Odbył się długo zapowiadany Strajk Kobiet. Modyfikacja komunistycznego hasła „proletariusze wszystkich krajów łączcie się” znalazła swoją współczesną wersję. Na ulicach miast na całym świecie miały się odbyć lewackie protesty. W wielu krajach w ogóle nie miały miejsca. W innych zgromadziły liczne rzesze uczestniczek.
U nas protest był długo przygotowywany, poprzedzony demonstracjami Manify. Krystyna Janda już od wielu tygodni publikowała na portalach społecznościowych swoją podobiznę z plakatem wzywającym do uczestnictwa w lewackim święcie.
Zamarzyło im się powtórzenie sukcesu czarnego marszu z października ub. r. kiedy to w obronie praw aborcyjnych wyległy na ulice w antyrządowej demonstracji. Większość z nich została po prostu zmanipulowana. Dały sobie wmówić, że proponowany projekt antyaborcyjny jest autorstwa PiS-u. W rzeczywistości był to projekt obywatelski. Poczuły się zagrożone i dlatego tak licznie wyszły na ulicę.
Obecne wyimaginowane hasła feministek wyblakły i okazały się oderwane od rzeczywistości.
Nie znam sytuacji kobiet we wszystkich zakamarkach świata. Zapewne w wielu krajach ogranicza się im prawa, stosuje się wobec nich przemoc. Ale co ma Polska z tym wspólnego? Hasła, które wykrzykiwały demonstrantki nie miały odbicia w codziennym życiu Polek. Organizatorki protestu domagały się „pełni praw reprodukcyjnych, państwa wolnego od zabobonów, wdrożenia i stosowania konwencji antyprzemocowej i poprawy sytuacji ekonomicznej kobiet”.
Feministki swoje życie intymne sprowadziły do wulgarnego pojęcia praw reprodukcyjnych. Trafnie zauważyła jedna z telewidzów popularnego programu „W tyle wizji” , że kiedyś o reprodukcji mówiło się jedynie w oborach i chlewach. Teraz feministki przeniosły je do swoich łóżek. Ciągle sprawy seksu wywlekają na transparenty. Żądają wolnych macic, wolnych wagin, wolnych łechtaczek itp. Wszystko kreci się wokół narządów kobiecych. Dzięki temu ich hasła stały się idealnym materiałem dla prześmiewczych memów, a one same sprowadzają życie intymne do reprodukcji.
Ale mówiąc ich językiem, o jakie wolne prawa reprodukcyjne chcą walczyć? Wokół prawa aborcyjnego nic się niestety nie dzieje. Obowiązuje takie samo prawo, jak z czasów ich ukochanych rządów PO. Walczą o przywrócenie finansowania z budżetu państwa procedury In vitro i stosowania pigułki „dzień po” bez recepty. Choć minister Zdrowia Konstanty Radziwiłł ma mało sukcesów na swoim koncie, to chwała mu za to, że cofnął refundację In vitro i wprowadził dostęp pigułki ellaOne jedynie na receptę. Jeżeli ktoś chce się poddać sztucznemu zapłodnieniu i majstrować w sprawie poczętego życia, to jego sprawa. Ale nie widzę powodu, dlaczego powinni płacić za to wszyscy podatnicy.
Wokół tabletki EllaOne powinni się wypowiadać lekarze, a nie feministki. Ogólnodostępne stosowanie bomby hormonalnej jest niebezpieczne. A jej rzekoma obojętność na zdrowie kobiety to mit , tak samo zresztą, jak dyskusja czy tabletka to produkt wczesnoporonny czy antykoncepcja. Wszystko zależy od tego, czy zarodek zagnieździł się w ściance macicy, czy jeszcze do tego nie doszło. Gdy nastąpiło zagnieżdżenie, mamy do czynienia z działaniem wczesnoporonnym. W drugim wypadku, z antykoncepcją.
Trudno zrozumieć, dlaczego feministki czują się spostponowane w dostępie do antykoncepcji. Nie wiem w jakim matriksie żyją, że nie mogą jej stosować.
Podobne absurdy dotyczą ich pozostałych postulatów. O walkę z jakimi zabobonami im chodzi? Znowu nie precyzują swoich myśli, tylko stosują wytarte slogany o średniowieczu, ciemnogrodzie.
W sprawie przemocy wobec kobiet – w statystyce zajmujemy jedno z ostatnich miejsc. Co nie znaczy że przemoc została wyeliminowana z naszego życia. Ale to już temat na inny tekst.
Także sytuacja ekonomiczna kobiet nie odbiega od sytuacji mężczyzn. Płace mamy w większości marne, niezależnie od płci.
Kobiety u nas mają wolny wybór życiowy, czy chcą się sprawdzać w roli matki i żony, czy stawiają raczej na sukcesy zawodowe. A może potrafią godzić jedno z drugim. Wszystko zależy od indywidualnego wyboru kobiety. I żadne wrzaski ogłupiałych i rozwydrzonych feministek im tego nie załatwią.
Mam wrażenie, że cała ta zadyma feministyczna służy jedynie samym feministkom. Przez agresywne, wulgarne protesty mogą wyładować własne frustracje i kompleksy. W krzykach i wrzaskach na manifestacjach, w waleniu pokrywami o garnki, w łomotaniu sztućcami, w bieganiu z czarnymi flagami i w żenujących wypowiedziach przed kamerami dają broń mężczyznom, którzy wzorem Janusza Korwin-Mikkego powątpiewają o inteligencji i mądrości kobiet.
Iwona Galińska