Stanisław Michalkiewicz: Podwójna tresura
Ostatnie dni (czyżby zbliżały się zapowiadane „dni ostatnie”?) pokazały, że mniej wartościowy naród tubylczy od dłuższego czasu poddawany jest tresurze, a właściwie – dwu tresurom. Pierwsza - to tresura do zachowań stadnych, polegających na wykształceniu odruchu Pawłowa, który byłby uruchamiany na określony sygnał. Opisywał to już Jerzy Orwell w postaci tzw. „godziny nienawiści”, kiedy to ludzie wpadali w amok na dźwięk nazwiska „Goldstein” - ale tylko przez godzinę. Kiedy minęła godzina, wracali do normalności, jak gdyby nigdy nic. Próbkę zachowań stadnych dał nam sam Michał Gorbaczow, który swoją „pieriestrojkę” zaczął od nakazania myślenia „po nowemu”. Wieczorem jeszcze wszyscy myśleli po staremu, ale rankiem – już po nowemu.
Ciekawe, że zarówno myślenie po staremu, jak i po nowemu odbywało się zgodnie z linią partii i pod jej ogólnym kierownictwem – ale to nikomu, to znaczy – ani myślącym w ten sposób obywatelom, ani entuzjazmujących się tą metamorfozą obserwatorom zagranicznym, wcale nie przeszkadzało. Dlaczegóż jednak miałoby im przeszkadzać, kiedy oni też u siebie byli poddawani takiej samej tresurze tyle, że nie za pośrednictwem rajkomu, tylko piekielnej triady w postaci państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego? Warto przypomnieć, że podobnej tresurze byli poddawani również obywatele Rzeszy Niemieckiej za panowania Adolfa Hitlera. Dzisiaj lewica nie chce przyjąć do wiadomości, że Hitler był wybitnym przywódcą socjalistycznym i za wszelką cenę próbuje zrobić z niego „prawicowca” i to w dodatku - „skrajnego” - ale wymowa faktów jest nieubłagana. Hitler był socjalistą z przekonania, a tresurę praktykował zarówno metodami surowymi, jak i łagodnymi. Surowe to było gestapo i obozy, a łagodne – to Winterhilfswerk. Otóż pod egidą NSDAP została utworzona Nationalisozialistische Volksvohlfarth, czyli Narodowosocjalistyczna Ludowa Opieka Społeczna. Zajmowała się różnymi inicjatywami, ale najważniejszą akcją była właśnie doroczna Winterhilfswerk, czyli Pomoc Zimowa. W ramach tej akcji robione były bardzo pożyteczne rzeczy, ale były one zaledwie pretekstem dla osiągnięcia zasadniczego celu, czyli właśnie tresury. Dlatego Józef Goebbels nadał akcji Pomocy Zimowej niesłychany rozmach propagandowy, a swoją żonę Magdę uczynił nawet honorową jej patronką. Honorową, to znaczy – nie pobierającą z tego tytułu żadnego wynagrodzenia. Współczesnym odpowiednikiem Winterhilfswerk w Polsce są doroczne występy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy pod egidą Jerzego Owsiaka. Są oczywiście różnice, bo, o ile mi wiadomo, w odróżnieniu od Magdy Goebbels, pan Owsiak jakieś honoraria, jeśli można to tak nazwać, pobiera. Nie sądzę, by to on był pomysłodawcą tej imprezy, bo wydaje się ona przemyślana bardzo starannie przez pierwszorzędnych fachowców od psychologii społecznej – a takimi fachowcami u progu lat 90-tych dysponowała w Polsce tylko jedna instytucja – wywiad wojskowy, który wchłonął w siebie również fachowców pracujących wcześniej dla PZPR i SB. Wybór Jerzego Owsiaka na fasadę tej operacji mógł wynikać zarówno z jego sposobu bycia, jak i tak zwanych „korzeni”, to znaczy – pochodzenia z resortowej rodziny. Okazał się on trafny, podobnie jak pretekst wykorzystany do operacji tresowania mniej wartościowego narodu tubylczego. O ile Niemcy generalnie są, a przynajmniej byli, zdyscyplinowani i solidarni, o tyle Polacy – raczej samowolni i zawistni. Dlatego też RAZWIEDUPR uczynił beneficjentem tej operacji nie żadną grupę zawodową, ani nawet – dorosłych biedaków, bo to zaraz wzbudziłoby powszechną zawiść wobec nich - tylko dzieci. Polacy dzieci kochają i nikt nie odważy się podnieść ręki na dziecko, nawet gdy sama akcja nie bardzo mu się