Sędzia Igor Tuleya na służbie

0
0
0
/

Ten pan sędzia Igor Tuleya, to rzeczywiście osobliwość, jako, że może stanowić znakomitą ilustrację popularnego porzekadła, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jak wiadomo, matka pana sędziego była funkcjonariuszką Służby Bezpieczeństwa. Pan sędzia twierdzi, że nie wiedział, że była tajnym współpracownikiem SB. Ale jakże miała być tajnym współpracownikiem, skoro była funkcjonariuszką? W tej sytuacji nic dziwnego, że i pan sędzia nie mógł o tym wiedzieć – ale że była funkcjonariuszką, to już by chyba mógł – przynajmniej z użyciem „formuły, ze „bez swojej wiedzy i zgody”, której skwapliwie używało wiele autorytetów moralnych, więc i sędziego by to nie dyffamowało. Ale nie o to chodzi, kto jest czyim synem – chociaż w językach wielu europejskich i pozaeuropejskich narodów taki właśnie zarzut uchodzi za najbardziej obraźliwy – tylko o ostatnie salomonowe orzeczenie pana sędziego Igora Tulei w sprawie uchwalenia ustawy budżetowej w Sali Kolumnowej Sejmu. Jak wiadomo, 16 grudnia ub. roku rozpoczęła się kombinacja operacyjna, której celem było doprowadzenie do politycznego przesilenia w Polsce i w jego konsekwencji, do zmiany rządu na taki, który gwarantowałby Niemcom odzyskanie politycznego wpływu w naszym nieszczęśliwym kraju. Pretekstu prawnego miało dostarczyć zablokowanie uchwalenia ustawy budżetowej, bo nieuchwalenie jej w przewidzianym przez prawo terminie rodzi skutek prawny w postaci możliwości skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania nowych wyborów. Mówi o tym art. 225 konstytucji. Skrócenie kadencji Sejmu i decyzja o rozpisaniu nowych wyborów na podstawie tego samego artykułu konstytucji leży w gestii prezydenta – ale wiadomo było, ze przynajmniej wtedy pan prezydent Duda jeszcze nie odważyłby się na taka samowolkę – i o to właśnie chodziło, bo wtedy zostałby oskarżony o graniczącą ze złamaniem art. 225 konstytucji obstrukcję – a grupa posłów, która w tym celu rozpoczęła okupację sali plenarnej Sejmu, okrzyknęłaby się jako alternatywny, a właściwie nie „alternatywny”, tylko jedyny demokratyczny ośrodek władzy, który dosłownie własnymi wypielęgnowanymi ciałami blokuje „faszyzmowi” dostęp do sanktuarium demokracji. Żeby tej okupacji dodać dramatyzmu, wokół Sejmu zaczęli gromadzić się, ściągani w trybie alarmowym z całego kraju konfidenci, którzy mieli przedstawiać tam „zagniewany lud” - a o randze tego przedstawienia świadczyła obecność pod Sejmem Najstarszego Kiejkuta III Rzeczypospolitej w osobie pana generała Marka Dukaczewskiego. Konfidenci, widząc samego „rewizora iz Pietierburga”, sami nie wiedzieli, jak zademonstrować służbową gorliwość, więc rzucali się pod samochody, a niejaki pan Diduszko nawet udawał trupa tak wprawnie, że własna żona lamentowała nad nim, niczym jakaś Matka Boska Marksistowska. Ten przymiotnik jest jak najbardziej na miejscu, bo pani Diduszkowa w cywilu jest kolaborantką „Krytyki Politycznej”. Ale na tym przygotowania się nie kończyły, bo tego samego dnia do Wrocławia przyjechał Donald Tusk, niby gwoli uczestnictwa w jakimści kulturowym „evencie” - ale tak naprawdę, by w razie pomyślnego rozwoju kombinacji operacyjnej z terytorium Rzeczypospolitej zaprezentować się w charakterze tymczasowo Pełniącego Obowiązki Prawdziwego Demokratycznego Prezydenta Rzeczypospolitej. W takiej sytuacji bardzo wiele zależy od międzynarodowego uznania – i o tym autorzy kombinacji operacyjnej też pomyśleli, w trybie nagłym wyznaczając na 21 grudnia posiedzenie Komisji Europejskiej poświęcone Polsce. Gdyby kombinacja operacyjna rozwinęła się w pożądanym kierunku, to nie ulega wątpliwości, że Komisja Europejska w okrzykiem: „no nareszcie!” - te fakty dokonane by uznała, wyrażając radość, że w Warszawie zapanował porządek, a faszyzmowi zrobiono „no pasaran”. Dlatego 16 grudnia? Sądzę, że z uwagi na wybory prezydenckie w USA. Podczas tych wyborów zawsze pojawia się coś w rodzaju bezkrólewia, bo ustępujący prezydent nie podejmuje decyzji wiążących ręce następcy, a prezydent-elekt nie podejmuje decyzji, bo obejmuje urząd dopiero pod koniec stycznia. Zatem między początkiem listopada a końcem stycznia jest coś w rodzaju bezkrólewia. Zazwyczaj nie jest ono ani dramatyczne, ani głębokie, bo przegrany gratuluje zwycięzcy, emocje gwałtownie opadają i nic się nie dzieje. Tym razem było inaczej; polityczna wojna z Donaldem Trumpem bynajmniej nie ustała po jego wyborze. Przeciwnie – rozpalała się coraz bardziej, więc w Berlinie mogli dojść do wniosku, że to jest najlepszy moment na stworzenie w Polsce faktów dokonanych, której Donald Trump, już po objęciu urzędu, będzie musiał przyjąć do wiadomości. Ale ta ocena wydaje się nazbyt optymistyczna. W przeddzień rozpoczęcia kombinacji operacyjnej do Warszawy na kilka godzin przyleciał Rudolf Giuliani i odbył dwugodzinną rozmowę z prezesem Kaczyńskim, w trakcie której m.in. okazało się, że obydwaj rozmówcy mają wspólnego znajomego, pana Lejba Fogelmana. W następstwie tej rozmowy Jarosław Kaczyński wyprowadził część posłów do Sali kolumnowej Sejmu i tam ustawa budżetowa, na której zablokowaniu cała kombinacja operacyjna się opierała – została uchwalona. Moment zaskoczenia został więc bezpowrotnie utracony i tylko posłom nieprzejednanej opozycji, którzy koczowali w sali plenarnej, nikt nie powiedział, że już po wszystkim i siedzieli oni tam niczym ten partyzant z anegdoty, co to nie wiedząc, że wojna się skończyła, wysadzał tory i wysadzał. Wreszcie ktoś się nad nimi litował i odesłał do domu. Oczywiście natychmiast rozgorzał spór, czy ustawa budżetowa jest legalna, czy nie. Jedni utytułowani krętacze twierdzili, że taką, podobnie zresztą, jak każdą inną, ustawę można uchwalić tylko w sali plenarnej, podczas gdy inni dowodzili, że ustawa jest uchwalona, jeśli przegłosowali ją posłowie, a nie – dajmy na to – funkcjonariusze Straży Marszałkowskiej – a kwestia, w którym miejscu się to odbyło, ma charakter drugorzędny i jeśli posłom spodoba się uchwalić jakaś ustawę, dajmy na to, w krzakach pod Sejmem, to ustawa będzie uchwalona. Ale krętacze, to tylko krętacze, niechby nawet utytułowani, podczas gdy ostateczne stanowisko w tak ważnej sprawie może zająć organ zobligowany do strzeżenia praworządności. Toteż krętacze stojący na nieubłaganym stanowisku nielegalności ustawy budżetowej, zażądali wszczęcia energicznego śledztwa. Ale niezależna prokuratura musiała przypomnieć sobie spostrzeżenie Klucznika Gerwazego, który w „Panu Tadeuszu” zauważa: „wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie”. Toteż „policmajster powinność swej służby zrozumiał” i śledztwo umorzył. Od tego postanowienia krętacze stojący na nieubłaganym – i tak dalej, odwołali się do niezawisłego sądu – i w ten oto sposób sprawa trafiła w szpony pana sędziego Igora Tulei, który takiej okazji do ponownego zaprezentowania się w roli Wielkiej Nadziei Socjalistycznej Praworządności nie mógł przegapić tym bardziej, że przecież Nasza Złota Pani patrzy, wszystko widzi i na pewno, kiedy przyjdzie stosowny czas – zasłużonych nagrodzi. Toteż postanowienie prokuratury o umorzeniu śledztwa uchylił, a w rezultacie sprawa wraca do punktu wyjścia – co być może ma jakieś znaczenie dla kolejnej kombinacji operacyjnej – bo właśnie Nasza Złota Pani do spółki z francuskim prezydentem Emmanuelem Macronem ogłosiła, że będzie „wspierać” Komisję Europejską, czyli niemieckie owczarki w osobach Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa w ich nieubłaganej walce o demokrację i praworządność w Polsce. Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną