Odebrać koty feministkom!

0
0
0
/

Drogie feministki skoro żaden facet nie chce z wami przebywać to dlaczego męczycie biedne zwierzęta, a w szczególności koty, żeby z wami mieszkały, żyły i codziennie wdychały unoszące się w powietrzu wasze toksyny nienawiści? Tak więc po zakończonym Święcie 8 Marca i przejściu wszystkich Manif chciałem zgłosić ważny postulat społeczny. Który brzmi - odebrać koty feministkom.   Przebywanie zwierząt w towarzystwie osób z którymi żaden inny człowiek (szczególnie płci odmiennej) nie chce przebywać, ponieważ nie jest w stanie psychicznie wytrzymać to kompletnie niedostrzegany problem przez obrońców praw zwierząt. Którym powinna się zająć Straż Ochrony Praw Zwierząt. Co więcej ze względu na skalę to bardzo poważny problem społeczny. Kobiety (nawet feministki co do których kobiecości wiele osób ma skądinąd słuszne wątpliwości) chcą się kimś, albo czymś opiekować. A samotna nie ma kim. Kupuje więc sobie kota, albo psa. Jednak o wiele popularniejszy jest kot. Z psem trzeba wyjść do ludzi, albo przynajmniej pod blok, żeby mógł się tam załatwić. Trzeba sprzątnąć to co pies zostawił. Możliwe są interakcje z innymi posiadaczami psów. Począwszy od „jakiego ma pani ładnego pieska”, a na „trzymaj tego agresywnego bydlaka na smyczy i w kagańcu głupia babo” skończywszy. Trzeba wchodzić w dyskusję niczym w „Dniu Świra”. I na uwagi typu „Co mi Pani tu sra tym psem pod oknem” odpowiadając „To tylko pies tylko”. Natomiast kot jest prosty w obsłudze i tak naprawdę niewiele wymaga. Zasadniczo dwóch rzeczy – michy i kuwety. Zresztą o facetach macie zdanie, że też funkcjonują pomiędzy michą, a sedesem, plus zalegają na kanapie z pilotem w ręku oglądając jakiś durny sport. Okazyjnie żądając od swojej kobiecej niewolnicy kieratu małżeńskiego seksu. A przecież prawdziwa feministka może odnaleźć się jedynie w siostrzanym, lesbijskim seksie. A takim wzorcem może być np. Dorota Warakomska. Inaczej nie jest pełnowartościową feministką, tylko taką w połowie. Tak więc facet odpada. Pies tak samo. A z kotem można zostać w domu. Siedząc na kanapie, podżerając wiśnie w czekoladzie i popijając wino wpatrzona we wzorzec feministycznej mądrości i inteligencji, czyli Dorotę Welman na ekranie Dzień Dobry TVN. Z psem nie ma co zrobić, kiedy Manifa się przedłuży (czyli siostrzyce poszły się gdzieś uchlać w trupa), albo na weekend trzeba wyjechać na protest. Kot jak będzie miał żarcie, wodę i kuwetę spokojnie sobie poradzi zajmując się samym sobą. Prawdziwa feministka zresztą nie wybierze kota (nawet wykastrowanego – dobrze mu tak samcowi przebrzydłemu, żeby tak można było wszystkich facetów... - rozmarza się) tylko kotkę. Odczuwając ludzko-zwierzęcą wspólnotę jajników. Oczywiście są wyjątki – czasem feministka poznaje biednego, uciskanego przez system uchodźcę arabskiego, czy murzyńskiego pochodzenia. I wtedy ma już kim się opiekować. Kot, a nawet siostrzana kocica dostaje kopa w futro na zadzie, a szczęśliwa feministka cała zakwefiona w skowronkach czeka na swojego Pana i Władcę. Zastanawiając się nad tym, czy dzisiaj będzie cukierek, czy psikus. A więc czy Jej Lepszej Drugiej Połówce będzie smakował obiad halal, czy może nie. Czy w pierwszym przypadku zostanie nagrodzona seksem, czy może dostanie z piąchy w nos, za zmarnowanie baraniny na obiad. Jednak nie ustaje w tym radosnym oczekiwaniu. Cóż wiele kobiet nie ma własnych poglądów, więc przyjmują po aktualnym samcu. I tak znam przypadek byłej żony mojego kolegi, która po rozwodzie przeszła z pozycji konserwatywno-narodowych na skrajnie lewacko-liberalne. Zostając skrajną filosemitką, mówiąca o pedałach „moje Anioły”. Niestety jednak większość feministek nie pozna swojego uchodźcy i pozostanie jej tylko kot, a częściej kociczka. Dotyczy to nie tylko feministek – znam kilka prawicowo-katolickich dziennikarek, które zamiast znaleźć sobie chłopa i zrobić z nim piątkę dzieci, żeby miał kto walczyć z muzułmańską nawałą na linii Odry i Nysy Łużyckiej wkurzają wszystkich samców, a jedyne uczucia rezerwują dla swoich kotów i kotek. Nie tędy droga miłe panie. Jak się jest dziennikarką prawicowo-katolicką to trzeba czynem wesprzeć to o czym się pisze. Więc im również odebrałbym koty. Co do feministek (a także wspomnianych dziennikarek) – długotrwały, czasami wieloletni brak chłopa często objawia się różnymi chorobami centralnego układu nerwowego. W efekcie których wyżej wymieniona zachowuje się jeszcze głupiej, niż zazwyczaj (a wydawałoby się to zgoła niemożliwe). Najjaskrawszy przykład z mojego otoczenia to pewna feministyczno-ekologiczna nazistka (przepraszam „wegetarianka”, a w zasadzie „weganka”), która zmusza swojego kota do przejścia na dietę wegańską (przypomina mi w tym Hitlera, który zmuszał swoją sukę Blondi do wegetarianizmu). Za każdym razem jak jest przekonana, że osiągnęła sukces przychodzę z kilogramem jakiejś padliny z Biedronki za cztery złote i robię dywersję. Biedny kot potrafi przegryźć surowe kości z udka kurczaka. A rąbie je, jakby się urwał z obozu koncentracyjnego. Za to w jego spojrzeniu widzę tyle wdzięczności, że żadna istota ludzka przez całe życie tak na mnie nie patrzyła. Z powodu jego cierpienia i cierpienia wszystkich uciemiężonych u feministek kotów wnoszę jak powyżej. Odebrać je feministkom, a im samym zabronić dożywotnio posiadania jakiegokolwiek zwierzęcia. Michał Miłosz  

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną