35 rocznica samospalenia się żołnierza AK w proteście przeciwko zakłamywaniu prawdy o Katyniu

0
0
0
/

21 marca 1980 roku około godziny 8 rano przy studzience na krakowskim rynku spalił się w proteście przeciwko zakłamywaniu prawdy o Katyniu żołnierz Armii Krajowej, Walenty Badylak. Dzisiaj mija 35 rocznica tamtego wydarzenia.

 

O tym mało znanym w Polsce wydarzeniu powstał przed kilku laty film dokumentalny "Święty ogień", którego realizacja przemieniła się w de facto żmudne śledztwo. Opisując trudny proces powstawania tego obrazu opisujemy zarazem rzeczywistość Rzeczypospolitej Polskiej w kilkadziesiąt lat po ofierze Walentego Badylaka.

 

Realizacja filmu o tym niezwykłym żołnierzu przerodziła się w swoiste śledztwo trwające niemal dwa lata. Nikt z nas nie sądził, że po ponad 30 latach od tamtych wydarzeń będziemy się musieli przebijać przez kolejną zmowę milczenia.

 

Śledztwo w sprawie Walentego Badylaka

 

Walenty Badylak dokonał desperackiego aktu samospalenia na krakowskim rynku 21 marca 1980 r., przywiązawszy się uprzednio łańcuchem do zabytkowej studzienki. Zebrany tłum krakowian mógł wtedy przeczytać na metalowej tabliczce, którą emerytowany AK-owiec powiesił sobie na szyi, co było przyczyną tak dramatycznego kroku: „Za Katyń”.

 

O tym, że człowiek żywcem podpalił się za Katyń, jeszcze tego samego dnia mówił cały Kraków; informację tę podało także „Radio Wolna Europa”. 

 

Emerytowany wojskowy...

 

Rozpytując o historię ś.p. Walentego Badylaka spotykamy emerytowanego oficera Ludowego Wojska Polskiego. Historia Walentego Badylaka jest mu doskonale znana. Z biegiem kolejnych spotkań opowiada historie w które...nie do końca wierzę. „To był niesamowity człowiek, odważny, z fantazją. Potrafił na pochodzie pierwszomajowym pojawić się na koniu, w mundurze hallerczyka...! To było dopiero ! Moi koledzy potem prewencyjnie go zamykali zaraz przed pierwszym maja...” Emerytowany oficer na moją prośbę kontaktuje się z dręczycielami Walentego Badylaka. Ma z nimi dobry kontakt. Nie jestem zdziwiony, gdy SB-ecy nie chcą się ze mną spotkać.

 

Zastanawia mnie natomiast postać wojskowego emeryta. Co nim kieruje ? Wyrzuty sumienia ? A może ktoś chce mieć wiedzę, jakie informacje na temat Badylaka uda mi się zebrać?

 

„Raz tylko, zebrałem się na odwagę i potrafiłem otwarcie o Katyniu mówić swoim „studentom”. Trochę byłem pod wpływem alkoholu...Potem byłem na dywaniku i musiałem się od wszystkiego odwołać, bo jak nie to wylot z wojska na bruk. Co miałem zrobić..? Złamałem się. Łatwo było wytłumaczyć,że pijany nie wie co mówi... Ale ten Badylak...to był zuch!"

 

Podsłuch w roku… 1992

 

Zbierając materiały o Walentym Badylaku, swoje kroki skierowaliśmy do pana Adama Macedońskiego, współzałożyciela Instytutu Katyńskiego, znanej w Krakowie postaci słynącej z walki o ujawnienie prawdy o Katyniu. Po naszym wywiadzie w pracowni plastycznej pan Adam skonstatował pewne wydarzenie: „Wie pan, tę pracownię otrzymałem od władz PRL po to, by SB mogło mnie podsłuchiwać. Byłem znanym opozycjonistą i w tej pracowni odbywały się zebrania. To właśnie podczas takiego wywiadu telewizyjnego jak dzisiaj doszło do sprzężenia i dźwiękowiec usłyszał w słuchawkach, że nas podsłuchują. To było w roku 1992, w teoretycznie wolnej już Polsce, i chyba rozmawialiśmy m.in. właśnie o historii Badylaka, dokładnie nie pamiętam, to było prawie 30 lat temu... Po co jeszcze wtedy mnie podsłuchiwali? Nie wiem. Widzi pan, wtedy władza się zmieniła, ale ludzie w wielu instytucjach byli nadal ci sami...”

 

Chory psychicznie człowiek?

 

Udało nam się zlokalizować kamienicę, w której przed śmiercią mieszkał Walenty Badylak. Cierpliwie pukaliśmy do kolejnych drzwi, pytając o znanego w Krakowie emerytowanego AK-owca i bibliofila. W końcu otworzył nam starszy pan. „Badylak? Słyszałem o nim wiele złego. To był po prostu chory psychicznie człowiek”. Okazało się, że Badylak przed śmiercią mieszkał właśnie w tym mieszkaniu. Do rozmowy włączyła się żona naszego respondenta. Nie chciała, abyśmy dalej o cokolwiek pytali. Odeszliśmy więc, chcąc jeszcze porozmawiać z innymi mieszkańcami kamienicy. Będąc już na ulicy, ponownie spotkaliśmy żonę naszego respondenta. Była agresywna, powtarzała, że robimy film o chorym psychicznie człowieku. Namawiała, abyśmy zajęli się innymi, ważniejszymi dzisiaj tematami...

 

Na szczęście esbecy byli bardzo skrupulatni i wiedzieli, jak działać. W kopiach teczki z postępowania prokuratorskiego w sprawie samobójstwa Walentego Badylaka odnaleźliśmy orzeczenie psychiatry, który stwierdził, iż ten spokojny emeryt nie był leczony psychiatrycznie. Opinię tę potwierdził także pan Adam Macedoński: 

 

„Badylak spalił się w piątek, pamiętam to dokładnie. W poniedziałek natomiast zadzwoniłem do swojego dobrego kolegi, profesora Adama Szymusika, który był kierownikiem kliniki psychiatrycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego przy ul. Kopernika w Krakowie. Szymusik powiedział mi: »Wiesz Adam, nie jesteś pierwszą osobą, która do mnie dzwoni w tej sprawie. Dzwonili już ludzie z PZPR i dziennikarze, ale jedyne, co mogłem powiedzieć, to prawdę: Walenty Badylak nie leczył się psychiatrycznie«”.

 

Wiele miesięcy później, podczas montażu filmu zaczęliśmy sobie zadawać pytanie: kim byli ludzie , którzy mieszkali w dawnym mieszkaniu Walentego Badylaka ?

 

Mechanizm manipulacji

 

„Wkrótce po samospaleniu Walentego Badylaka na krakowskim rynku zaczęły pojawiać się osoby zachowujące się jak chorzy psychicznie ludzie. To była zaplanowana akcja, mająca na celu marginalizację desperackiego czynu Badylaka poprzez sugerowanie, iż także on był osobą chorą psychicznie” – tak o sytuacji na krakowskim rynku w marcu 1980 r. opowiadał świadek samospalenia Walentego Badylaka, krakowski malarz Andrzej Łukasiewcz. Także lakoniczna notka prasowa przygotowana przez członków PZPR – nie przez dziennikarzy, sugerowała, iż człowiek, który dokonał aktu samospalenia podejrzewany był o chorobę psychiczną.

 

„Wtedy słowo »Katyń« było synonimem wolności, oporu wobec władz PRL, które sankcjonowały kłamstwo katyńskie. Stojąc wtedy pod studzienką, byłem wstrząśnięty, ale poczułem jedność ze znajdującymi się tam ludźmi i szacunek dla ofiary tego człowieka. Dlatego krzyknąłem »Czapki z głów!!!, Baczność, czapki z głów!!!«, i ludzie je zdjęli... To był już nasz opór wobec komunistów”.

 

Ucieczka sprzed kamery

 

Staramy się znaleźć innych świadków tamtego wydarzenia. Jeden z naszych rozmówców opowiada, że wyglądając z okna na rynek, widząc palącego człowieka zaczął... krzyczeć. Wskazuje na przechodzącego ulicą  znajomego, który także widział płonącego Badylaka z bliska. Gdy podchodzimy do starszego pana pytając o Walentego Badylaka ten zastyga, otwiera usta, ale nie wydaje żadnego głosu. Z niemym krzykiem na ustach ucieka sprzed kamery machając rękami... Niczego podobnego nigdy wcześniej nie widzieliśmy.
„Nie ma się co dziwić, to był straszny widok” mówi nas poprzedni rozmówca..."

 

Tajemniczy pochówek

 

Żaden z naszych rozmówców nie wiedział, gdzie znajduje się grób Walentego Badylaka. Dla wszystkich było oczywiste, że władze PRL obawiały się pogrzebu, który łatwo mógł się przerodzić w demonstrację. W końcu udało nam się skontaktować z  krewną W.B., która wskazała nam miejsce pochówku. „Pochówek odbył się w wielkiej tajemnicy, w asyście funkcjonariuszy SB i najbliższej rodziny. Z tego, co wiem, Walenty pochowany został w mogile, którą podpisano N.M. (nieznany mężczyzna). Napis ten – z tego, co wiem – był tam przez około rok. Dopiero po tym czasie pojawił się inny napis”.

 

Na jednym z krakowskich cmentarzy odnaleźliśmy skromny grób z napisem:

 

Śp. Walenty Badylak
ur. 24.12. 1904 r.
zm. 21.03.1980 r.

Pokój jego duszy

 

Wtedy już wiedzieliśmy, że (nieżyjący już) syn Walentego Badylaka był funkcjonariuszem służb PRL…

 

„Święty ogień”

 

Dnia 21 marca 1980 r. do kamienicy przy ulicy Kremerowskiej w Krakowie weszli funkcjonariusze SB. Swoje kroki skierowali do mieszkania zajmowanego przez śp. Walentego Badylaka – byłego żołnierza Armii Krajowej, członka Kedywu AK, który przed kilkoma godzinami dokonał aktu samospalenia na krakowskim rynku. Mężczyźni nie mieli problemu ze zlokalizowaniem miejsca zamieszkania denata. Znali go osobiście od dawna, a jego teczka osobowa pękała w szwach. Mieszkanie było pełne książek, bibelotów i płyt z muzyką poważną.

 

Wzrok jednego z funkcjonariuszy przykuł wiersz znajdujący się wśród papierów na biurku – Święty ogień Zenona „Miriam” Przesmyckiego. Funkcjonariusz czytał wiersz o strażnikach świętego ognia, celtyckich druidach, których zadaniem było podtrzymywanie świętych płomieni. Gdy brakło drew, kapłani sami siebie złożyli w ofierze. Wiersz kończył się strofami:

 

„Lecz przyszła chwila, kiedy stróż, co stał z kolei u ołtarza,
Krzyk trwogi wydał, że brak drew, a ogień święty się dożarza.
(…)
Zgroza! Więc ogień zgasnąć ma? Ból im szalony zmysły miesza!
Nadzieja złudną była więc? – z rozpaczą szepce cała rzesza.
Lecz arcykapłan woła: Nie! Ta ostateczna klęska wieści,
Że już się zbliża koniec zła i trudów naszych i boleści.
Odwagi, bracia! Blisko świt! Aby nam zorza zajaśniała,
Wytrwania tylko kilka chwil! Paliwa brak? – A nasze ciała…

Jeden po drugim szli na stos, a każdy pośród mąk konania
Pytał czy z dali nie brzmi głos, głos odrodzenia, zmartwychwstania,
Czy już nie szumi dębów gaj, czy obiat się nie wznoszą dymy,
Czy nie odżywa świat ich bóstw?… I w ogniu marli tak olbrzymy.
Aż arcykapłan został sam... Widział męczeńską śmierć współbraci,
A nie miał dotąd żadnych wróżb, że ich ofiarę los opłaci,
Że się marzony spełni cud. Jednak nie wahał się ni chwili.
Może tam już się budzi lud? Może śmierć jego – los przesili?
I wstąpił na ofiarny głaz…”

 

Funkcjonariusze SB w mieszkaniu Walentego Badylaka znaleźli m.in. kilka metalowych tabliczek z wyrytymi napisami. Były one bliźniaczo podobne do tej, którą denat miał na sobie w chwili śmierci. Na każdej z tabliczek pojawiał się motyw Katynia.

 

Refleksja

 

Adam Macedoński:
 

„Pamiętam, że w 1980 r. pierwszy raz  w życiu, wybrałem się na pochód 1-majowy w Krakowie. Poszedłem tylko po to, żeby sprawdzić, czy ofiara Badylaka coś zmieniła w świadomości i w sercach mieszkańców Krakowa. To było zaledwie kilka miesięcy po jego samospaleniu. Miałem nadzieję, że będą pustki, ale pomyliłem się. Było pełno ludzi, dla których stanowiska, talony na samochody i wakacje w Bułgarii były ważniejsze od testamentu Badylaka. Dzisiaj jest podobnie...”

 

W 1990 r. na krakowskim rynku, przy studzience, przy której podpalił się Walenty Badylak, odsłonięto skromną tablicę:

 

W tym miejscu w dniu 21 marca 1980 r. Walenty Badylak, żołnierz Armii Krajowej, dokonał dramatycznego aktu spalenia w proteście przeciwko demoralizacji młodzieży, niszczeniu rzemiosła oraz przeciwko zmowie milczenia wobec zbrodni dokonanej na polskich oficerach w Katyniu przez komunistyczno-bolszewickich ludobójców. Nie mógł żyć w kłamstwie. Wolał umrzeć za prawdę.

 

Epilog

 

Kraków, wieczór latem 2014 roku. Trzy lata po realizacji filmu. W jednej z krakowskich knajp jestem świadkiem rozmowy kilku panów, którzy zamierzają założyć...fundację „pomocową”.

 

W knajpach ludzie się poznają. Od słowa do słowa zaczynamy rozmawiać o Walentym Badylaku. Pan X w końcu mówi : „Byłem wtedy na rynku, gdy Badylak się spalił...” zawieszając głos w próżni. Reaguję w naturalny dla każdego dziennikarza sposób. „Jaka szkoda, że nie znałem pana wcześniej, na pewno wniósł by pan wiele cennych uwag do filmu”. Pan jednak patrzy na mnie i nic nie odpowiada. Natychmiast zmienia temat sypiąc jak z rękawa kawałami o duchownych. Po około godzinie, gdy alkohol w głowie pana X zaczyna dawać o sobie znać bełkotliwą wyrazistością, spogląda na mnie i konstatuje : „Jak to się stało, że ci, których ganialiśmy w Nowej Hucie i w innych miejscach potem doszli do władzy ?

 

„ Byłem mocno zdziwiony, że oto siedzi przede mną esbek, który na dodatek zakłada fundację pod szczytnymi hasłami pomocy !!!. Nie zdążyłem jednak odpowiedzieć, gdy pod stołem otrzymałem kilka pacyfikujących moją reakcję kopnięć kolegów esbeka. Gdy po chwili X oddalił się od stolika jego kolega powiedział „hm...będziemy teraz rozmawiać o interesach, wiesz...pieniądze nie lubią świadków”. Odchodząc przypominają mi się słowa krewnej Walentego Badylaka: ”Myśmy byli tak wystraszeni, że pamiątki po wujku (Walentym Badylaku) dosłownie paliliśmy w piecu. Potem były przesłuchania, a przez wiele lat mieliśmy „aniołów stróżów”, którzy nas śledzili”. Czy poznany wtedy esbek był takim „aniołem stróżem” rodziny Walentego Badylaka ? Szkoda, że go o to nie zapytałem, gdy opowiadał kawały o katolikach...

 

Jarosław Mańka

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną