Ukraińskie wojaże Micheila Saakaszwiliego

0
0
0
/

Bez wątpienia najbardziej znanym gruzińskim politykiem był Josif Dżugaszwili znany światu pod złowrogim pseudonimem – Stalin. Dziś niewielu ludzi, nawet spośród jego ideologicznych sukcesorów, chciałoby mu publicznie podać rękę. Przeszedł on do polskiej historii jako oprawca naszego narodu, grabieżca Kresów i likwidator niezależnej polskiej państwowości. Aby opisać jego polityczną działalność, posługujemy się wieloma negatywnymi określeniami. Nazywamy go mordercą, zbrodniarzem wojennym i ludobójcą. Natomiast nie określamy jego kariery politycznej mianem zabawnej.   Co innego musielibyśmy powiedzieć, chcąc przedstawić żywot polityczny innego gruzińskiego polityka – Micheila Saakaszwiliego. O nim nikt, nawet wredna antykaczystowska opozycja, nie ważyłby się powiedzieć, że jest wrogiem Polski, mordercą czy bandytą. Co więcej trzeba zauważyć, iż nad Wisłą w środowiskach okołopisowskich wytworzył się pewien kult byłego prezydenta kaukaskiej republiki. Jest on jedną z części składowych mitu o niezłomnej działalności tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego. Wymienione środowisko przedstawia Micheila Saakaszwiliego jako walecznego wojownika o wolną, niezależną od rosyjskich wpływów Gruzję i, co najważniejsze, serdecznego przyjaciela naszego byłego prezydenta. Szczególne miejsce w owej polsko-gruzińskiej relacji zajmuje przyjazd gruzińskiego polityka na pogrzeb ś.p. Lecha Kaczyńskiego. Okołopisowskie ośrodki podkreślają zawsze ogromne poświęcenie Micheila Saakaszwiliego, który, aby pożegnać przyjaciela, gotów był przelecieć pół świata, podczas gdy inni liderzy społeczności międzynarodowej obawiali się pyłów wulkanicznych. Jednak pomimo owej polsko-gruzińskiej zażyłości, niemal braterstwa broni, trzeba zauważyć, że Micheil Saakaszwili znajduje się obecnie w takim momencie kariery politycznej, iż o jego działalności nie można powiedzieć niczego, co nie byłoby śmieszne.   Wydaje się, że były prezydent Gruzji oparł całą swoją polityczną przygodę na przyjaźni ze Stanami Zjednoczonymi. Zaczynał od podnoszenia antyrosyjskich haseł w rodzinnej Gruzji. Został jej prezydentem. Ów urząd pełnił dwukrotnie, łącznie przez osiem lat, będąc wielkim gruzińskim patriotą. Jednak niewdzięczna republika kaukaska miała dość jego rozlicznych talentów i w 2013 roku powiedziała mu w wyborach rosyjskie: „Paszoł won!”.Dodatkowo wystawiono też nakaz jego aresztowania, przed którym Micheil Saakaszwili musiał salwować się ucieczką na Zachód. Pokazuje to, że nie wszystkie przyjaźnie muszą skutkować tak poważnymi efektami politycznymi jak relacja T.E. Lawrence – Arabowie. Słynnemu Brytyjczykowi udało się przy pomocy swoich beduińskich towarzyszy poważnie zaszkodzić Imperium Osmańskiemu, co uradowało rząd Jego Królewskiej Mości Jerzego V. Natomiast Micheil Saakaszwili nie zmontował żadnej Republiki Zjednoczonego Kaukazu, która ograniczyłaby rosyjskie wpływy w regionie. Jednak pomimo braku sukcesów jego amerykańscy przyjaciele nie zapomnieli o nim. Zarekomendowali go czerwono-czarnym majdaniarzom z Kijowa, którym uprzednio pomogli przegonić demokratycznie wybranego prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza i jego ekipę. W rezultacie owej rewolucji Ukraińcy potrzebowali nowych, niesplamionych żadnym putinowskim odchyleniem kadr. I tu stała się rzecz niesłychana. Były prezydent Gruzji spadł im z nieba. Toteż mianowali go gubernatorem Odessy. Był to chyba pierwszy przypadek, aby była głowa jednego państwa zostawała szefem jakiegoś okręgu w innym.   Wyobraźmy sobie podobną sytuację w Europie Zachodniej. Gdyby tak Francuzi zechcieli podziękować prezydentowi Macronowi za jego usługi, wybrali kogoś innego, a kanclerz Angela Merkel zaproponowała mu jakiś wygodny urząd w Hamburgu czy Monachium? Nie przypuszczam, aby pan Macron długo się nad czymś takim zastanawiał. Myślę, że odmówiłby z miejsca. W przeciwnym razie naród francuski przypomniałby sobie, że kiedyś istniało coś takiego jak honor i nie darowałby mu tego. Być lokajem u Niemców? Może dla Donalda Tuska byłby to zaszczyt. Ale dla Francuzów? O nie, takiej zniewago by mu nie wybaczyli. Natomiast Micheil Saakaszwili, nie dzieląc włosa na czworo, przyjął ofertę Ukraińców. Tak jak był patriotą antyrosyjskiej Gruzji, tak został patriotą antyrosyjskiej Ukrainy.   To mu jednak nie wystarczyło. Zaczął się kreować na zbawcę Ukrainy, jedyną osobę, która może ją zeuropeizować, wprowadzić na salony i ukrócić wszechobecną korupcję. Przypuszczam, że takie stawianie sprawy nie spodobało się kijowskim politykom. W końcu nie po to oni wszyscy narażali zdrowie i życie na Majdanie, żeby im tu jakiś gruziński spadochroniarz ubliżał od łapówkarzy, groził sądami i co najgorsze uzurpował sobie prawo do zajmowania zaszczytnych stolców. Czara goryczy się przelała. Zmontowano więc pośpiesznie jakąś sprawę przeciw byłemu prezydentowi kaukaskiej republiki. Nie będę w tym miejscu zajmował się winą gruzińskiego polityka lub jej brakiem. Przypuszczam jednak, że gdyby Micheil Saakaszwili podczepił się do koterii właściwego oligarchy i głosił jego chwałę, to nie miałby teraz takich problemów. Wydaje się, że ów Gruzin wolałby samemu zostać jakimś oligarchą lub co najmniej trybunem ludowym. Jednak podejmując się roli obrońcy uciśnionego ludu ukraińskiego, powinien pamiętać, że może wówczas stracić popularność wśród zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, którzy choć są cierpliwi, to nie wybaczyliby mu wywijania banderowskimi sztandarami.   Obecna sytuacja Micheila Saakaszwiliego wiele mówi nam o pomajdanowej Ukrainie. Czego byśmy nie powiedzieli o rządach Wiktora Janukowycza, to jednak wówczas nie obserwowaliśmy tak emocjonujących aresztowań, pościgów i prób odbicia w centrum Kijowa. Było tam wtedy stabilniej. Jeśli organy państwa ukraińskiego nie są w zatrzymać kogoś i obronić się przed jego zwolennikami, dowożąc aresztowanego do więzienia, to Ukraina jako państwo właściwie nie istnieje. Ów dowód słabości Kijowa powinien być rozpatrzony przez „dobrą zmianę”. Jak wobec tego będzie wyglądać antyrosyjskie polsko-ukraińskie braterstwo bronić? Polak będzie strzelał, a Ukrainiec wiał? Pomajdanowa Ukraina jest krajem rządzony przez oligarchów, w którym prawo ma znaczenie trzeciorzędne, a liczy się ten, kto potrafi zebrać lada jaką partię zbrojnych sympatyków.   Wracając do byłego prezydenta Gruzji, trzeba zauważyć, że choć zebrał on wcale niemałą grupkę zwolenników, to jednak kolejnego Majdanu w swojej obronie nie zorganizuje. Na to jest za krótki. Narobi trochę rabanu, lecz niewiele wskóra. Jego ukraińska przygoda może skończyć się równie efektownie jak powrót Stanisława Mikołajczyka do Polski Ludowej. Z tą tylko różnicą, że jego ewakuowaliby amerykańscy, a nie brytyjscy przyjaciele.   Daniel Patrejko

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną