silnych w tym regionie takwirystycznych organizacji Dżabhat Al-Nusra i „Irackie Państwo Iraku i Lewantu”.
Walki trwały też wokół Aleppo, Hamy i Idlib. W okolicach tego ostatniego armia wyeliminowała jednego z samozwańczych zarządców miasteczka Dana o wiele mówiącym pseudonimie „Libijczyk”. „Islamskie Państwo Iraku i Lewantu” wyznaczyło w środę nowego nadzorcę, tym razem określającego się jako „Czeczen”.
Telewizja RT wyemitowała w poniedziałek reportaż o szczególnym żołnierzu Syryjskiej Armii Arabskiej. 23-letnia Miriam, matka dwóch synów, chwyciła za broń, jak mówi w trosce o ich przyszłość oraz „dla ojczyzny w której mieszka”. Miriam dwukrotnie była więziona przez rebeliantów, co jak mówi skłoniło ją do wzięcia sprawy w swoje ręce.
Władze próbują zapewnić swoje podstawowe funkcje nawet wobec mieszkańców obszarów będących areną walk a obywatele próbują normalnie żyć. 22 września Rada Szkolnictwa Wyższego wydała zgodę studentom Uniwersytetu w Aleppo i jego filii w Idlib na przedłużenie sesji i zdawanie egzaminów na innych uniwersytetach. Fakt przerwania procesu edukacji przez wielu młodych Syryjczyków wzbudza szczególne obawy władz.
Karol Kaźmierczak
fot. sxc.hu
Źródło: prawy.pl