Quo Vadis, Ameryko…?
Ameryka na naszych oczach zmienia się błyskawicznie odchodząc od sprawdzonego i praktykowanego od dziesiątek lat wypracowanego modelu, dzięki któremu stała się i postrzegana była, jako supermocarstwo. Obecnie używając współczesnych polskich skojarzeń wydaje się być niebezpiecznie „na kursie i na ścieżce”.
W drugiej kadencji prezydenta Obamy na światło dzienne wychodzą kolejne skandale i afery, które zdecydowanie osłabiają jej wizerunek tak w kraju jak i za granicą.
Na wewnętrznym rynku politycznym dokonały się dość znaczące przesunięcia na lewo. Dziś miejsce historycznej Partii Demokratycznej z jej programem z lat 70-tych zajęła Partia Republikańska, zaś Partia Demokratyczna przypomina bardziej europejską socjal-demokratyczną partię z bardzo wpływowym i ambitnym lewicowym skrzydłem. Natomiast powstała w odruchu buntu przeciwko dalszemu gwałtownemu zadłużaniu i likwidowaniu tradycyjnych wolności jednostki Tea Party funkcjonuje w ramach partii republikańskiej i zajmuje pozycje zbliżone do tych z okresu prezydentury R.W. Reagana.
W samej Partii Republikańskiej trwa ostry konflikt między jej liberalnym skrzydłem, którego już wygasłymi gwiazdami byli nominowani w poprzednich prezydenckich wyborach senator John McCain i gubernator Mitt Romney, w nowym zaś rozdaniu prawdopodobnie gub. Chris Christie i Jeb Bush, a reaganowskim skrzydłem „młodych wilków” reprezentowanym przez senatorów: Ted Cruz, Ron Paul, Mike Lee i Marco Rubio i gubernatorów Scott Walker i Rick Perry.
Macherzy polityczni kontrolujący kasę w Partii Republikańskiej w osobach konsultantów i lobbystów od lat starają się tak sterować procesem selekcji kandydatów na kolejne wybory, aby pozbawić szans kandydatów o proweniencji konserwatywnej, popierając i dofinansowując w wyborach kandydatów bardziej liberalnych. Liczne tego przykłady obserwowaliśmy w tegorocznym rozdaniu w wyborach w kilku wschodnich stanach.
W stanie New Jersey dotychczasowy gubernator Chris Christie, republikanin odniósł zwycięstwo (druga kadencja) nad demokratycznym oponentem z 21% przewagi. To w tym stanie GOP przeznaczyła środki popierając swojego liberalnego, progresywnego kandydata, który pewnie wystartuje w następnych wyborach prezydenckich przeciwko faworytce demokratów Hillary Clinton (stawka jej wystąpienia sięga już $250,000.00!) choć do tego czasu wiele może się jeszcze zmienić. Niestety są powody, dla których Christie nie jest postrzegany, jako konserwatywny republikanin. Christie podpisał ustawę restrykcyjną ograniczającą poważnie prawa do posiadania broni jak również pozwolił na homoseksualne małżeństwa, chociaż jest pro-life i przeciwstawia się potężnym związkom zawodowym nauczycieli.
Tymczasem Christie jest ulubieńcem mainstream mediów, ale pamiętamy jak liberalny McCain również był takim ulubieńcem do czasu, kiedy w okresie walki wyborczej media bezgranicznie nie zakochały się w Obamie. Jeśli w najbliższych wyborach prezydenckich w 2016 r. będzie startowało kilku konserwatywnych republikanów to istnieje niebezpieczeństwo, że oni sami siebie wystrzelają, jak w poprzednich wyborach, otwierając drogę do nominacji następnego liberała, którym może być zadziorny liberał republikański RINO Chris Christie. Pozostaje, więc pytanie czy w następnych wyborach konserwatyści potrafią się zjednoczyć przeciwko kandydatowi establishmentu jak Chris Christie i zdecydują się na swojego jednego kandydata jeszcze w prawyborach.
To właśnie ponadpartyjny establishment skupiony wokół globalistycznych lewicowych elit i zamożnej republikańskiej elity, nienawidzi i gardzi konserwatystami, zwolennikami Konstytucji i zwolennikami tradycyjnego amerykańskiego indywidualizmu. To pracujący dla nich Carl Rove, lider mniejszości republikańskiej w Senacie Mitch McConnell, lider republikańskiej większości w Kongresie John Boehner chcą przetrącić kręgosłup aktywistów z Tea Party.
W stanie Wirginia o stanowisko gubernatora ze strony demokratów walczył stary polityczny wyżeracz, były lider Partii Demokratycznej odpowiedzialny za fundusze partyjne, przyjaciel Clintonów Terry McAuliffe, który wygrał z 48% wynikiem z republikaninem Kenem Cucinnelli (46% głosów). Ten ostatni tuż przed wyborami zaczął się niebezpiecznie zbliżać do przeciwnika, Ken reprezentuje Tea Party. Na początku swojej kampanii otrzymał pewne fundusze z macierzystej GOP, które następnie wstrzymano (!). Mimo, że demokrata wydawał na ostrą niszczącą reklamę w mediach przygważdżająco 10 do 1! W dodatku demokraci, aby wprowadzić zamieszanie finansowali trzeciego kandydata rzekomego libertarianina, który odebrał 6% głosów republikaninowi z Tea Party.
W walce o pozycję burmistrza Nowego Jorku zwyciężył z 73% komunizujący demokrata Bill de Blasio. Z jego życiorysu wynika, że 3 razy zmieniał nazwisko a urodził się, jako Warren Wilhelm, Jr. w niemiecko-włoskiej rodzinie. Żonaty z murzynką Wilhelm/Bill był gorącym zwolennikiem lewicowego rządu sandynistów w Nikaragui, oczywiście popiera aborcję i jest przeciwko prywatyzowaniu szkół (charter schools). Sama jego biografia gwarantuje, że za kilka lat Wielkie Jabłko zbankrutuje i wydatnie zwiększy swoje wskaźniki przestępczości.
Z kolei demokraci rozgrzani zwycięstwem McAuliffy przygotowują się do walki w następnym roku o pięć pozycji gubernatorskich będących obecnie w ręku republikanów: Michigan, Ohio, Pennsylwania, Florida and Wisconsin. Plan mają taki sam jak w Wirginii z Cuccinelli, wbić klina między konserwatywnych a umiarkowanych republikanów, oplakatować czarnym PR-em przeciwnika, używając też kobiet w walce o prawa do otwartej aborcji etc.
Przeciętny Amerykanin jest oburzony wielokrotnym kłamstwem, którego dopuścił się najwyższy rangą wybieralny urzędnik USA, prezydent Obama. Prezydent wielokrotnie zapewniał obywateli, że jego sztandarowa reforma służby zdrowia nie zagrozi posiadanym już planom ubezpieczenia zdrowotnego, jednak dziś już wszyscy wiedzą, że do dnia dzisiejszego ubezpieczenie utraciło już ponad 4 miliony Amerykanów. Według kłamliwych zapewnień Obamy przeciętna rodzina miała nawet zaoszczędzić $2,500.00 po wprowadzeniu programu ObamaCare. Okazuje się jednak, że nie tylko szalenie wzrosną stawki ubezpieczeń medycznych, ale też dramatycznie skoczą sumy, które ubezpieczony musi zapłacić zanim jego drogie ubezpieczenie zacznie działać…
Kilka dni temu prezydent Obama zdecydował się (w wywiadzie dla stacji NBC) przeprosić za wielokrotne wprowadzenie w błąd Amerykanów:
„Jeśli lubisz swoje ubezpieczenie i doktora to nic się dla ciebie nie zmieni”.
Republikanie poczuli krew w wodzie i zaatakowali. Politycy demokratyczni, którzy staną do wyborów w przyszłym roku, zaczęli unikać Obamy, który stał się politycznie toksyczny. Wyraz swojemu niezadowoleniu z problemów z ObamaCare dało 16 senatorów z Partii Demokratycznej, którzy w przyszłym roku będą ponownie ubiegać się o utrzymanie miejsca w Senacie. Domagali się od Obamy odroczenia wprowadzenia ObamaCare o rok, tak jak Obama zatwierdził podobne odroczenie dla biznesów.
Chociaż prezydent Obama ciągle powtarza jak to wprowadzane jego zmiany i reformy mają po pierwsze pomóc średniej klasie to jednak wydaje się, że jego najnowsza ObamaCare właśnie doprowadzi do ruiny tejże klasy średniej i drenażu jej kieszeni. Na dzisiaj Instytut Gallup podaje dalszy spadek popularności prezydenta Obamy: 54% badanych ocenia go negatywnie, a 40% pozytywnie.
Można odnieść wrażenie, że decydenci odpowiedzialni za ostatnie zmiany w USA postępują jakby byli wojskowym sztabem. Posługują się metodą „blitzkrieg” przeprowadzając na wielu frontach nieustający atak na dotychczasowy system norm, tradycji i funkcjonowania amerykańskiego społeczeństwa. Po zdemolowaniu dotychczasowego systemu opieki zdrowotnej (a jest to blisko 1/6 amerykańskiej ekonomii) na ich celowniku znalazła się reforma systemu emigracyjnego. W tym wypadku mówimy o legalizacji od 15 do 30 milionów ludzi, którzy przebywają nielegalnie w tym kraju.
Pomińmy już sytuację tych, którzy przestrzegając prawo cierpliwie stoją w kolejkach do amerykańskich ambasad w swoich krajach zamieszkania czekając na decyzję w sprawie legalnego wyjazdu do USA. Sprawą „amnestii” dla nielegałów zainteresowany jest wielki biznes identyfikujący się tak z Partią Republikańską jak i Demokratyczną, chodzi tu po prostu o taniego pracownika. Również komunizujące lewe skrzydło Partii Demokratycznej zainteresowane jest nowym narybkiem, który mogłoby reprezentować i występować w jego imieniu. Związki zawodowe z jednej strony potrzebują nowych członków, ale z drugiej jednak nie chcą konkurencyjnej taniej siły roboczej. Zagrożeni są Amerykanie ze średniej klasy, którzy z jednej strony odczują nową konkurencję w usługach, a z drugiej będą obłożeni wyższymi podatkami, których rząd potrzebuje, aby pomagać beztrosko żyć nowym podopiecznym, a przynajmniej ich większej części.
Co do nadchodzących wyborów uzupełniających w 2014 roku to prezydent Obama (i jego partia), będzie po raz pierwszy oceniany nie za pełne nadziei obietnice, plany, ale za to, co już konkretnie zrobił. Jednak, jeśli krytykujesz Obamę to jego zwolennicy mogą nazwać cię …rasistą. Jedna z moich znajomych powiedziała:
„Tak mam problem z jego kolorem. On jest po prostu zbyt czerwony!”
Wydawałoby się, że nie trudno zrozumieć, że rząd nie może stworzyć dobrobytu dla wszystkich, bo to jednak wymaga ambicji i codziennej ciężkiej pracy ludzi. Tak naprawdę to ambitny rząd może tylko drukować więcej pieniędzy, właśnie w ten sposób obniżając wartość pieniądza, obniżając dobrobyt obywateli i bezmyślnie zadłużając przyszłe pokolenia. Ktoś mądry powiedział:
„Jeżeli myślisz, że koszt opieki zdrowotnej jest zbyt wysoki, to poczekaj, jak koszt poszybuje w górę, kiedy opieka zdrowotna będzie za darmo…”.
Jacek K. Matysiak
fot. sxc.hu
Źródło: prawy.pl