Wyborcza uznała, że rozbiory „oznaczały dla Polski postęp i modernizację”
Zastanawiałem się kilka dni temu, czym „Gazeta Wyborcza” może zaskoczyć nas w święto niepodległości. No i doczekałem się wywiadu z dr. hab. Janem Sową, socjologiem i kulturoznawcą, adiunktem w Katedrze Antropologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Zaczyna się mocno – tytułem „Polska urojona”. Potem jest jeszcze mocniej. „Rozbiory pod wieloma względami oznaczały dla Polski postęp i modernizację” - objaśnia nam doktor Sowa. Myślałem, że już mnie nic nie zdziwi, a tu takie zaskoczenie, bo ni mniej ni więcej tylko na 11 Listopada „Wyborcza” przekonuje nas, że niepodległość, odzyskana po 123 latach i obroniona przed sowieckimi hordami w 1920 roku, była nam do niczego niepotrzebna. Pod zaborami był święty spokój i luz. Ludziom żyło się lepiej i dostatniej, a wszyscy którzy walczyli o wolną Polskę w kolejnych zrywach narodowych, czy takie postacie jak Piłsudski, Paderewski, Dmowski, Paderewski, Korfanty, Haller byli po prostu zwykłymi głupcami niedoceniającymi dobrodziejstwa rozgrabienia Rzeczpospolitej przez Prusy, Rosję i Austrię.
Wywiad jest jedną wielką pochwałą rozbiorów, które dały zacofanej według Sowy I Rzeczpospolitej ogromny skok cywilizacyjny i dołączenie do rodziny nowoczesnego świata zachodniego. Chwali więc konstytucję francuską i amerykańską, które niosły ze sobą postęp, ale już na Konstytucję 3 Maja, drugi tego typu akt na świecie, miejsca mu zbrakło. Zapewne nie pasowała do tezy o dobrodziejstwie rozbiorów i słabości Polski. A jak było w rzeczywistości z tą słabością pokazują listy carycy Katarzyny II do księcia Potiomkina z lipca 1791 roku, w związku z postanowieniami Konstytucji 3 Maja.
„Przemiana rządu w Polsce, jeżeli tylko nabierze stałej siły i działalności, nie może być korzystną dla jej sąsiadów. Dlatego takowa zmiana zmusza nas obmyśleć wcześnie sposoby ku odwróceniu niebezpieczeństw, którem nam zagraża państwo to tak bogate w środki liczne i potężne”.
I fragment innego listu: „Albo będziemy mogli obalić obecną konstytucję i przywrócić dawne polskie wolności, i w ten sposób zapewnimy naszemu imperium bezpieczeństwo po wsze czasy; lub też, jeśli król pruski okaże nieprzezwyciężoną chciwość, będziemy zmuszeni – w celu skończenia raz na zawsze z kłopotami i zaburzeniami – zgodzić się na nowy rozbiór Polski na korzyść trzech sprzymierzonych mocarstw. Naszą korzyścią będzie rozszerzenie granic imperium, znaczne umocnienie jego bezpieczeństwa i pozyskanie nowych poddanych tej samej krwi i wiary co nasza. Z drugiej zaś trony Polska zostanie zredukowana do takich rozmiarów, że bez względu na to, jak silny będzie jej rząd, nie zdoła zagrozić swoim sąsiadom, a będzie jedynie stanowić rodzaj bariery pomiędzy nimi.”
Już powyższy cytat z Katarzyny II wrzuca tezy doktora Sowy do kosza na śmieci. Jednak ten twierdzi dalej, iż zaborcy „znoszą pańszczyznę, wyzwalając „polskich” chłopów od Polaków. Reformują gospodarkę. Pod zaborami na terenie byłej I RP rozwija się infrastruktura i zmieniają się stosunki społeczne”.
Zaborcy znieśli pańszczyznę, ale w zaborze pruskim zrobiono to dopiero w 1811 roku, a w Wielkim Księstwie Poznańskim jeszcze później bo w roku 1823. W zaborze rosyjskim też się nie spieszono, by chłopów uwolnić z tego kagańca. Dopiero w 1846 roku na mocy ukazu cara Mikołaja I w Królestwie Polskim zniesiono pańszczyznę w formie darmoch, powabów i najmu przymusowego; zaś zupełne jej zniesienie to ukaz cara Alejandra II z 1864 roku. W zaborze austriackim zrobiono to najpóźniej, bo 1848 roku w rezultacie powstania krakowskiego i rzezi galicyjskiej.
Ciekawe jest, że doktor Sowa przemilcza podstawowy fakt w tej kwestii - zaborcy pańszczyznę owszem zlikwidowali, tylko że były to działania wtórne wobec polskich. W 1794 roku Sejm uchwalił „Ustawę o sprzedaży królewszczyzn”, która oddawała chłopom osiadłym w królewszczyznach użytkowany grunt na własność, nadawała im wolność osobistą po rozwiązaniu kontraktu z dziedzicem, prawo wychodu i uwolnienie z poddaństwa włościan nieposiadających gruntu. Ustawa nie weszła w życie na skutek przegranej wojny w obronie Konstytucji 3 Maja z Rosją i kolejnego rozbioru Polski.
W tym samym roku Tadeusz Kościuszko w oparciu o artykuł IV Konstytucji 3 Maja wydaje Uniwersał Połaniecki, w którym zmniejszono ilość pańszczyzny, nadano chłopom wolność osobistą, zakaz rugów i nieusuwalność z gruntu. No i nie zapomnijmy, że niedługo przed III rozbiorem Polski w 1794 roku Hugo Kołłątaj opracował ustawę, na podstawie której gwarantowano chłopom biorącym udział w Powstaniu Kościuszkowskim nadanie na własność ziemi przez nich użytkowanej, a w razie ich śmierci – ich synom.
Być może z pewnymi ludźmi po prostu nie należy polemizować. Jeżeli ktoś w dwukolumnowym wywiadzie nie szczędzi pochwał zaborcom, a nie mówi nawet pół zdania o germanizacji i rusyfikacji, o rzezi Pragi, wywózkach na Sybir, rugach pruskich i setkach podobnych represji spotykających Polaków pod butem pruskim i rosyjskim – zabór austriacki był tu jednak wyjątkiem – to jest to oznaka już nawet nie nieznajomości dziejów Europy, w które I Rzeczpospolita jakże trwale była wpisana m.in. przez Jagiellonów, ale wręcz rewizjonizmu historycznego.
Już uczeń szkoły średniej wie, że zabory były okresem potwornego ucisku polskości, języka polskiego. W zaborze rosyjskim i niemieckim nauczanie było jedynie w językach zaborców, a Polacy byli ludźmi drugiej kategorii, którzy mieli zostać wynarodowieni. Czytając ten wywiad odnosiłem jednak dziwne przekonanie, że to, co obwieszcza nam doktor Sowa, to nie są żadne głupoty, ale tekst na zlecenie.
Tezy doktora Sowy nie muszą koniecznie odnosić się wyłącznie do przeszłości. Prezentuje on postawę, która w perspektywie ma uzasadniać powstanie w Europie jednego kraju. Jesteśmy niemal w przededniu ogłoszenia projektu likwidacji samodzielności państwowej i stworzenia jednej Europy, jednego państwa, z jednym centrum ekonomiczno-finansowym, jednym wielkim bankiem i centrum, rozwijającym liberalną gospodarkę ogólnoeuropejską.
Być może bohater wywiadu z „Gazety Wyborczej” czuje się dumny, że przeciera szlak do wprowadzenia Polski w ten obłędny układ. Muszę go jednak zmartwić, bo jest to jedynie marną kopią tego, co głoszą Lech Wałęsa, czy Radosław Sikorski. „Pierwszy elektryk” ogłosił swego czasu koncepcję, że najlepiej byłoby, gdybyśmy byli częścią Niemiec, a Radosław Sikorski mówił w Berlinie, że Europa podporządkowana centrum niemieckiemu będzie się rozwijać najlepiej.
Co prawda na kilometr czuć tu ducha Katarzyny, Bismarcka, czy Hitlera, ale doktorowi Sowie to przecież nie przeszkadza. Jak pisał w jednej z książek: „jakkolwiek złowrogo brzmieć może podobna diagnoza dla współczesnych Polaków, Węgrów, Słowaków, Czechów lub Litwinów, Europa byłaby stabilniejsza, gdyby osobliwą „międzystrefą” oddzielającą Wschód od Zachodu trwale podzieliły się żywioły rosyjski i germański.”
Piotr Jakucki
Źródło: prawy.pl