Robert Winnicki: Cztery gorące dni na Wyspach

0
0
0
/

Cztery doby, cztery miasta, dużo emocji, wspaniała atmosfera i setki niesamowitych Polaków, spotkanych w Wielkiej Brytanii. Tak wyglądał mój niezwykle intensywny pobyt na Wyspach, skoncentrowany wokół spotkań zorganizowanych w Londynie, Bristolu, Aberystwyth  i Cambridge.

 


Organizatorem mojej wizyty było Stowarzyszenie Młodzieży Patriotycznej „Patriae Fidelis”, skupiające emigrantów i działające bardzo prężnie już prawie dwa lata oraz lokalne grupy polskiej młodzieży z poszczególnych miast. Patriae Fidelis zorganizowało już wcześniej kilka spotkań z gośćmi, ponieważ jednym z celów, jakie stawia sobie stowarzyszenie, jest m.in. inicjowanie wśród Polonii żywej dyskusji na wszelkie tematy związane z Polską, Polakami i polskością. Osią moich wystąpień była ocena procesów zachodzących w Polsce po roku 89 i działań jakie Polacy, w kraju oraz poza jego granicami, powinni podejmować na rzecz swojej wspólnoty narodowej. Nie będę omawiał w artykule tej tematyki, ponieważ każdy czytelnik z łatwością odnajdzie, choćby w internecie, wiele źródeł traktujących o moich poglądach na te sprawy. Skupię się na opisie obserwacji i wrażeń, jakimi chciałbym się z Państwem podzielić po tym wyjeździe.


Dzień 1


W czwartek 24-go października wczesnym popołudniem, wprost z budapesztańskiej manifestacji  węgierskich narodowców, przyleciałem na jedno z podlondyńskich lotnisk w Luton. Od tego momentu zostałem „przejęty” przez miejscowych, młodych polskich patriotów, którzy przez kolejne dni objeżdżali ze mną kraj. Czasu na zwiedzanie nie było, udało mi się zajrzeć jedynie do jednej z najbardziej zasłużonych instytucji polonijnych – Ogniska Polskiego w Londynie, które zostało otwarte w 1940 r. Niemal od razu ruszyliśmy do Cambridge, na pierwsze spotkanie. Do znanego ośrodka uniwersyteckiego dotarliśmy z kilkuminutowym poślizgiem. Od razu rozpoczęliśmy prelekcję oraz część dyskusyjną. Zgromadzona publika, w której średnia wieku to, na oko, jakieś 30 lat, składała się w przeważającej mierze z emigracji zarobkowej. Z ponad  trzydziestu przybyłych osób kilka reprezentowało lokalny klub Gazety Polskiej. Po spotkaniu był jeszcze czas na kolację w węższym gronie oraz na nocne rozmowy z organizatorem całego wydarzenia. Jako ojciec dwójki dzieci przedstawił on dosyć ponury obraz angielskiej edukacji oraz problemów, jakie stwarza konieczność posyłania ich do miejscowych szkół, mocno zindoktrynowanych przez lewicową ideologię. Dyskusja przeciągnęła się do nocy, co miało się stać standardem nadchodzących dni. Polacy w Cambridge, podobnie jak w innych miejscach na mapie mojej wizyty, stali się celem ataku środowisk lewicowych, które próbowały doprowadzić do odwołania spotkania. Otrzymali telefony z przestrogami i groźbami. Przed prelekcją jeden Anglik zapytał, dlaczego odbywa się tu spotkanie z „polskim faszystą”.


Dzień 2


Z rana ruszyliśmy do Walii, a konkretnie do nadmorskiej miejscowości Aberystwyth . Jest to 15-tysięczne miasto akademickie. Polaków, w przygniatającej większości studentów, nie ma tam zbyt wielu. Mówi się o ok. 200-300 osobach. Początkowo moja prelekcja miała się odbyć na uniwersytecie, ale wskutek kampanii nacisków środowisk lewicowych (nieporównanie silniejszych niż w Polsce), władze uczelni się na to nie zgodziły. Co więcej, środowiska lewicowe zorganizowały w dzień mojego przyjazdu manifestacje (homoseksualiści, feministki, marksiści idący pod sierpem i młotem). Nie dane mi było jednak żadnej z nich zobaczyć, ponieważ organizatorzy bardzo sprawnie załatwili miejsce zastępcze, w którym zebrało się ponad dwudziestu Polaków - studentów miejscowej uczelni. Warto w tym miejscu oddać im szczególny szacunek, ponieważ wymagało to od nich sporej odwagi cywilnej. Ze strony niektórych wykładowców oraz organizacji studenckich pojawiły się bezpośrednie naciski oraz szykany skierowane na poszczególne osoby. Wszystko po to, by zniechęcić do udziału w spotkaniu z „polskim faszystą”. Byłem również bardzo zbudowany wiedzą, dociekliwością oraz ogromnym potencjałem intelektualnym, jaki zaprezentowali moi rozmówcy. Prelekcja oraz następująca po niej dyskusja zakończyły się bardzo przyjemną imprezą, obfitującą w wiele ciekawych konwersacji. W międzyczasie udzieliłem również krótkiego wywiadu lokalnej BBC, opowiadając m.in. o lewackim przechyle ideowym w Wielkiej Brytanii i skutkach rewolucji 1968 r.


Dzień 3


W sobotnie przedpołudnie wyruszyliśmy do kolejnego miasta. Tym razem był to Bristol, ze stosunkowo sporą społecznością polską, rekrutującą się przede wszystkim z emigracji zarobkowej po 2004 r. Pierwotnie spotkanie miało się odbyć w sali parafialnej miejscowego, polskiego duszpasterstwa, jednak kampania nacisków oraz telefonów z pogróżkami zorganizowana przez lewicę odniosła skutek i proboszcz zrezygnował z jej udostępnienia. Również i tutaj organizatorzy bardzo sprawnie załatwili ten problem, wynajmując jeden z pubów i odbierając gromadzących się uczestników spod wcześniejszej lokalizacji. W sumie przybyło nieco ponad czterdzieści osób.     Jak zwykle, dyskusja oraz wymiana opinii były niezwykle ciekawe. Jak w każdym mieście dane mi było poznać wiele bardzo interesujących osób. Mniej więcej połowa uczestników zdecydowała się kontynuować spotkanie w ramach nieoficjalnego wyjścia do jednego z bristolskich klubów. Zdecydowany zobaczyć choć kawałek Bristolu dosyć niefrasobliwie wysforowałem się z jeszcze jednym kolegą naprzód, idąc chodnikiem, który miał nas zaprowadzić do lokalu. Większość miejscowych została pod barem, w którym odbyło się spotkanie, omawiając jeszcze jakieś kwestie techniczne.


Skutek był taki, że gdy nagle zza rogu wyłoniła się około 20-25 osobowa grupa anarchistycznych bojówkarzy, stanęliśmy z kolegą we dwóch wobec zdecydowanie przeważających sił wroga. Na szczęście antifiarze, którzy dopadli do nas jako pierwsi, nie byli jakimiś wielkimi wojownikami. Osłaniając się od ciosów zdołałem jeszcze schować okulary do kieszeni marynarki. Wobec zdecydowanej przewagi oraz widząc, że jeden z nich uzbraja się, tłukąc butelkę o najbliższy samochód, rozpoczęliśmy odwrót. Trzeci kolega, który w międzyczasie do nas dołączył, wcielił się w rolę mojego ochroniarza i gdy tylko dotarliśmy z powrotem do lokalu, wepchnął mnie do niego, osłaniając przed dalszym udziałem w bójce i narażaniem twarzy jednego z liderów RN na uszkodzenie. Tymczasem nadbiegająca grupa anarchistów wpadła na ekipę miejscowych Polaków, stojących przed pubem. Po jakiejś minucie do dwóch było po sprawie – mimo przewagi liczebnej lewaków, kilku z nich momentalnie leżało na ziemi, a reszta rozpoczęła pospieszny odwrót, zbierając towarzyszy z ulicy. Obrażeń naszej strony praktycznie nie było, jeśli nie liczyć lekkiego bólu w moim nadgarstku (o tyle dziwne, że przecież żadnym „ulicznym wojownikiem” nie jestem) oraz jednego obtłuczonego palca i siniaka u pozostałych. Całość wydarzenia rozegrała się błyskawicznie. Dalej kontynuowaliśmy program bez żadnych zmian – nawet do klubu, w którym była rezerwacja, dotarliśmy bez opóźnienia. Jak zwykle, wieczornym rozmowom Polaków nie było końca.


Dzień 4


W Londynie, gdzie spotkanie miało się odbyć również w polskiej parafii, nastąpiła powtórka z Bristolu. Telefoniczna kampania nacisków nacisków sprawiła, że miejscowy proboszcz ugiął się pod presją i groźbami i wymówił organizatorom salę. Oczywiście zostało przygotowane miejsce zapasowe. Przed spotkaniem z Polakami miałem jeszcze okazję uczestniczyć w manifestacji Węgrów przed BBC, podczas której domagano się rzetelnego informowania o staraniach na rzecz autonomii Szekielszczyzny oraz poszanowania praw ich rodaków w Rumunii. Największym problemem, jaki wiązał się z przeniesieniem spotkania, była odległość z jednego miejsca do drugiego oraz liczba osób, które miały w nim uczestniczyć. Szacowano, że w Londynie przyjdzie sporo uczestników, których transport nastręczał pewien problem. Organizatorzy wynajęli więc minibusa oraz poprosili o pomoc zmotoryzowanych znajomych. Na pierwotnym miejscu zbiórki pojawiło się około czterdziestu anarchistów, wykrzykujących obraźliwe hasła i dążących do konfrontacji. Dosyć szybko interweniowała policja, otaczając ich, spisując oraz zatrzymując niektórych. Bezpieczeństwo uczestników spotkania zapewniała również grupa polskich kibiców, którzy pojawili się jako wsparcie.


Znakomita organizacja oraz wzajemna pomoc, jakiej udzielili sobie londyńscy Polacy sprawiły, że blisko stuosobowa grupa została szybko i sprawnie przetransportowana na miejsce docelowe. W stolicy Wielkiej Brytanii zebrała się najbardziej przekrojowa reprezentacja miejscowych Polaków. Oprócz emigracji zarobkowej po 2004 roku i studentów było również kilka osób mających dłuższy staż pobytu na Wyspach. Dyskusja była długa i chyba najbardziej „polityczna” z dotychczasowych. Mnóstwo osób składało na moje ręce gratulacje, dziękując za Marsz Niepodległości oraz dopingując Ruch Narodowy do bezpośredniego udziału w życiu politycznym kraju. Wyrazy uznania oraz sympatii pojawiły się nawet ze strony kilku zagorzałych zwolenników PiS-u, którzy również przybyli na spotkanie. Incydent z lewakami nikogo nie zniechęcił, a wręcz zmobilizował i pobudził do działania mniej aktywnych. Tradycyjnie, dzień zakończył się wieloma rozmowami w kuluarach, uściskami rąk i pożegnaniami „do zobaczenia” -  często już 11 listopada w Warszawie.


Podsumowanie


Cztery gorące dni, cztery doby, setki mil przemierzonych przez Anglię i Walię. Mało snu, sporo emocji, ogromnie wiele wdzięczności oraz satysfakcji. Pierwsze, najważniejsze spostrzeżenie: pomimo, że dane mi było odwiedzić jedynie parę ośrodków, wrażenie jest piorunujące. Bardzo często w Polsce mówi się o ogromnych liczbach, miliona-dwóch milionów rodaków, którzy wyjechali na Wyspy w ciągu ostatniej dekady. Ale dopiero spotkania z setkami młodych Polaków uzmysłowiły mi ogrom potencjału, jaki wyemigrował z naszego kraju. Ludzie zdolni, zaangażowani, inteligentni, aktywni, kreatywni. Patrioci, narodowcy, postacie nieszablonowe, bardzo często – kwiat narodu. Drugie spostrzeżenie – ten sam rytm przebudzenia narodowego w młodym pokoleniu widoczny jest tam równie mocno jak w Polsce. To emigracja młoda, masowa, silnie związana z krajem. Mnóstwo osób chcących się aktywizować. Trzecie spostrzeżenie – to ludzie zahartowani i wciąż hartujący się wśród przeciwności. Byłem pod wielkim wrażeniem determinacji, jaką wykazali w organizowaniu spotkań oraz jak radzili sobie ze wszystkimi problemami z tym związanymi. Wydaje mi się, że środowiska, w których byłem, wyszły z tej wyprawy jeszcze bardziej skonsolidowane i chętne do działania.


Za całą okazaną mi serdeczność, pomoc, za ciekawe dyskusje, za możliwość poznania Was i spędzenia z Wami choćby kilku godzin – serdecznie dziękuję, drodzy rodacy na Wyspach. Jestem pod wrażeniem tych spotkań i poznania mnóstwa niesamowitych osób, które chcą Polakami pozostać i na rzecz Polski oraz polskości działać. Do zobaczenia!


Robert Winnicki
Autor jest jednym z liderów Ruchu Narodowego, honorowym prezesem Młodzieży Wszechpolskiej.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną