Awantura związana z nowelizacją ustawy o IPN zatacza coraz szersze kręgi, a środowiska wrogie Polsce wciąż otwierają nowe fronty walki z naszym krajem. W całym okresie istnienia III Rzeczypospolitej kolejne rządy kapitulowały pod presją wpływowych środowisk żydowskich, przyglądając się biernie temu, jak nasze dobre imię jest szargane przez oszczerców.
W PRL-u zaś o jakiejkolwiek próbie obrony polskiego honoru nie mogło być mowy, obowiązywała bowiem narracja płynąca z Kremla, którego władcy woleli nie budzić „demonów patriotyzmu” w Polakach i upokarzanie nas było im na rękę. Dziesięciolecia zaniedbań doprowadziły więc do kuriozalnej sytuacji, ponieważ mistrzowie czarnej propagandy zrobili z Narodu Polskiego, będącego bez wątpienia jedną z największych ofiar totalitaryzmu niemieckiego, wspólnika w dziele holokaustu. Byli i są też tacy manipulatorzy, którzy, pomimo oczywistych faktów, próbują przerzucić na Polskę odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej.
Wiele lat kumulowania urojonych oskarżeń przyniosło w końcu efekt, w postaci brutalnego i skoordynowanego ataku na nasz kraj. Lecz wszystko wskazuje na to, że ustawa o IPN jest tylko pretekstem, ponieważ nowe zapisy wcale nie ograniczają swobody badań naukowych, a nawet działalności artystycznej, co zapewne zachęci plugawego Grossa do fabrykowania kolejnych pseudonaukowych paszkwili. Deklaracje czołowych polityków PiS-u nie pozostawiają też żadnych złudzeń, co do skuteczności ścigania za granicą sprawców zniesławiania Polski. W takich bowiem przypadkach nowe prawo będzie raczej bezsilne. Dlaczego więc robi się rejwach wokół tej ustawy?
Podobno, „kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”, i coś w tym musi być, bo wyraźnie da się wyczuć, że to kolejny geszeft, który Żydzi chcą zrobić naszym kosztem. Świadczy o tym brak zainteresowania ze strony izraelskiej przebiegiem prac nad ustawą o IPN, do której nie zgłaszano żadnych zastrzeżeń, a protesty zaczęły się dopiero gdy jej projekt trafił do Sejmu. Taki rozwój wydarzeń całkowicie zaskoczył rządzących, co przyznał Jarosław Kaczyński, który stwierdził, że „jak grom z jasnego nieba spadła na nas reakcja ze strony Izraela”.
Pomijając więc żenujący brak kompetencji organów państwowych, które nie miały bladego pojęcia o szykowanej przeciwko nam prowokacji, należy podkreślić, że środowiska żydowskie bacznie obserwowały prace nad inną ustawą, nazywaną potocznie reprywatyzacyjną. Przyznał to niedawno Patryk Jaki, który powiedział, że o tę właśnie ustawę „Izraelczycy intensywnie dopytywali i dopytują, o niej z nami rozmawiali wielokrotnie”, a ambasador Anna Azari „zgłosiła zaniepokojenie […], że na pracy [jego] komisji obywatele Izraela mogą tylko stracić”. W całej rozciągłości potwierdzają to losy ustawy reprywatyzacyjnej, którą wycofano po cichu z Komitetu Stałego Rady Ministrów, gdy tylko rozpętała się burza wokół IPN.
Niebagatelne znaczenie w tej sprawie odgrywa także toczący się w USA proces legislacyjny nad ustawą mającą pomóc Żydom w dochodzeniu ich roszczeń, które wobec Polski mają opiewać na astronomiczną sumę 65 miliardów dolarów. Widać więc, że awantura wokół kwestii historycznych jest jedynie zasłoną dymną przykrywającą koszerny interes, w wyniku którego Polska miałaby zapłacić „podatek od zbrodni niemieckich”.
Za co mielibyśmy zapłacić Żydom? Przecież nie za zagładę ich współplemieńców dokonaną przez Niemców, bo Polska w niej nie uczestniczyła, a Polacy też byli masowo mordowani przez okupanta niemieckiego. Na pewno nie za „polskie obozy śmierci”, bo takich nie było, za to bez wątpienia były niemieckie obozy zagłady. Może więc podstawą roszczeń żydowskich jest wyłącznie pazerność, będąca głównym powodem domagania się zwrotu tzw. mienia bezspadkowego, o które nie zabiegają żadni spadkobiercy.
W takim przypadku polskie prawo przewiduje przejęcie dóbr przez Skarb Państwa, co oczywiście jest podważane przez organizacje żydowskie, pragnące położyć łapę na tym majątku. Podobny proceder opisał już dawno temu Norman Finkelstein, który czerpanie zysków przez Żydów niepokrzywdzonych bezpośrednio w wyniku zbrodni niemieckich nazwał dosadnie „przedsiębiorstwem holokaust”.
Sygnał do ataku na Polskę dała ambasador Azari podczas obchodów 73. rocznicy wyzwolenia Auschwitz i wtedy rozpętała się międzynarodowa nagonka, a pismacy z najbardziej opiniotwórczych gazet bez skrupułów przypisali nam winę za zbrodnie niemieckie. Mnożą się też prowokacje ze strony wpływowych organizacji żydowskich, takich jak Ruderman Family Foundation, która wyemitowała skandaliczny spot z Żydami wypowiadającymi wielokrotnie zwrot „polski holokaust” i wzywającymi rząd amerykański do zerwania stosunków dyplomatycznych z Polską. Film po paru dniach usunięto, ale smród pozostał.
Zwiększyła się także presja dyplomatyczna na władze polskie ze strony administracji amerykańskiej, a premier Izraela Benjamin Netanjahu w rozmowie z Mateuszem Morawieckim miał podobno stwierdzić, że „Polacy w sposób systemowy uczestniczyli w holokauście”. Jonny Daniels, szef fundacji From the Depths, wyraził natomiast przekonanie, że „Polacy kolaborowali z chciwości i nienawiści, Żydzi, aby się ocalić”. Swoje pięć groszy dorzuciły także działające na terenie Polski organizacje żydowskie, które w oświadczeniu wyraziły „oburzenie z powodu narastającego w kraju klimatu nietolerancji, ksenofobii i antysemityzmu” oraz stwierdziły, że Żydzi „nie czują się dziś w Polsce bezpiecznie”. Dlatego wezwały rząd do zdecydowanego potępienia i ścigania przejawów antysemityzmu, oferując daleko idącą współpracę oraz zaapelowały do innych „ofiar klimatu nienawiści”, aby wspólnie „przeciwstawili się złu”.
Z dużym zaangażowaniem wtórują im dyżurni opluwacze wyhodowani przez Michnika na zoologicznej nienawiści do Polski.
W tym kontekście trzeba więc zapytać: Na co przydał się żarliwy filosemityzm rozpowszechniony w „polskiej” klasie politycznej? Czy była potrzebna pielgrzymka rządu polskiego do Izraela? Czy było warto gościć w Krakowie wyjazdowe posiedzenie Knesetu? Czy było zasadne wydawanie setek milionów złotych na ratowanie dziedzictwa żydowskiego? Na co przydała się kosztowna promocja kultury żydowskiej?
Czy było potrzebne nadawanie orderów czołowym opluwaczom Polski? Na co przydały się kolacyjki szabasowe u lobbysty izraelskiego Danielsa? Na te i wiele innych pytań musimy sobie odpowiedzieć zanim zaczniemy dyskutować nad przyszłością stosunków polsko-żydowskich. Jednak już dziś wiemy z całą pewnością, że celem rozpowszechnianego kłamstwa o Jedwabnem i przepraszania za rzekome zbrodnie polskie, było przygotowanie gruntu pod ofensywę, która teraz uderza w nasz kraj i ma za zadanie zohydzić go w oczach światowej opinii publicznej.
W ten sposób będzie nas można łatwiej wydoić, bo kto się ujmie za sprawcą holokaustu. Ten brudny plan ujawnił już w 1996 roku na kongresie w Buenos Aires Israel Singer – sekretarz generalny Światowego Kongresu Żydów, który zakomunikował: „Jeżeli Polska nie spełni roszczeń Żydów, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym”.
Wściekłe ataki na Polskę stały się przysłowiowym „kubłem zimnej wody” na głowy polityków oczadzonych filosemityzmem. Ukazały też w całej pełni fałsz głoszonej od wielu lat legendy o polsko-żydowskiej przyjaźni, o wspólnocie dziejów itp. Maski opadły i nagle społeczeństwo polskie ujrzało prawdziwe oblicze Żydów, dla których liczy się tylko interes, a nie jakieś sentymentalne jasełka. Ponieśliśmy niewątpliwie straty wizerunkowe, ale widocznie były one nie do uniknięcia, ponieważ wpadając w zastawioną pułapkę nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko bronić swoich słusznych racji.
Alternatywą zaś była całkowita kapitulacja przed obcym dyktatem, co byłoby równoznaczne ze zdradą interesów narodowych.
Propagandowa wojna polsko-żydowska stała się testem dla rządzących polityków, którzy niestety wykazali się dużą nieporadnością. Wpadli bowiem w panikę i zamiast energicznie zwalczać szerzący się antypolonizm, to urządzają pokazowe polowania na wyimaginowane „demony antysemityzmu”.
Na kpinę zakrawa też projekt uchwały autorstwa senatora PiS Jana Żaryna, który chce, aby Senat przeprosił Żydów za marzec 1968 roku. Pomysł ten, wypływający zapewne z chęci przypodobania się lobby żydowskiemu, źle świadczy o kondycji „izby refleksji i zadumy”, która najwidoczniej pogrążona jest w oparach absurdu. Przecież nie od dziś wiadomo, że tzw. wydarzenia marcowe miały swoje źródło w rozgrywce wewnętrznej w PZPR, stoczonej między frakcją „chamów” i „Żydów”. Za co więc mielibyśmy przepraszać?
Niepokojem mogą również napawać głosy płynące z Izraela, jakoby rząd Morawieckiego dogadał się z Żydami, w sprawie rewizji zapisów ustawy o IPN, co stało się możliwe po zaskarżeniu jej do Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta Dudę. W tej sytuacji musimy wykazać się wielką czujnością i powinniśmy wywierać stały nacisk na rządzących, bo inaczej zostaniemy oszukani i „obudzimy się z ręką w nocniku”.