Niemiecka płaca minimalna służy do inwigilacji polskiej gospodarki
Nikt o tym nie mówi. Twierdzi się, że przedsiębiorcy będą mieli kłopoty, a ja twierdzę, że całe państwo będzie miało kłopoty - prof. Jackiem Brdulakiem, ekspertem ds. transportu rozmawia Paweł Stachnik.
Jaką część polskiej gospodarki stanowi branża samochodowego transportu międzynarodowego?
- Ogólnie rzecz biorąc, cała branża transportowa w Polsce tworzy około 12 proc. produktu krajowego brutto i zatrudnia bezpośrednio około miliona osób, czyli 7,5 proc. wszystkich pracujących w Polsce. Natomiast 10 proc. z owych 12 proc. PKB wytwarza transport samochodowy. I to właśnie on dominuje w systemie transportowym Polski, wykonując 83 proc. wszystkich przewozów. Na kolej, która, jak wiadomo, ciągle boryka się z rozmaitymi problemami, przypada tylko 14 proc. (…)
Transport porównuje się do krwioobiegu gospodarki. Bez niego rozwój produkcji i handlu byłby mocno utrudniony.
- To baza techniczna do funkcjonowania życia społeczno-gospodarczego. Gdy transport jest nowoczesny, wyposażony i ma zaplecze składowo-magazynowe, to okazuje się, że może świadczyć różnego rodzaju usługi. Bo współczesny transport polega również na dodatkowych działaniach; nie tylko na przewiezieniu towaru z punktu A do punktu B. Na przykład wielcy operatorzy logistyczni, tacy jak Schenker czy Raben, coraz częściej zarządzają towarem w imieniu producenta i robią to z dużym powodzeniem. Powstają całe sieci tego typu usług. Firmy logistyczne zajmują się kompletowaniem, przepakowywaniem i etykietowaniem towarów. (…)
Podstawą transportu jest flota samochodowa. Jaki jest jej stan u naszych przedsiębiorstw przewozowych?
Mamy dobry tabor. Skończyły się już sytuacje z lat 90., kiedy Niemcy śmiali się z naszych kierowców, że pod silnikami wożą miski na olej, żeby nie chlapać po autostradach. Teraz jeżdżenie samochodem niespełniającym norm technicznych wiąże się z ryzykiem kar sięgających tysięcy euro. Żaden przedsiębiorca nie zdecyduje się więc na jeżdżenie po Unii, a zwłaszcza po Niemczech, nie w pełni sprawnym i niecertyfikowanym pojazdem. Tabor został więc już dawno wymieniony i jest nowoczesny.
Czy wiemy, ile firm tworzy w Polsce branżę transportową?
- Transportem samochodowym zajmuje się w naszym kraju aż 136 tys. przedsiębiorstw. Z tego w transporcie międzynarodowym działa prawie 26 tys., a w transporcie krajowym 64 tys. Dochodzi do tego jeszcze prawie 46 tys. firm mniejszych, używających pojazdów do 3,5 tony.
Przedsiębiorstw dużych, eksploatujących ciężki tabor ciężarowy i ciągniki siodłowe, jest 3,3 tys. To jest ta „gwardia”, firmy wykonujące najpoważniejsze prace, w większości są one zrzeszone w związkach branżowych, np. w Zrzeszeniu Międzynarodowych Przewoźników Drogowych czy w zrzeszeniach regionalnych. Wśród owych 3,3 tys. przedsiębiorstw najwięcej jest takich, które eksploatują od 10 do 19 jednostek taborowych. Firm mających powyżej 100 pojazdów jest około 60. Dochodzi do tego ponad tysiąc przedsiębiorstw, które pracują jako podwykonawcy dla wielkich operatorów logistycznych, niekiedy zagranicznych, np. francuskich, ale de facto są podmiotami prawa polskiego.
Podajemy te dane nie po to, by się bawić statystyką, ale żeby uświadomić Czytelnikom, jak duża i jak ważna jest w naszej gospodarce branża transportu samochodowego: wytwarza spory procent PKB i daje pracę wielu ludziom.
- Transport samochodowy to pewien fenomen polskiej gospodarki. Jego skala nie ma odpowiedników w Europie. By nie być gołosłownym, dokonajmy porównania z sytuacją w sąsiednich Niemczech. Tamtejsza gospodarka jest osiem razy większa od polskiej, większa jest też powierzchnia kraju. Transport samochodowy był tam zawsze bardzo rozwinięty – autostrady budowano już przed wojną (dopiero niedawno Niemcy ustąpiły pod względem ich długości Hiszpanii), a przemysł samochodowy powstał już pod koniec XIX w.
Niemiecka praca przewozowa wynosi w ciągu roku około 320 mld tonokilometrów (dane Unii Europejskiej z Eurostatu). Polska gospodarka jest znacznie mniejsza niż niemiecka, autostrad mamy też znacznie mniej, a nasz przemysł samochodowy nie może się nawet równać z niemieckim. Tymczasem nasi przewoźnicy drogowi wykonują pracę przewozową rzędu 210 mld tonokilometrów rocznie, czyli tylko o jedną trzecią mniej. To porównanie pokazuje, jak fenomenalnie udało się rozbudować Polakom w środku Europy transport samochodowy.
Branża podkreśla, że polskie firmy transportu międzynarodowego obsługują około 25 proc. europejskiego rynku przewozów, co daje nam pierwsze miejsce w Europie. W jaki sposób udało nam się uzyskać taką pozycję?
- Rzeczywiście, jesteśmy absolutnym liderem transportu samochodowego w Europie. Niemcy i Hiszpanie są daleko za nami. Wyrośliśmy na potentata w przewozach międzynarodowych. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, w perfekcyjny sposób wykorzystujemy nasze położenie i doświadczenia historyczne. Przy wszystkich naszych wadach, mamy cechy, które pozwoliły nam przetrwać w tej burzliwej części Europy. A gdy nastały trochę spokojniejsze czasy, to zaczęliśmy z tych doświadczeń korzystać i to położenie wykorzystywać.
Nasi kierowcy jeżdżą we wszystkie strony Europy. Szczególnie zaś podbijają Wschód. Znają wszak język rosyjski, znają obyczaje, czują się tam pewnie, a już bez wątpienia pewniej niż np. kierowcy niemieccy czy francuscy. Wiem, że wyjazdy na Wschód są pewnym problemem dla przedsiębiorstw niemieckich. Nawiasem mówiąc, można odnieść wrażenie, że dla Niemców cywilizowana Europa kończy się na Wiśle. (…) W Europie Zachodniej panuje przekonanie, że polskie firmy transportowe dobrze znają Wschód, znają trasy, teren, ludzi i obyczaje, dlatego lepiej im właśnie powierzyć eksportowany towar niż przedsiębiorstwom rodzimym. Jeździmy też oczywiście na Zachód, co nie wszystkim tam się podoba. Tak oto wreszcie zaczęliśmy korzystać z naszego położenia między Wschodem a Zachodem. Dotychczas zawsze na tym traciliśmy, będąc korytarzem przechodnim dla rozmaitych armii. Teraz mamy szansę, by móc na tym zarabiać.
Sprzyjające jest też to, że znaleźliśmy się w Unii Europejskiej, bo każda granica administracyjna utrudnia działalność przewozową. Wykazujemy się ogromną przedsiębiorczością, kreatywnością i inicjatywą – mówię to z pełną odpowiedzialnością, bo znam to środowisko. Pozwolę sobie tu na refleksję o szerszym charakterze: w porównaniu z bogatymi i zasiedziałymi społeczeństwami zachodnimi odznaczamy się ogromną chęcią do działania, a co za tym idzie, chęcią zarabiania pieniędzy, utrzymania miejsc pracy i tworzenia nowych.
Jesteśmy wilkami w tym towarzystwie. Mniej więcej jedna trzecia przewozów naszych przedsiębiorstw samochodowych w transporcie międzynarodowym to kursy do Niemiec. Dopiero po nich są Czechy, Francja, kraje Beneluksu, itd. Wszystkie wymienione tu przeze mnie czynniki sprawiły, że zaczęliśmy rządzić w transporcie międzynarodowym w Europie.
Dochodzimy do problemu, który jest głównym powodem naszej rozmowy: niedawnego objęcia niemieckimi przepisami o płacy minimalnej (tzw. MiLoG) polskich firm transportowych. Jak Pan ocenia ten ruch?
- Można odnieść wrażenie, że nie mogąc sobie poradzić z polską konkurencją transportową normalnymi metodami rynkowymi (czyli niższą ceną, wyższym poziomem usług itd.), Niemcy sięgnęli po metody administracyjne.
Moim zdaniem są to sposoby brutalne i kompletnie bezprawne. Unia Europejska jest zurzędniczała, powolna i ma wiele mankamentów, więc Niemcy mogą pozwolić sobie na takie metody, które ja określiłbym po prostu mianem chamskich. Prawdę mówiąc, nigdy nie spodziewałem się, że ktoś kiedyś w taki właśnie sposób spróbuje ograniczać naszą pozycję na rynku transportowym czy na jakimkolwiek innym rynku. Całkowicie zgadzam się z przedstawicielami naszej branży transportowej, którzy twierdzą, że takie rozwiązanie nie może być usprawiedliwione ani prawem unijnym, ani prawem wewnętrznym jakiegoś kraju. Celem Niemiec jest po prostu ograniczenie konkurencji. Nie bardzo wiem, w jaki sposób Berlin chce obronić te przepisy na forum unijnym.
Czy nasza branża przewozowa odczuwa już skutki dyskryminujących niemieckich przepisów?
- Są już przypadki redukcji taboru, choć właściciele starają się tu być jak najbardziej elastyczni. Skracają umowy leasingowe, próbują sprzedaży, odsprzedaży, porozumień w ramach stowarzyszeń regionalnych. Jeden z przewoźników ze wschodu kraju mówił mi, że ze 140 jednostek taborowych zostało mu 80. Niemcy upierają się, że będą na granicach żądać od kierowców okazania dokumentacji dotyczącej czasu ich pracy, łącznie z przetłumaczonymi na język niemiecki umowami o pracę. (…) Kontrole te oznaczają nie tylko administracyjne trudności dla polskich przewoźników, ale także sprowadzają się de facto do ściągania pełnej wiedzy na temat każdego wyjazdu, każdej dostawy i każdego kontraktu, czasu i drogi przejazdu, warunków zatrudnienia pracownika i jego wynagrodzenia. A to już jest groźne dla polskiej gospodarki. Niemcy uzyskują w ten sposób stuprocentową informację na temat polskich firm, handlu, obrotu gospodarczego i zatrudnienia. To przecież normalny wywiad gospodarczy. Nikt o tym nie mówi. Twierdzi się, że przedsiębiorcy będą mieli kłopoty, a ja twierdzę, że całe państwo będzie miało kłopoty.
Co interesujące, MiLoG obejmował także transport tranzytowy (obecnie przepisy o MiLoG-u zostały zawieszone w odniesieniu do przejazdów tranzytowych), co jest już zupełnym skandalem. Ja nazwałbym to przestępstwem urzędniczym, które powinno być karalne. Gdy to zostanie zastosowane na dużą skalę, to po raz pierwszy jakiś kraj wymusi na innych krajach (przepisy dotyczą nie tylko Polski, ale przewoźników ze wszystkich krajów) stuprocentową informację na temat ich obrotów z zagranicznymi partnerami handlowymi. Mam nadzieję, że Unia zmusi Niemcy, by odstąpiły od tych szkodliwych przepisów. Być może Bruksela powinna ukarać rząd w Berlinie za utrudnianie wolności handlu w ramach wspólnego rynku. Gdyby rąbnęli Niemcom miliard albo pięć miliardów euro kary, to odechciałoby się im na długie lata takich metod.
Niemcy uparcie twierdzą, że płaca minimalna ma służyć pracownikom – nie tylko kierowcom zresztą – którzy nie będą już zatrudniani za groszowe stawki.
- Bez wątpienia nowe przepisy pogorszą warunki ekonomiczne działania przedsiębiorstw transportowych w Polsce, bo wzrosną, i to znacznie, koszty funkcjonowania. Może dojść do zapaści w branży, może dojść do ograniczenia działalności. Więc cały zamysł może się po prostu obrócić przeciwko firmom, a tym samym – ich pracownikom.
A skoro mówimy, że wszystko to w trosce o pracowników, to niech niemieckie firmy handlowe działające w Polsce przestaną płacić nędzne grosze polskim pracownikom zatrudnionym na umowach śmieciowych. Proszę bardzo: 8,5 euro za godzinę dla pracowników zatrudnionych przy kasie, a nie 900 zł brutto na śmieciówce. Nasz rząd powinien tupnąć nogą i zażądać czegoś takiego. A skoro Francja również nosi się z zamiarem wprowadzenia płacy minimalnej, to zastosować to również wobec ich sieci sklepów Carrefour obecnej w Polsce. Takie postulaty pojawiają się na spotkaniach z przedsiębiorcami transportowymi.
Gdyby to rzeczywiście wprowadzono, to kilkaset tysięcy osób w Polsce sporo by zyskało. Podam jeszcze jeden argument przeciwko MiLoG-owi: gdy walec płacy minimalnej przejedzie po polskich firmach transportowych, to odbije się to także na niemieckich przedsiębiorstwach, z którymi one współpracują. Taka jest bowiem struktura naszego handlu, że Niemcy zajmują w niej wysoką pozycję.
(…) Jaka więc będzie przyszłość polskiej branży przewozowej?
- W Polsce poprawia się infrastruktura, która ułatwia ruch samochodowy. W firmach (zwłaszcza u operatorów logistycznych) stosuje się zaawansowane technologie komunikacyjne, w których on-line monitoruje się ciężarówkę, kontener i ładunek. Powstaje u nas cała sieć nowoczesnych magazynów. Duże firmy eksportujące do Europy Środkowej budują tu centra logistyczne, magazynowe i dystrybucyjne. Gdyby pan pojechał w Warszawie na północ, do Nowego Dworu Mazowieckiego, to inwestycją, jaką widać z odległości wielu kilometrów, jest budowa wielkiego, wielopoziomowego magazynu koło lotniska modlińskiego. Kosztuje 25 mln euro i będzie w całości zautomatyzowany. Jak popatrzymy na skrzyżowanie autostrad koło Strykowa, to tam również powstaje podobna inwestycja.
Potężne centra magazynowe Schenkera powstały na Śląsku i w Nadarzynie. Na granicy wschodniej mamy największe stacje przeładunkowe, w których przeładowuje się towary ze względu na różnicę w szerokości torów. Mamy Żurawicę-Medykę na kierunku ukraińskim i Małaszewicze-Terespol na kierunku białoruskim. Duża firma czeska wybudowała w Małaszewiczach nowoczesny terminal przyjmujący 100 tys. kontenerów rocznie. Ostatnio tym miejscem zainteresowali się też Chińczycy. Proszę zwrócić uwagę, że nie przyciągnął ich 300-tysięczny Brześć po drugiej stronie granicy. Oni wolą być po naszej stronie, bo to Unia Europejska. Niewiele się o tym pisze, ale powstają u nas setki tysięcy metrów kwadratowych powierzchni magazynowych.
Rośnie znaczenie coraz bardziej wyrafinowanych i tym samym coraz lepiej płatnych usług transportowych. Nadrobiliśmy zapóźnienia infrastrukturalne, a teraz jesteśmy na etapie wprowadzania rozwiązań jakościowych. Być może jestem nadmiernym optymistą, ale powiem tak: niewykluczone, że najlepsze lata polski transport międzynarodowy ma jeszcze przed sobą. Pod warunkiem oczywiście, że upora się z niemieckim MiLoG-iem.
Prof. Jacek Brdulak – absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS/SGH. Profesor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie od 1994 r. W latach 1996-2005 prodziekan, dziekan i prorektor SGH. Członek zwyczajny Austriackiego Naukowego Towarzystwa Transportowego w Wiedniu. Zajmuje się geografią gospodarczą, transportem międzynarodowym, rozwojem regionalnym, infrastrukturą społeczną i gospodarczą. Autor i współautor ponad 200 publikacji naukowych. Współpracuje jako ekspert ze stowarzyszeniami przewoźników.
Źródło: WPiS
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl