Spisywana za brak maseczki emerytka ze strachu miała atak padaczki! Marsz przeciwników restrykcji w.s. pandemii [WIDEO]

0
0
0
/ fot. Jan Bodakowski / jeden z uczestników protestu dostaje mandat za brak maseczki

W Warszawie, tak jak w kilkudziesięciu innych miastach Polski, odbyły się marsze przeciwników pandemii. Policja wyłapywała osoby idące na marsz bez maseczek lub wracające z niego i nakładała na nie kilkuzłotowe mandaty. Jedna ze starszych pań ukaranych mandatem przerażona utratą połowy miesięcznego dochodu dostała ataku padaczki.

Zastraszona spisywaniem za brak maseczki kobieta ma atak padaczki

 

Warszawa przeciwko tzw. pandemii

 

 

Jakub Zgierski spisywany za brak maseczki

 

Kilkutysięczny marsz przeszedł z placu Zamkowego na plac Bankowy. Byli na nim widoczni i wierni związani z księdzem Natankiem i rodzimokulturowcy. Uczestnikami były głównie rodziny, ludzie niezaangażowani w politykę. Widać było rozczarowanie i PiS i PO.

 

Ja na swoim transparencie przypomniałem, że maseczki nie chronią przed zarażeniem i wezwałem do bojkotu McDonalds za szerzenie covidowej propagandy.

Kwarantanna, lockdown, noszenie maseczek, w ostatecznym rozrachunku nie uratuje niczyjego życia. Władze wprowadziły kwarantannę i lockdown, nakazały nosić maseczki, by umierający nie zapychali oddziałów ratunkowych, by trupy zmarłych mieściły się w kostnicach.

 

Decyzja władz wynikała z (na szczęście) nieprawdziwych pierwszych założeń co do śmiertelności Covid. Na szczęście nowy koronawirus nie okazał się taki zabójczy, jak pierwotnie sądzono. Pierwotne fałszywe założenia przewidywały, że wobec konania i śmierci z powodu Covid system okaże się niewydolny, będzie zbyt wielu chorych i zmarłych by szpitale i kostnicę zachowały moce przerobowe. Na szczęście okazało się, że szpitale stały puste.

 

Maseczki, lockdown i kwarantanna w założeniu władz miały być środkiem spowalniającym przyrost ilości zgonów, by placówki zdrowotne nadążały za wyzwaniami. Działanie te okazało się niepotrzebne — gdyby rządzący znali się na polityce i nie byli uzależnieni od przekazów medialnych, szybko powinni byli zrewidować swoją politykę.

 

Decyzje o kwarantannie, lock down i noszeniu maseczek ukazały jednak, jak totalnie odpowiedzialni są politycy na całym świecie (nie jest to zresztą pierwszy przejaw ich nie odpowiedzialności, wystarczy przypomnieć, z jakim entuzjazmem politycy podchodzą do podwyższania podatków i wprowadzania szkodliwych przepisów, choć skutkuje to zapaścią gospodarczą i biedą, a nawet ograniczeniem wpływów podatkowych, które co jak co, władzom powinny leżeć na sercu).

 

Ta nieodpowiedzialność polityków zapewne wynika z ich niewiedzy i zaślepienia bardzo prostackimi frazesami, jakie są ich programami politycznymi. Gdyby politycy dysponowali wiedzą akademicką o życiu społecznym i politycznym, to by wiedzieli, że częścią podejmowania procesu decyzyjnego jest ewaluacja, bieżące monitorowanie tego czy podjęliśmy słuszne działania, czy są one skuteczne, czy nie skuteczne, czy osiągamy cele, czy może wpadamy w jeszcze większe problemu. Bieżące modyfikowanie tak działań, by osiągać, jak najwięcej korzyści. Taka profesjonalna postawa jest jednak politykom obca. Postrzegają oni swoje działania za słuszne, ignorując ich efekty i skutki, tylko uznając, że działania są słuszne, bo oni zadecydowali o ich podjęciu.

 

Decyzje polityków w obliczu fałszywej pandemii pokazały ich nieprofesjonalizm po pierwsze dlatego, że nie dostrzegli oni, że pierwsze szacunki okazały się fałszywe. Bez tej obserwacji, a po prawdzie ze swej natury, politycy okazali się niezdolni do wycofania się ze złych działań i modyfikowania swojej strategii. Zapewne wynikało to z powszechnej wśród polityki niewiedzy na temat realiów życia społecznego, politycznego i gospodarczego – pewnie ignorancja sprawia, że politycy nie rozumieją, że trzeba korzystać z eksperckiej wiedzy, a kiedy już mają ekspertów, to nie rozumieją, o co chodzi doradcom, którzy może uprzedzali polityków o potrzebie monitorowania skutków i modyfikacji działań.

 

Ignorancja polityków przejawia się w tym, że nie potrafią oni zanalizować zysków i strat swoich dział, nie rozumieją, że każde działanie ma swoje koszty i zyski – w wypadku kwarantanny, lock down i maseczek kosztem jest zniszczenie sektora usług, czy uniemożliwienie ludziom korzystania z opieki zdrowotnej. Tego, że usiłując ratować życie zagrożonych Covid niszą tysiące innych żyć (osób, które nie mają dostępu do ochrony zdrowia, osób tracących źródło dochodu). Funkcjonowanie polityków poza realiami sprawia, że nie są oni w stanie zrozumieć, że źródłem pieniędzy nie jest mennica, tylko praca podatników i konsumentów, i gdy uniemożliwi się ludziom pracę, to oni nie zapłacą podatków, a jak nie będzie państwo miało zysków z podatków, to nie będzie miało czego wydać na leczenie.

 

W opublikowanej przez wydawnictwo Osuchowa pracy „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy” z tekstu autorstwa Pawła Klimczewskiego (eksperta analizy rynku specjalizującego się w analizie danych demograficznych) politycy zaślepieni swoją ignorancją i pychą pewnie by też nic nie skorzystali.

W Polsce (po odjęciu milionów Polaków, którzy emigrowali i dodaniu mniejszej liczby imigrantów, którzy przybyli do naszego kraju) mieszka 36 milionów konsumentów. W takiej populacji nie da się uniknąć kontaktu z wirusami – w tym i kontaktu z nosicielami Covid, choćby dlatego, że 80% z nich nie ma objawów i normalnie funkcjonuje wśród wszystkich.

 

Analizując strukturę demograficzną Polski, coroczny wzrost ilości zmarłych w naszym kraju nie dziwi – Polska to kraj w katastrofie demograficznej, w którym społeczeństwo się systematycznie starzeje, a starzy ludzie tak mają, że ze swej natury umierają częściej niż młodzi (czym starsze społeczeństwo tym więcej zgonów). Szacowana długość życia dla Polek wynosi 82,3 lata, dla mężczyzn 74,5 roku.

 

O tym, że Covid nie jest tak groźny, jak starają się to odbiorcom wmówić media, świadczy to, że „liczba zgonów w Polsce w pierwszych czterech miesiącach 2020 była mniejsza o 2,03% niż rok wcześniej i o 6,03% niż w tym okresie w roku 2018”. Podobnie było w całej Europie (zapewne też i z powodu łagodniejszej zimy).

 

Z analizy statystyk zgonów w naszym kraju wynika, że co roku umiera w Polsce około 400.000 osób. 20% z nich (80.000) z powodu chorób układu oddechowego, czyli 220 dziennie. Wbrew medialnej histerii w szczycie epidemii w Polsce było wolnych średnio 65% miejsc. Warto pamiętać, że dzięki narzędziom statystycznym liczbę łóżek w szpitalach określa się ta, by nie było ich za dużo tylko ilość optymalna – zbyt wielka liczba pustych łóżek szpitalnych generuje tylko niepotrzebnie koszty.

 

Przedłużenie epidemii (obecnie już ponad pół roku, gdy naturalnie ten okres by zajął kilka tygodni) „było skutkiem izolacji społecznej i w rezultacie spowolnienia rozprzestrzeniania się zakażenia”. Spowolnienie procesu zakażania „nie obniżyła łącznej śmiertelności, tylko rozciągnęło ja w czasie. Jest to konieczne w sytuacji, gdy nagły szczyt [zachorowań] może przekroczyć możliwości służby zdrowia. W Polsce, w całym okresie ''pandemii'', zasoby (respiratory, łóżka specjalistyczne) wielokrotnie przekraczały potrzeby, a zatem nie było ani potrzeby, ani sensu wprowadzania obostrzeń dla całej Populacji”.

 

Nawet ignorując to, że wielu uznanych za zmarłych z powodu Covid, nie zmarło z powodu Covid, tylko zmarło z innych przyczyn, będąc zainfekowanymi Covid (lub mając nieprawdziwy dodatni wynik testu), to i tak „średnia wieku zmarłych z przypisanym Covid-19 nie odbiegała w znaczącym stopniu od wielu zmarłych w [całej] populacji”. Struktura była ta sama. Nie było wzrostu ilości zgonów ponad tą średnią coroczną. Więc z naukowego punktu widzenia nic się nie działo niezwykłego. Obserwując strukturę zgonów w Polsce w 2020 roku, a nie głupoty nadawane przez telewizje nikt by nie zauważył, że jest jakaś epidemia”.

 

Jan Bodakowski

Źródło: redakcja

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną