Rosja nie ma co liczyć na sojusz z Turcją i Iranem

0
0
0
fot. Pixabay.com
fot. Pixabay.com /

Na stronie „Nowej Konfederacji” ukazał się artykuł „Rosja, Turcja i Iran: rozmowy są, o sojusz trudno” autorstwa Witolda Repetowicza. Jak informuje autor „na początku 2017 roku rozpoczęły się rozmowy irańsko-turecko-rosyjskie w sprawie przyszłości Syrii. Pierwsze spotkanie miało miejsce w Astanie, dlatego proces ten zyskał miano „formatu astańskiego”. Ostatni raz rozmowy w tym formacie miały miejsce miesiąc temu. Trudno było się przy tym spodziewać, że te kraje, same nie będąc demokratycznymi, doprowadzą do jakichś ustrojowych przemian w Syrii. Była to jedynie przykrywka dla docierania wspólnych planów wobec regionu. Mimo to wciąż trudno mówić o ścisłym sojuszu tych trzech państw. Wbrew pozorom jednak słabym ogniwem nie jest tu Turcja – czego można by się spodziewać z uwagi na jej członkostwo w NATO – lecz Iran”.

Według publicysty „wszystkie trzy państwa łączy niewątpliwie jeden cel strategiczny – pozbycie się Amerykanów z regionu. To samo w sobie mówi o kondycji sojuszu amerykańsko-tureckiego, w którego sens już od wielu miesięcy powątpiewa coraz więcej amerykańskich ekspertów. Turcja, kupująca od Rosji system rakietowy S-400, nie jest w stanie (i nie chce) wywiązywać się z przypisanej jej roli w NATO, dla której została w ogóle przyjęta do Sojuszu. Było nią powstrzymywanie ekspansji Rosji w basenie Morza Czarnego. Przed kim ma natomiast chronić Turcję S-400? Na pewno nie przed Rosją. Również turecki wkład w walkę z dżihadystami jest co najmniej zerowy, o ile nie ujemny (wspieranie dżihadystów), a stosunki tego państwa z innymi sojusznikami USA w regionie, zwłaszcza Izraelem i Arabią Saudyjską, są fatalne”.

 

Zdaniem publicysty „mimo to Turcja jest przekonana o tym, że to ona jest potrzebna NATO, a nie odwrotnie, i że ze względu na położenie geograficzne jej wartość jest nie do przecenienia. Problem w tym, że coraz trudniej wskazać, jakie realne korzyści wynikają dla Sojuszu z tego położenia, skoro Turcja nie wykonuje przypisanych jej zadań. Tymczasem Rosja poprzez swój wpływ na Turcję uzyskuje tym samym dostęp do tajemnic NATO i możliwość oddziaływania na Sojusz. Ponadto, dopóki Turcja jest w Sojuszu, NATO ma związane ręce w kwestii Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Dla Turcji jest to naturalne, a przecież PKK nie jest problemem NATO. Co więcej, PKK została uznana za organizację terrorystyczną zgodnie z logiką zimnowojenną, była bowiem po stronie ZSRR, a Turcja – w NATO. Skoro Ankara zmienia front o 180 stopni, to logika nakazywałaby również zmianę stosunku NATO do PKK w takim samym zakresie”.

 

W opinii publicysty „sprawa kurdyjska jest drugą (po chęci pozbycia się USA z regionu) kwestią determinującą układ Turcja-Rosja-Iran. Tu jednak interesy poszczególnych krajów nie są spójne, a rozmowy przypominają wielkie targowisko, przy czym rola Iranu jest tu w zasadzie bierna. W strategii bliskowschodniej Turcji zagadnienie Kurdów jest kluczowe; zepchnęło ono na plan dalszy wszelkie inne plany Ankary na Bliskim Wschodzie. Próba odbudowy imperialnych wpływów strefy postotomańskiej, do czego dążył Davutoğlu, skończyła się całkowitą porażką, a Erdoğan ma pełną świadomość, że antyasadowska opozycja nie zdobędzie już żadnych wpływów w Syrii. Zdaje też sobie sprawę, że bez zgody Rosji nie jest w stanie podjąć żadnych działań w Syrii, a za odpowiednią cenę może tę zgodę uzyskać. Tak było w przypadku kurdyjskiego regionu Afrin, który Rosja pozwoliła Turcji zająć, tak było też wcześniej w przypadku operacji „Tarcza Eufratu”. Obecnie Turcja chce utrzymać swoje strefy okupacyjne w Syrii, nie dopuścić do ofensywy al-Asada na prowincję Idlib oraz zlikwidować autonomiczną Syrię Północno-Wschodnią, stworzoną z inicjatywy Kurdów”.

 

Publicysta uważa, że „rosyjskie interesy w Syrii nie są zatem sprzeczne z tureckimi – są po prostu inne. Rosja też chce likwidacji Syrii Północno-Wschodniej, choć z innego powodu, tj. relacji między syryjskimi Kurdami a USA. Rosja chce też rozgrywać kwestię kurdyjską, okupację turecką w Syrii i fakt istnienia emiratu Al-Ka’idy w Idlibie tak, by wszystkie strony czuły się zagrożone i potrzebowały Moskwy jako mediatora. Paradoksalnie wstrzymywanie asadowskiej inwazji na Idlib nie jest korzystne dla Europy, gdyż w bezpośrednim naszym sąsiedztwie rozwija się dżihadystyczno-terrorystyczne gniazdo, które stanowi zagrożenie nie mniejsze niż to, jakim jest Państwo Islamskie”.

 

Według publicysty „IIran ma jednak zupełnie inną wizję rozwoju sytuacji w Syrii. Chce unifikacji całego kraju pod rządami al-Asada, przy doprowadzeniu do politycznego porozumienia między Damaszkiem a Kurdami. Teoretycznie sprawa kurdyjska powinna łączyć Iran i Turcję, gdyż również w Iranie działa kurdyjska partyzantka. Jednak Iran jest znacznie bardziej pragmatyczny w tej kwestii i wielokrotnie odrzucał tureckie propozycje przeprowadzania wspólnych operacji militarnych przeciwko Kurdom w Iraku, choć pod koniec 2018 r. zawarł z Turcją porozumienie w sprawie działań antyterrorystycznych. To Turcja jest przy tym stroną, która dąży do zacieśnienia współpracy z Iranem, wchodząc przy tym w kolejny kurs kolizyjny z USA”.

 

Zdaniem publicysty „irańskie interesy różnią się jednak diametralnie od interesów turecko-rosyjskich. Kluczowy projekt Iranu – stworzenie połączenia tranzytowego Iran-Irak-Syria-Liban-Morze Śródziemne-Europa – stanowi zagrożenie dla tranzytowej pozycji Turcji i interesów eksportowych Rosji. Co więcej Iran chciałby otworzyć również drugi korytarz prowadzący do Europy z pominięciem Rosji i Turcji tj. przez Armenię (z którą Iran ma tradycyjnie dobre relacje) i Gruzję. Tymczasem sprzeczność interesów rosyjsko-tureckich na Kaukazie od dawna jest fikcją. Oba kraje wspierają separatystyczną Abchazję, a w kontekście konfliktu armeńsko-azerbejdżańskiego Rosja wykorzystuje tureckie zagrożenie wobec Armenii, by utrzymywać Erywań w uzależnieniu od siebie. Jednocześnie jednak utrzymuje świetne relacje z głównym sojusznikiem Turcji na Kaukazie, tj. Azerbejdżanem, będąc jego głównym dostarczycielem broni. Prozachodni wektor polityki Baku to taki sam mit jak to, że interesy Rosji i Turcji są sprzeczne. Warto bowiem pamiętać, że to nie pierwszy raz, gdy te dwa kraje układają się w celu podziału Kaukazu. Tak było również po I wojnie światowej, gdy Atatürk zawarł pakt z Leninem. Erdoğan nie jest jednak przywódcą na miarę Atatürka – i obecna współpraca rosyjsko-turecka jest znacznie bardziej asymetryczna na korzyść Rosji”.

 

Jan Bodakowski

Źródło: JB

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną