Marcin Meller chce do Niemiec

0
0
0
/

TVN-owski redaktor i celebryta Marcin Meller zaszczycił Polaków postępową egzegezą sytuacji politycznej w kraju. Na swoim facebookowym profilu napisał:W następnych i jeszcze następnych wyborach wybierzemy czy chcemy być Rosją czy Niemcami. W tym miejscu świata nie ma trzeciej opcji. Reszta, czyli tak zwane programy to sranie w banię. Ja chcę do Niemiec.”   Jego wpis jest charakterystyczny dla zwolenników opozycji nazywającej siebie totalną, która reprezentuje nad Wisłą nie interesy Polski, a Brukseli (czytaj Berlina). Jej strategia polityczna opiera się w znacznym stopniu na rozgrywaniu Polaków kompleksem niższości wobec zachodu spowodowanym prawie pięćdziesięcioletnim panowaniem komunizmu w naszym kraju. Post-PRL-owskie antyelity, które pragną, aby było, tak jak było, wmawiają Polakom, że są gorsi od zachodnich Europejczyków – Niemców, Francuzów czy Brytyjczyków. Dlatego Polska powinna siedzieć cicho, nie wtrącać się w rozgrywki lepszych od siebie i beztrosko potakiwać zarządzeniom przychodzącym z unijnych centrali. Najlepszą odtrutką na serwowaną nam propagandową francę jest porównanie sytuacji w Polsce i z tym, co dzieje się na rzekomo lepszym zachodzie. Tamtejsze społeczeństwa, choć są od nas znacznie bogatsze, dały się zainfekować lewackiej poprawności politycznej i wpuściły do siebie nachodźców, którzy destabilizują Niemcy, Francję i inne kraje starej piętnastki. Natomiast w Polsce, przynajmniej na razie, nie zwariowaliśmy jeszcze na tyle, by zapraszać wrogich naszej cywilizacji przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu.   Swoją drogą sympatycy brukselskiej dominacji nad Wisłą często wywodzą się z rodzin, które zasłużyły się naszym sowieckim okupantom wprowadzaniem i utrwalaniem władzy ludowej w Polsce. Wiele wskazuje na to, że ich znakomici przedstawiciele przyzwyczaili się do zależności politycznej od jakiegoś większego brata, który wymagał od nich bezwzględnej wierności i wypełniania wszystkich rozkazów. Zwalniało ich to z obowiązku samodzielnego myślenia, zapewniając w zamian w miarę godziwe warunki materialnego bytowania. Nie bezpodstawne byłyby zatem podejrzenia, że znaczna część z nich przesiadła się po transformacji ustrojowej z jednego do drugiego pociągu przyjaźni. Kiedyś wielkim bratem była Moskwa, dziś jest nim Bruksela. Oczywiście zmiana centrum decyzyjnego na zachodnie wiązała się z poszerzeniem asortymentu atrakcji i bonifikat materialnych, na które mogą liczyć lojalni wykonawcy poleceń. Nie liczy się szyld, a możliwość w miarę swobodnego administrowania tubylczym narodem. Z owym przywilejem łączy się też przykry obowiązek polegający na pilnowaniu, byśmy nie podskakiwali zbyt mocno. Oczywiście nie wszyscy unioentuzjaści byli zwolennikami komunistycznego systemu. Niektórzy z nich mogli być względem niego w opozycji lub nawet go zwalczać, jednak po 1989 roku udowadniali nie raz i nie dwa, że dużo bliżej niż do narodu polskiego i jego bohaterów jest im do przywiezionych na sowieckich tankach „człowieków honoru” – Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka.   Obecnie odsunięta od koryta opozycja totalna próbuje sprzedawać Polakom narrację, która głosi, iż broni ona europejskich wartości demokratycznych przed autorytatywnym, jeśli nie totalitarnym, ksenofobicznym i faszystowskim obozem „dobrej zmiany”, któremu, choć udaje, że nie lubi Rosji, tak naprawdę jest do niej blisko. Stąd owe mające niewiele wspólnego z rzeczywistością zbitki słowne, którymi demoliberalne media walczą z Prawem i Sprawiedliwością jak, np. kaczor dyktator czy pełzająca dyktatura. Każdy, kto ma jakąkolwiek orientację w nadwiślańskiej polityce, zdążył się zorientować, iż „dobra zmiana” wcale nie szykuje nam drugiej Białorusi ani nie spółkuje z Rosją. Niestety, biorąc pod uwagę choćby stosunek do komunistycznego systemu prawnego (np. dekret Bieruta), trzeba powiedzieć, że „dobra zmiana” jest nawet bardziej antyrosyjska niż antysowiecka. Wróćmy jednak do strategii medialnej opozycji totalnej. Właśnie w jej kontekście należałoby rozpatrywać wpis pana Mellera. Mieści się on w owej antypisowskiej narracji. Marcin Meller wskazuje Polakom fałszywą alternatywę – albo Unia i demokratyczne Niemcy, albo dzika, barbarzyńska i azjatycka Rosja, do której ma nas zaprowadzić „dobra zmiana”. Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną charakterystyczną cechę unioentuzjastów, którą, by może mimowolnie, uwidocznił ów celebryta. Jest nią całkowite wyrzeczenie się podmiotowości przez Polskę. Ludziom rozmiłowanym w brukselskich salonach nie mieści się w głowie, że Polska mogłaby powiedzieć „nie” zachciankom naszych sąsiadów. Moskwa albo Berlin – na samodzielną Warszawę nie ma miejsca w ich politycznych rojeniach. Mottem wyrzekających się suwerenności unioentuzjastów mógłby zostać fragment „Tradycji” Jacka Kaczmarskiego, który notabene sam także popierał wejście Polski do Unii Europejskiej:   „Zapomnieć wojny i powstania, Jedynie słuszny szarpać dzwon Narodowego – byle trwania W zgodzie na namiestniczy tron”   Niestety obecnie rządzący obóz „dobrej zmiany” jest niewiele lepszy od swoich poprzedników. Jego największym atutem pozostaje niezmiennie odmowa przyjmowania wrogich Europie nachodźców. Jest to jednak za mało, by powiedzieć, że Prawo i Sprawiedliwość prowadzi politykę w pełni suwerenną. Spójrzmy na relacje polsko-ukraińskie. Nasi przedstawiciele bezsensownie popierają i finansują banderyzujący się Kijów w konflikcie z Rosją, nie uzyskując przy tym niczego w zamian. Złośliwi mówią, że to wszystko zasługa naszej przyjaźni z wielkim wujkiem Samem, który życzy sobie byśmy postępowali wbrew własnemu interesowi, bratając się z gloryfikatorami morderców naszych rodaków. Takie postępowanie wybitnie przeczy rzekomemu prowadzeniu polityki podmiotowej przez rząd premie Beaty Szydło.   Daniel Patrejko

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną