Tego mordu przywódcy na forum ONZ nie uznali za ludobójstwo
Nie od dziś wiadomo, że kiedy światowi przywódcy mówią o pokoju, należy szykować się do wojny, kiedy zaś mówią o wartościach – nastawić na zalew antywartości. Popisy retoryczne głów państw nie przyniosą stabilizacji i nie poprawią bezpieczeństwa, a mówienie o prawach nie oznacza ich respektowania.
Rocznicowe zgromadzenie Organizacji Narodów Zjednoczonych przyniosło wiele rozczarowań, które w blasku reporterskich fleszy szumnie odtrąbiono „sukcesami”. Przywódcy państw wiele mówili i wiele deklarowali, jednakże słowa te były w większości puste, bez pokrycia w rzeczywistości, a nawet momentami na wskroś fałszywe.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama mówił o erozji praw człowieka, jakby to nie jego administracja była odpowiedzialna za pogwałcenie podstawowego prawa człowieka, jakim jest prawo do życia. Zresztą mówienie o prawach człowieka na forum instytucji, która sama te prawa łamie, zakrawało delikatnie mówiąc na kpinę, a całe wydarzenie – uważnie śledzone przez media – przybrało formę taniego spektaklu, w którym każdy chciał ugrać swoje i narzucić innym własną propagandę.
Słuchając przemówień można było odnieść wrażenie, że właśnie pękły tamy przyzwoitości, a świat zalała fala hipokryzji tak ewidentnej, że aż śmiesznej.
Niepoważnie brzmiał prezydent Rosji Władimir Putin, w koalicji antyhitlerowskiej w Jałcie dostrzegający zalążek ONZ i kreujący Związek Sowiecki na bohatera walczącego o wyzwolenie Europy spod jarzma nazizmu, a zupełnie przemilczający fakt, iż sowiecki komunizm pochłonął miliony ofiar więcej niż niemiecki terror.
W podobne nuty uderzał Obama, dając do zrozumienia, iż zgromadzone gremium powinno przyjąć za prawdę objawioną, że amerykańskie zaangażowanie w Iraku i Afganistanie ma na celu wypracowanie pokoju, nie zaś zdestabilizowanie regionu, Iran nazwając „rewolucyjnym”, natomiast Rosję określając jako „powstańczą”.
Co do interwencji rosyjskiej na Ukrainie Obama przekonywał, że Stany Zjednoczone nie mają w tym kraju interesów, jednakże nie mogą pozwolić na naruszanie integralności jakiegokolwiek państwa, tak jakby Amerykanie sami nie naruszyli integralności Iraku, Afganistanu, czy Syrii.
- Kiedy terroryści ścinają głowy niewinnym ludziom, nie jest już to kwestia wewnętrzna bezpieczeństwa danego kraju, ale całej społeczności międzynarodowej – wskazywał Obama, odnosząc się do sytuacji w Syrii. Kiedy zaś w klinikach aborcyjnych mordercy w lekarskich fartuchach zabijają w bestialski sposób najbardziej niewinnych z niewinnych, to zdaniem Obamy jest w ramach wolności, poszanowania praw człowieka i demokracji.
Kiedy na forum ONZ oskarżał Baszira al-Assada o zabijanie kobiet i dzieci, zapomniał, że jego administracja pośrednio że pośrednio, lecz to czyni i w przeciwieństwie do zarzucanych syryjskiemu przywódcy zbrodni, te na dzieciach nienarodzonych i ich matkach, umierających w męczarniach w wyniku komplikacji poaborcyjnych, już dawno zostały administracji Obamy udowodnione. Ba, on sam osobiście stawał po stronie aborterów, kiedy na jaw wyszły ich inne zbrodnie, a mianowicie handel organami pomordowanych dzieci.
Co najmniej dziwnym było słuchanie z ust Obamy słów papieża Franciszka, że jesteśmy silniejsi, jeżeli szanujemy najmniejszego z nas. A co z tymi najmniejszymi, którzy za sprawą polityki obecnego prezydenta USA utracili życie? Jeszcze dziwniejszym było słuchanie o wartościach, których – wbrew forsowanej propagandzie – Barack Obama nie szanuje.
Obama położył nacisk na konieczność budowania silnych demokratycznych instytucji. Pytanie tylko, co rozumie pod określeniem „demokratyczne”, jako że z demokracją jego rządy zbyt wiele wspólnego nie mają? Tego niestety nie doprecyzował, a szkoda.
Prezydent USA przekonywał, że w Stanach Zjednoczonych panuje wolność religijna, że osiągnięciem jest to, że każdy, kto chce, może chodzić do kościoła czy synagogi, problem jednak w tym – o tym już nie powiedział - że jeżeli przypadkiem chciałby zastosować w praktyce swoją wiarę i przełożyć ją na płaszczyznę funkcjonowania w życiu, staje się wrogiem państwowym, którego należy gnębić. Tak dzieje się w przypadku chrześcijan, których w Stanach Zjednoczonych zamyka się w więzieniach za sprzeciw wobec aborcji czy związków osób tej samej płci.
I Obama i Putin deklarowali gotowość do współpracy. - Jestem przekonany, że pracując razem, uczynimy świat bezpiecznym i stabilnym – przekonywał Władimir Putin, zapowiadając jednocześnie dalsze włączenie się Rosji w walkę z ISIS i terroryzmem jako takim.
Nie zabrakło odniesień do historii. Co ciekawe, przywódcy bardzo chętnie mówili o ludobójstwie, jakiego świadkami byliśmy dziesiątki lat wcześniej, jednak o współczesnym ludobójstwie, umożliwianym legalizacją aborcji, nie zająknął się nawet jeden. A przecież nadarzyła się świetna okazja, żeby nazwać po imieniu zbrodnię, którą ONZ niestety wspiera.
Anna Wiejak
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl