Zdegradować prezydenta! - cz. 1

0
0
0
/

W dniu 6 marca 2018 roku, gdy Sejm uchwalił tzw. ustawę degradacyjną, co prawa strona sali przyjęła gromkimi brawami i okrzykami – „Precz z komuną!”, nikt nie mógł przeczuwać, jaki będzie finał tej inicjatywy, która miała posłużyć do „oczyszczenia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w sferze symbolicznej” oraz do przywrócenia „właściwego miejsca najwyższym wartościom, wywodzącym się z polskiej tradycji rycerskiej i wojskowej”. W przeświadczeniu, że proces legislacyjny przebiega sprawnie i bez zakłóceń umacniała nas decyzja podjęta 8 marca przez Senat, który bez zmian przyjął tę ustawę. Prezydent Andrzej Duda na etapie jej procedowania również nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, o czym świadczy wypowiedź jego rzecznika Krzysztofa Łapińskiego, który jeszcze 26 marca twierdził, że: „Z tego, co wiem, to opinie prawników prezydenckich w żaden sposób nie podważają sensowności czy istoty tej ustawy”. Z tymi słowami korespondują także informacje przekazane przez szefa kancelarii premiera, Michała Dworczyka, który powiedział, że: „Ustawa degradacyjna była dość długo przygotowywana i na żadnym etapie kancelaria prezydenta nie zgłaszała zastrzeżeń. […] Z wcześniejszych wypowiedzi urzędników kancelarii pana prezydenta można było wnioskować, że ta ustawa zostanie podpisana, że co do kierunków ideowych nie ma tutaj żadnych wątpliwości, a same zapisy też nie budzą jakichś większych zastrzeżeń”. Nie było też widać większego oporu ze strony „opozycji totalnej”, która najwidoczniej pogodziła się z rozwojem wypadków. Słychać było jedynie skowyt „etatowych” obrońców wdów i sierot po utrwalaczach władzy „ludowej”, takich jak senator Rulewski, który uznał, że przyjęte przepisy „noszą w sobie charakter analfabetyzmu historycznego”. Decyzja prezydenta spadła więc na patriotów jak przysłowiowy grom z jasnego nieba i pozbawiła ich jakichkolwiek złudzeń, że obóz rządzący, z którego szeregów wyszedł Andrzej Duda, może dokonać głębszych zmian w polskiej polityce. A to, co stało się w Wielki Piątek można bez wątpienia zaliczyć do czarnych kart w naszej najnowszej historii. Dlatego nie może dziwić, że najbardziej rozgoryczonym był pomysłodawca tej ustawy, Antoni Macierewicz, który stwierdził: „Bardzo żałuję, że doszło do takiego momentu, kiedy prezydent RP, wybrany w wolnych wyborach przez obóz patriotyczny, formułuje takie stanowisko, które jest sprzeczne w sposób zasadniczy z podstawowymi wskazaniami ruchu niepodległościowego. […] W wymiarze narodowym, ogólnospołecznym to jest znak cofnięcia przemian w Polsce do bardzo wczesnego etapu umów w Magdalence. To naprawdę jest bardzo zła decyzja dla procesu odbudowy niepodległości Polski, a zwłaszcza procesu odbudowy siły i morale […] polskiego wojska”. Zawiedziony był także Marek Suski, który uznał, że Andrzej Duda poszedł „ścieżką Lecha Wałęsy – »jest za, a nawet przeciw«”. W jego opinii: „Broń w postaci weta, to jest broń atomowa. Jeżeli prezydent ją wykorzystuje, to nie jest to dobre, skoro jeszcze sam twierdzi, że jest za tym żeby rozliczyć komunizm, a jednocześnie blokuje to rozliczenie. […] Mógł prezydent skierować ustawę do Trybunału Konstytucyjnego wskazując, że ma pewne wątpliwości. Trybunał może pewne przepisy uchylić albo dać zalecenie Sejmowi do wprowadzenia pewnych poprawek. Takie radykalne weto jest czymś rzeczywiście zaskakującym [...]. To jest tak naprawdę zablokowanie choćby moralnego oddzielenia dobra od zła, i argumenty tego typu, że jedni byli bardziej, drudzy mniej aktywni w walce przeciwko obywatelom, którzy chcieli wolnej Polski, jest argumentem bardzo kalekim”. Prezydenckie weto skrytykował także Krzysztof Wyszkowski, mówiąc, że: „Dziwaczne to postępowanie, które robi wrażenie, jakby precyzyjnie obmyślonego scenariusza na uzyskanie uwagi, popularności, czy odnowienie może wpływów, czy sympatii u strony powiedzmy PRL-owsko-III RP. Bardzo to brzydko wygląda, po prostu bardzo nieładny gest. Nawet jeśli jest to bardzo zmyślne w jakiś tajnych planach pana prezydenta, to bardzo przykre dla mnie osobiście, ale myślę, że również dla części opinii publicznej”. Przytoczone komentarze świadczą z jednej strony o wielkim rozczarowaniu postawą prezydenta w kwestii przerwania symbolicznego procesu rozliczenia przeszłości komunistycznej, które wyrażane jest przez część polityków z PiS-u, a z drugiej zaś o ich całkowitym zaskoczeniu takim obrotem sprawy. Jednak najbardziej zadziwiający jest brak adekwatnej reakcji ze strony premiera Mateusza Morawieckiego i ministra Mariusza Błaszczaka, którzy przecież osobiście firmowali ten projekt rządowy, co ogłosili na wspólnej konferencji prasowej zorganizowanej 1 marca 2018 roku z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Morawiecki powiedział wtedy, że: „Tym projektem ustawy chcemy przywrócić podstawowy porządek moralny, chcemy nazwać po imieniu zło złem, dobro dobrem, zdradę zdradą, bohaterstwo bohaterstwem. […] My chcemy zdecydowanie przywrócić właściwe proporcje, właściwą rangę tym ludziom, którzy walczyli o wolność. […] To jest właśnie opowiedzenie się po stronie ofiar, a przeciwko złu”. Błaszczak oświadczył zaś w triumfalistycznym tonie, że: „Wszyscy czekaliśmy bardzo długo na ten akt sprawiedliwości. Można by powiedzieć w ten sposób, że tak, jak wtedy się mówiło: »wrona orła nie pokona« i rzeczywiście orzeł zwyciężył. I z mocy ustawy ci, którzy tworzyli »wronę« zostają pozbawieni oficerskich stopni wojskowych”. Tym bardziej więc musi dziwić, że po „czarnym piątku” premier Morawiecki nagle zamilkł, a szef resortu obrony oznajmił tylko, że: „W moim przekonaniu sprawa została już zamknięta decyzją Andrzeja Dudy. Z całą pewnością MON nie będzie wychodziło z nowym projektem. Prezydent posiada konstytucyjne uprawnienia związane z inicjatywą ustawodawczą”. Dyskusję ze strony partii rządzącej zamknął ostatecznie prezes Kaczyński, który na pytanie dziennikarza: czy prezydent Duda uprzedził o zamiarze zawetowania tzw. ustawy degradacyjnej i czy PiS będzie brało udział w przygotowaniu nowej ustawy? – Odpowiedział, że: „Nie uprzedził. Nie będziemy partycypowali. Uznaliśmy tę sprawę w tym momencie za zamkniętą”. No cóż, ręce opadają, gdy słyszy się takie pieprzenie… Być może w przypadku Morawieckiego partia rządząca wzięła sobie do serca rady byłego rzecznika PiS, Adama Hofmana, który zalecał, aby premier nie udawał kogoś, kim nie jest. Stwierdził również, że „on musi wrócić do Excela, musi wrócić do »korpogadki«”. I może jest w tym ziarno prawdy, zwłaszcza, że w ostatnim czasie „złotousty” Mateusz miał wiele żenujących wpadek, co oczywiście odbiło się niekorzystnie na wizerunku jego rządu. Jakoś specjalnie nie dziwi mnie też reakcja Błaszczaka, który położył uszy po sobie i szybko pogodził się ze skandaliczną decyzją prezydenta. Bulwersujące jest natomiast stanowisko Jarosława Kaczyńskiego, który umył ręce jak Piłat i uznał sprawę za zamkniętą, pomimo tego, że cała Polska widziała, jak bił brawo i rechotał z zadowolenia, gdy Sejm przegłosował tę ustawę. W tym kontekście należy więc zapytać: jaką grę prowadzą politycy obozu rządzącego? O tym, że w sprawie utrącenia ustawy degradacyjnej wierchuszka PiS-u ma nieczyste sumienie świadczą pewne niepokojące fakty. Decyzję bowiem podejmowano w najgłębszej tajemnicy przed elektoratem, ale także przed własnym aktywem partyjnym, a o jej kulisach wiedziało jedynie bardzo wąskie grono wtajemniczonych. Nieszczerze brzmią zapewnienia Kaczyńskiego o tym, że prezydent nie poinformował go o swoich zamiarach, ponieważ Andrzej Duda przed ogłoszeniem decyzji rozmawiał z premierem Morawieckim i ministrem Błaszczakiem, co przyznał w swoim wystąpieniuxi. Prezydenta zdradziła też w pewnym sensie mowa ciała, bo wkroczył na salę konferencyjną dumny jak paw i z podniesionym czołem, jakby chciał nam zakomunikować dobrą nowinę, a następnie całkowicie wyluzowany rozwodził się kilkanaście minut nad motywami swojej decyzji. Jednakże, gdy sobie przypomnimy okoliczności związane z zawetowaniem w lipcu 2017 roku ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowym Rejestrze Sądowym, to łatwo możemy dostrzec wielką różnicę w zachowaniu „głowy” państwa, ponieważ wtedy był on cały rozedrgany emocjonalnie, co świadczyło o tym, że nie był pewien swojej przyszłości politycznej. Całkowicie odmienna była też reakcja kierownictwa PiS-u, bowiem przy pierwszym prezydenckim wecie Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy byli zszokowani i wpadli we wściekłość, co się uzewnętrzniło w ich nerwowych zachowaniach. Tym razem jednak wszystko przebiegło gładko i bez emocji. O dobrych relacjach Kaczyńskiego i Dudy świadczy również to, że prezydent był obok prezesa PiS-u główną figurą na uroczystościach związanych z 8. rocznicą katastrofy smoleńskiej, które odbyły się zaledwie kilka dni po jego wecie, co raczej nie byłoby możliwe, gdyby byli skonfliktowani. Minister Piotr Gliński zadbał zresztą o to, aby na obchodach „ciemny lud” nie mógł okazać niezadowolenia z działań prezydenta, ponieważ odciął znacznej liczbie uczestników dostęp do Placu Piłsudskiego, za co później przepraszał członków Klubów „Gazety Polskiej” i Rodzin Smoleńskich. Dlatego z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że decyzja o zawetowaniu ustawy degradacyjnej została podjęta kolektywnie przez triumwirat: Kaczyński, Duda i Morawiecki, którzy rozegrali całą sprawę podobnie jak z rekonstrukcją rządu, czyli w tajemnicy i z zaskoczenia. Zastosowali więc scenariusz, który już raz okazał się skuteczny, bo elektorat zawył z bólu, ale miał czas, żeby ochłonąć i wyciszyć się podczas Świąt Wielkanocnych. Z tego właśnie powodu prezydent ogłosił swoją decyzję w ostatnim możliwym terminie, czyli w Wielki Piątek, co zrobił z wyrachowaniem, „mając świadomość, że reakcje mogą być różne, że spotka się z krytyką, także ze strony osób z obozu, z którego się wywodzi, czy z grona swych sympatyków”. Przyjęta taktyka okazała się skuteczna, przynajmniej, jeśli chodzi o aktyw partyjny, ponieważ ograniczyła zakres spodziewanej krytyki, a pierwsze emocjonalne reakcje umknęły wielu Polakom w nastroju przedświątecznej krzątaniny. Po świętach zaś emocje opadły na tyle, że Łapiński mógł z zadowoleniem powiedzieć: „Ustawa degradacyjna zakończyła się wetem, ale nie powinna w żaden sposób przekreślić dobrej współpracy przy wielu innych ustawach i nie powinno być tak, że przeciwnicy obozu dobrej zmiany, przeciwnicy tego rządu, tego prezydenta, będą się cieszyć, jeśli będzie coraz więcej wypowiedzi typu »nie zagłosuję na prezydenta«, »to już nie mój prezydent«. I tak obóz dobrej zmiany dostał teraz zadyszki i ma pewne problemy, więc nie ma sensu, żeby jeszcze się jakoś kłócić i podgrzewać atmosferę przez emocjonalne i daleko idące wypowiedzi”. W ten sposób spacyfikowano nastroje buntownicze, co Paweł Lisicki skomentował następująco: „Słowa Antoniego Macierewicza jak i Marka Suskiego pokazują panujące w PiS nastroje. Jednak są one też oznaką bezradności. Prawo i Sprawiedliwości jest bowiem na Andrzeja Dudę skazane. I bardzo mało prawdopodobne jest to, żeby było w stanie wystawić innego niż on kandydata w 2020 roku. […] Tak czy inaczej PiS innego kandydata nie ma i niewiele wskazuje na to, by go w przyszłości znalazł. A to oznacza, że politycy PiS pokrzyczą, pokrzyczą, a potem powoli pogodzą się z koniecznością”. W tych okolicznościach nie może więc dziwić, że prezydent zniósł krytykę „spokojnie”, nie protestując nawet, gdy część prawicowych mediów zrzuciła na niego całą odpowiedzialność, jednocześnie odsuwając podejrzenia od prezesa Kaczyńskiego. Postawa mediów dyspozycyjnych wobec obecnej władzy nie powinna zaskakiwać, ponieważ, jak to trafnie zauważył Stanisław Michalkiewicz, dziennikarze i publicyści, którzy są alimentowani przez rząd muszą wykonywać jego polecenia, bo inaczej utracą źródło swojego utrzymania. I jak widać mniej się martwią o utratę wiarygodności, ponieważ zapewne uwierzyli słowom „klasyka”, że „ciemny lud wszystko kupi”, niż o utratę alimentów rządowych.  

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną