Stanisław Michalkiewicz: Za naszą i waszą
- Okazuje się, że są sprawy, w których zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i obóz płomiennych szermierzy niepodległości nie tylko śpiewa z tego samego klucza, ale nawet „wspólnym, mocnym głosem”, to znaczy – chórze - pisze dla Prawy.pl o sytuacji na Ukrainie Stanisław Michalkiewicz.
Po rozpędzeniu przez specjalną milicyjną formację Berkut namiotowego miasteczka na Majdanie Niepodległości w Kijowie, gdzie skrzyknięta młodzież i starsi obywatele demonstrowali za przyłączeniem Ukrainy do Unii Europejskiej, do ukraińskiej stolicy przybyły osobistości z Polski, reprezentujące w naszym nieszczęśliwym kraju zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i obóz płomiennych obrońców interesu narodowego.
Okazuje się, że mimo pozorów straszliwej wojny między obydwoma obozami, w sprawach naprawdę ważnych potrafią one wznieść się ponad wzajemne uprzedzenia i porozumieć się ponad podziałami.
Na dowód czego zobaczyliśmy w Kijowie zarówno pana Jacka Protasiewicza, który niedawno, w atmosferze podejrzeń o korupcję, został dolnośląskim gauleiterem Platformy Obywatelskiej, jak i prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, jak zgodnie popierali aspiracje przyłączenia Ukrainy do Unii Europejskiej. Zdalnie wspierał ich premier Donald Tusk, który nawet podziękował im za „wspólny, mocny głos”.
Okazuje się, że są sprawy, w których zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i obóz płomiennych szermierzy niepodległości nie tylko śpiewa z tego samego klucza, ale nawet „wspólnym, mocnym głosem”, to znaczy – chórze.
Warto w związku z tym przypomnieć kilka spraw. Żeby Ukraina została przyłączona do Unii Europejskiej, której politycznym kierownikiem są Niemcy, najpierw musiałaby podpisać umowę stowarzyszeniową, potem – ratyfikować traktat akcesyjny, a wreszcie – ratyfikować traktat lizboński.
To samo, tyle, że trochę wcześniej, uczyniła Polska. Najpierw, to znaczy 16 grudnia 1991 roku podpisała umowę stowarzyszeniową z UE, potem, tzn. 1 maja 2004 roku Polska po ratyfikacji traktatu akcesyjnego została przyłączona do Wspólnot Europejskich, a wreszcie, po ratyfikowaniu 10 października 2009 roku przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego traktatu lizbońskiego, stała się częścią składową nowego państwa – Unii Europejskiej. Można zatem bez żadnej przesady powiedzieć, że sytuacja naszego nieszczęśliwego kraju jest następstwem wszystkich tych przedsięwzięć.
Jeśli zatem nasi Umiłowani Przywódcy w porozumieniu ponad podziałami nie tylko żarliwie popierają projekt przyłączenia Ukrainy do Unii Europejskiej, ale zachęcają Ukraińców do demonstrowania w tej sprawie, to nieomylny to znak, że pragną, by Ukraińcom było tak samo dobrze, jak i nam.
Co to konkretnie znaczy? Warto przypomnieć uwagę prezesa Jarosława Kaczyńskiego, że traktat lizboński stwarza zagrożenie dla niepodległości Polski. Wcześniej uważał, że nie zagraża, bo 1 kwietnia 2008 roku głosował za upoważnieniem prezydenta do jego ratyfikacji. Czy mylił się wtedy, czy dopiero później – trudno zgadnąć. Tak czy owak, jeśli traktat lizboński stwarza takie zagrożenia dla Polski to czy Ukraina jest na nie immunizowana? Pewnie nie jest, podobnie jak i Polska.
Ale to jedna sprawa, a druga, to na czyją właściwie rzecz Polska traci niepodległość? Oczywiście na rzecz Unii Europejskiej, ale skoro politycznym kierownikiem Unii Europejskiej są Niemcy, to znaczy, że tak naprawdę – na rzecz Niemiec. W tym duchu wypowiadał się zresztą Kukuniek, którego podejrzewam, że „w służbie narodu” wykonywał zadanie przetestowania reakcji opinii publicznej na formalny Anschluss Polski do Niemiec. Polska, w odróżnieniu od Ukrainy, wcześniej czegoś takiego nie próbowała, ale przecież ten pierwszy raz zawsze musi kiedyś nastąpić.
Zatem Anschluss Ukrainy do UE oznaczałby wyłuskanie tego kraju z rosyjskiej strefy Europy i tym samym – poszerzeniem niemieckiej strefy Europy. Skoro tedy wszystkie grupy parlamentarne w naszym nieszczęśliwym kraju są za Anschlussem Ukrainy do UE, to znaczy, że Stronnictwo Ruskie zostało u nas zdominowane przez Stronnictwo Pruskie.
A to z kolei oznacza, że tak naprawdę na scenie politycznej nie ma czterech ugrupowań, ani nawet dwóch, tylko jedno. Dlatego tak łatwo o porozumienie ponad podziałami.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: prawy.pl