podoba. Polacy bowiem są może i odważni w boju, natomiast raczej tchórzliwi, gdy trzeba wykazać odwagę cywilną. Toteż Wielka Orkiestra Światecznej Pomocy z miejsca ruszyła z kopyta, zwłaszcza że RAZWIEDUPR za pomocą swojej agentury, ulokowanej w kluczowych dla życia publicznego miejscach, zapewnił jej oprawę propagandową jeszcze lepszą od tej, jaką Goebbels zapewnił Pomocy Zimowej. Jednym z elementów tej oprawy było wytwarzanie przez środowiska opiniotwórcze atmosfery moralnego potępienia wobec wszystkich, którzy nie wykazywali się dostatecznym entuzjazmem. Co z tego celebryci mieli – tego oczywiście nie wiem, ale znając stopień ich bezinteresowności przypuszczam, że coś musieli mieć. Nie to jest zresztą ważne, bo ważniejsze jest to, że po kilkunastu latach Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy w zakresie tresury osiągnęła pełny sukces. Czy to na skutek zmęczenia, czy to z obawy narażenia się na potępienie ze strony wpływowych środowisk, czy wreszcie – dla przypodobania się zwierzchnikom - coraz więcej obywateli deklarowało sympatię dla imprezy Jerzego Owsiaka, a coraz mniej podnosiło wątpliwości. To był strzał w dziesiątkę, co widać zwłaszcza na tle mizernych efektów innych operacji, jak na przykład walki z globalnym ociepleniem, smogiem, czy holokaustowaniem dzików. Takiej mobilizacji, jak przy Wielkiej Orkiestrze nie udało się jak dotąd osiągnąć nawet Komitetowi Obrony Demokracji, ani organizatorom akcji obrony „wagin” i „cipek” przed wrogą penetracją ze strony „faszystów”. Nawiasem mówiąc, aktywiści (to bardzo pojemne słowo, obejmujące zarówno młodocianych kwestorów Wielkiej Orkiestry, jak i snajperów na kijowskim Majdanie) środowiskowo przynajmniej częściowo pokrywają się ze środowiskami zwolenników aborcji, czyli dzieciobójstwa. Z jednej strony gotowi są wypruć z siebie żyły i utopić w łyżce wody każdego, kto nie chce pomóc dzieciom, a z drugiej – bez najmniejszego wahania popierają dzieciobójstwo – między innymi dlatego, że pierwszorzędni fachowcy od socjotechniki nazwali je „prawami reprodukcyjnymi”. Oto co z ludźmi robi propaganda. I jak tu nie przyznać racji Józefowi Stalinowi, że taką wagę przykładał do językoznawstwa?
Drugi rodzaj tresury polega na wzbudzaniu lęku przed niektórymi zachowaniami, a nawet – przed podejrzeniem o zabronione intencje. Pan Jarosław Olechowski, wystrugany z banana na szefa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej oświadczył niedawno, że „wobec osób odpowiedzialnych za incydent w ostatnim programie „Minęła 20-ta”, zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje”. „Incydent” polegał na tym, że w widowisku „Dobranocka” pani Barbary Pieli została pokazana miniaturka banknotu 200-złotowego z wizerunkiem Lecha Kaczyńskiego i gwiazdą Dawida. Oczywiście żydowska gazeta dla Polaków, która w każdym rodzaju tresowania mniej wartościowego narodu tubylczego nie daje się nikomu wyprzedzić, natychmiast podniosła klangor, na który odruchem Pawłowa zareagował pan Jarosław Olechowski. Ten „incydent” pokazuje, że w rządowej telewizji na eksponowanych i decyzyjnych stanowiskach zatrudniani są durnie, tyle, że – durnie znakomicie wytresowani. Można nawet odnieść wrażenie, że aż za bardzo – bo właściwie cóż w tym złego, jeśli na miniaturce banknotu 200-złotowego, obok wizerunku Lecha Kaczyńskiego umieszczona została gwiazda Dawida? Takie zestawienienie jest bynajmniej dla gwiazdy Dawida ani kompromitujące, ani obraźliwe. Dlaczego w takim razie pan Jarosław Olechowski zareagował niczym pies Pawłowa? Nie ma innego wyjaśnienia, jak to, że został tak wytresowany. Udana tresura, jak wiadomo, polega na zachowaniach odbywających się bez udziału władz umysłowych. W przypadku pana Jarosława Olechowskiego tak właśnie musiało być.
Źródło: prawy.pl