To już trzeci Marsz Wolności organizowany corocznie przez totalną opozycję. Pomimo usilnych starań, frekwencja z roku na rok niepokojąco spada. Pierwszy marsz zwołany niedługo po przegranych wyborach zgromadził ok. 45 tys. ludzi, drugi już znacznie mniej, a sobotni ok. 11tys.Tyle osób przyjechało na majówkę ściągnięte autokarami z całej Polski.
Pogoda dopisywała, niewiedza uczestników, w imię czego protestują, również. Pytana przez reporterkę, jaka wolność jest zagrożona. uśmiechnięta starsza uczestniczka zapewnia gorąco, że wszystkie aspekty wolności są zagrożone. Inna przekonuje, że trzeba bronić wolnych wyborów.
Widocznie zapomniała, że to poprzednie wybory samorządowe zostały zmanipulowane. PSL, które w przedwyborczych sondażach mogło liczyć na kilkuprocentowe poparcie, po policzeniu głosów stało się hegemonem z kilkudziesięcioprocentowym wynikiem. Prawdziwy cud nad urnami.
Teraz, zdaniem protestujących, PiS chce sfałszować wybory samorządowe. Ale niedoczekanie. Dzielni opozycjoniści na to nie pozwolą. Zaciśnięte pięści i bojowe okrzyki mają przestraszyć PiS.
Sam lider totalnej opozycji w swoim przemówieniu przekonywał: „Dzisiaj politycy PiS są przestraszeni, schowani za firankami, obserwują nas. Dzisiaj wam mówię, wasz koniec jest bliski i musicie przegrać. Bo idzie do was normalna, uśmiechnięta Polska”.
Czego to na Marszu Wolności nie było: darmowa wycieczka do Warszawy, dwie estrady – jedna na rondzie gen. De Gaulle`a, druga na pl. Zamkowym. Udział znanych artystów i celebrytów, zapowiedziany koncert na pl. Zamkowym.
Na estradzie przemówienia Grzegorza Schetyny z zapewnieniem o kontynuacji marszów aż do 2020 roku, czyli do wyborów prezydenckich, które będą ostatnim bastionem do zdobycia. Wcześniej opozycja zwycięży w wyborach samorządowych, do europarlamentu i parlamentarnych. „Zgarniemy wszystko” – przekonywał lider. Katarzyna Lubnauer bajała coś o umiłowaniu wolności, którą jej się zabiera i zdawała się nie widzieć końca Nowoczesnej, która powoli i konsekwentnie jest konsumowane przez PO.
Na estradzie do boju zagrzewało trzech aktorów: Daniel Olbrychski, Wojciech Pszoniak i Andrzej Seweryn. Parafrazując słowa Władysława Reymonta z „Ziemi obiecanej”, krzyczeli – „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To akurat tyle, by przywrócić w Polsce normalność”.
Wspierał ich swoją obecnością Janusz Lewandowski europoseł znany ze swoich antypolskich wystąpień w parlamencie brukselskim. Obok niego dzielnie zagrzewała do boju Henryka Krzywonos, która według zbudowanej przez nią legendy, zatrzymała komunikację w Gdańsku w 1980 roku. Same doborowe towarzystwo, nie mogło się obyć bez Andrzeja Rzeplińskiego, którego Borys Budka wywołał na scenę. Odśpiewano mu gromkie „sto lat”, a on wymachując Konstytucją zapewniał o jej łamaniu przez PiS.
Marsz Wolności wspierał KOD, który urządził zbiórkę do puszek w sobie wiadomym tylko celu, zapewne, aby wspomóc Mateusza Kijowskiego. Obecne były panie, uczestniczki czarnych marszów. Zapewniano o wsparciu protestujących opiekunów osób niepełnosprawnych, nie pamiętając, że przez osiem lat swoich rządów nic właściwie dla tego środowiska nie zrobiono.
I na tym koniec. Żadnych programowych haseł, jedyne paliwo utrzymujące przy życiu opozycję to nienawiść do PiS-U. I na tych hasłach chcą wygrać wybory. odsunąć PiS od władzy, znów dorwać się do koryta, przywrócić normalność, czyli dać zielone światło korupcji, czarnym szemranym interesom, by można było zlikwidować CBA i IPN. Przywrócić normalność z arogancją władzy, która nic nie może zrobić dla społeczeństwa, bo na nic państwo nie ma pieniędzy. Wiadomo, taka władza dużo kosztuje, musi się dobrze wyżywić przysłowiowymi już ośmiorniczkami popijanymi najlepszym winem.
W obronie nieuczciwości ci ludzie protestują, nie zdając sobie sprawy, że po półmetku wyborczych rządów PiS-u, gdy okazało się, że pieniądze znalazły się na spełnienie obietnic wyborczych, zwolennicy poprzedniej skorumpowanej władzy dają o sobie dwuznaczne świadectwo. Jeżeli tak zaciekle i wytrwale bronią złodziejstwa, skorumpowanych sędziów, to sami muszą mieć w tym szemrane interesy, albo wykazują się dużą dozą indolencji.
Totalna opozycja starannie przygotowywała się do tego marszu. Opracowała całą strategię. A zaczęło się od frontalnego ataku po przyznanych sobie przez rząd nagrodach. To był błąd i młyn na wodę dla wszelkiego rodzaju Schetyn i Lubnauerów. Potkniecie rządu wykorzystano do granic możliwości, aby stworzyć w społeczeństwie atmosferę zagrożenia skokiem na kasę.
PiS odpowiedział na to zwrotem nagród i zmniejszeniem uposażeń poselskich i senatorskich o 20proc. Sami wpadli we własna pułapkę i to ich jeszcze bardziej rozwścieczyło. Bezustanne donosy na polski rząd do Brukseli miały doprowadzić do tego, abyśmy dostali okrojone fundusze europejskie. W normalnym państwie takie zdradzieckie działania sprowadziłyby na nich ogólny ostracyzm. A u nas PO nadal cieszy się 20-procentowym poparciem. I ciągle podnosi głowę, marząc o powrocie dawnych czasów.
Oby Polacy przy urnach wyborczych mądrze głosowali i nie oddali rządów tym, którzy przez osiem lat skutecznie niszczyli Polskę.
Fot. Jan Bodakowski