Ballada o człowiekach niewinnych

0
0
0
/ Stanisław Michalkiewicz

A to ci dopiero zbieg okoliczności! Jeszcze nie ochłonęliśmy po emisji w rządowej telewizji filmu pana Latkowskiego o Amber Gold, a tu niezawisły Sąd Nawyższy właśnie uniewinnił pana Marcina “P.”, bohatera afery Amber Gold, w sprawie przestępstwa skarbowego. Nawisem mówiąc, w sprawie Amber Gold szykują się dalsze procesy, tzw. “odpryskowe”, bo na przykład pan red. Kamil Durczok odgraża się, że zaciągnie przed niezawisły sąd pana Latkowskiego. Miejmy nadzieję, że i ta sprawa zakończy się wesołym oberkiem, bo pan Latkowski, wprawdzie pokazał w swoim filmie kilka wstydliwych zakątków, ale – podobnie zresztą, jak sejmowa komisja śledcza pod przewodnictwem pani Małgorzaty Wassermann - starannie ominął sedno problemu.

Podobnie zachował się rogacz z anegdoty. Zastał żonę w stanie wskazującym na małżeńską zdradę, zawrzał więc gniewem i rozpoczął poszukiwanie gacha, po każdym otwarciu kolejnych drzwi wykrzykując: tu go nie ma! Wreszcie otworzył drzwi szafy, a tam stał gach, wprawdzie na golasa, ale z pistoletem w ręce. “I tu go nie ma!” - krzyknął struchlały mąż zatrzaskując drzwi szafy. Toteż zarówno z materiałów sejmowej komisji, jak i z filmu pana Latkowskiego dowiedzieliśmy się, że w sprawie Amber Goldu i Marcina “P.” gdańska prokuratura i słynące na całym świecie z niezawisłości tamtejsze sądy, zachowały się niezwykle taktownie, nie przeszkadzając mu w korzystaniu ze swobody działalności gospodarczej, a tak zwane “energiczne kroki” zostały podjęte dopiero, gdy pieniądze wyłudzone od naiwniaków zniknęły “w nieznanym kierunku”. Pan Latkowski odpowiedzialnością za ten stan rzeczy obarcza tamtejszy “układ”, ale to wyjaśnienie niewiele wyjaśnia. Nigdzie nie brakuje jegomościów, którzy pragnęliby stworzyć “układ”, ale nie zawsze im się udaje. A kiedy im się udaje? Tajemnica to wielka, więc spróbujmy z innej beczki.

   Kogo słuchają się niezawiśli sędziowie, surowi prokuratorzy, pryncypialni szefowie policji i ofiarni urzędnicy państwowi, żeby nie wspomnieć o samorządowych? Zacznijmy od niezawisłych sędziów, którzy teoretycznie nie słuchają nikogo, ale w tej sprawie zachowali się dokładnie tak samo, jak funkcjonariusze poddani dyscyplinie. Najwyraźniej musi być jakieś brakujące ogniwo, łączące tych wszystkich dygnitarzy. Same pieniądze nie wystarczą, bo pieniądze są wszędzie, ale nie wszędzie udaje się stworzyć “układ”. Zatem o możliwości stworzenia “układu” nie przesądzają pieniądze. W takim razie – co? W takim razie musi o tym przesądzać miejsce, do którego, pieniądze uzyskiwane dzięki “układowi” trafiają. Jeśli trafiają w odpowiednie miejsce, to “układ” nie tylko powstaje, ale i bez zarzutu funkcjonuje – jak np. w Gdańsku – a jeśli w odpowiednie miejsce nie trafiają, to “układ” albo w ogóle nie powstaje, a jeśli nawet jakimś cudem by powstał, to zaraz jest bez ceregieli likwidowany przez ofiarnych urzędników , pryncypialnych szefów policji, surowych prokuratorów i wreszcie – będące przedostatnim ogniwem długiego łańcucha pokarmowego -  niezawisłe sądy.  No dobrze – ale które miejsce jest odpowiednie?

   Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę odwołać się do mojej ulubionej teorii spiskowej. Wprawdzie teorie spiskowe są przez wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych surowo potępiane – chyba, że Rywin przyjdzie do Michnika -  ale też od teorii, również tych spiskowych, nie powinniśmy wymagać zbyt wiele. Wystarczy, jeśli nie są one sprzeczne wewnętrznie i pozwalają wyjaśnić sprawy, w inny sposób niemożliwe do wyjaśnienia – jak na przykład sprawa Amber Gold. Ważnym tedy elementem mojej ulubionej teorii spiskowej jest spostrzeżenie, że stare kiejkuty, czyli wywiad wojskowy, który był najtwardszym jądrem systemu komunistycznego, zwłaszcza w jego fazie końcowej, nie tylko przeprowadził naszą sławną transformację ustrojową, ale również przeszedł ją w szyku zwartym, przyjmując nazwę Wojskowych Służb Informacyjnych. Tak, jak przedtem stare kiejkuty służyły komunie, tak odtąd zaczęły służyć demokracji – cokolwiek by przez to rozumieć. Ale w jaki sposób stare kiejkuty służyły i nadal służą demokracji?  Consuetudo est altera natura – mawiali starożytni Rzymianie – co się wykłada, że przyzwyczajenie jest drugą naturą. A do czego mogły się za komuny przyzwyczaić stare kiejkuty? A do tego, że werbowały sobie agenturę i obsadzając nią ważne miejsca w strukturach państwa, mogły sobie za parawanem “partii”, ręcznie nim sterować. Skoro tedy ta metoda okazała się tak skuteczna za komuny, to dlaczego by nie spróbować wykorzystać jej również w demokracji? Jak w filmie Krzysztofa Zanussiego “Kontrakt” zauważył partyjny buc grany przez Janusza Gajosa: “demokracja demokracją, ale ktoś przecież musi tym kierować!” Ale żeby kierować demokracją, trzeba mieć odpowiednie narzędzia. Skoro za komuny można było ręcznie sterować państwem  za pośrednictwem agentury, to dlaczego nie można robić tego samego w demokracji?  Oczywiście, że można, tylko trzeba zwerbowaną agenturę uplasować w odpowiednich miejscach. Zatem - tam, gdzie rozmaite pomysły przyjmują postać prawa – a więc – w konstytucyjnych organach państwa. Jeśli tak, to jakże możemy się dziwić, że polskie prawo nastawione jest na ochronę interesów złodziei, kosztem osób okradzionych? Dalej –  tam, gdzie się kontroluje kluczowe segmenty gospodarki. Dalej – tam, gdzie decyduje się o śledztwach: komu zrywamy paznokcie, a ko mu nie. Tam, gdzie się wydaje wyroki - a więc w niezawisłych sądach i wreszcie tam, gdzie kształtuje się masowe nastroje, a więc w mediach, przemyśle rozrywkowym i środowiskach opiniotwórczych. I tak się właśnie stało, a stare kiejkuty, które już w “wolnej Polsce” funkcjonowały przez 16 lat, zanim nie zostały “rozwiązane”, to znaczy – zanim nie wypączkowały w Służbę Wywiadu Wojskowego i w Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, nie mówiąc już o ABW, czy innych bezpieczniackich watahach, które mają prawo prowadzenia działalności “operacyjnej” a więc – werbowania agentury – nawerbowały konfidentów ile dusza zapragnie i w odpowiednich miejscach tę agenturę uplasowały. Ci ludzie, jeśli nawet zostaliby niezawisłymi sędziami, przecież pamiętają, komu zawdzięczają swoje wyniesienie, pozycję społeczną i materialną, więc są dyspozycyjni i gotowi na każde skinienie – albo żeby kogoś zniszczyć, albo żeby nikomu nie spadł włos z głowy.

Jeśli zatem w przypadku Amber Gold pieniądze trafiały tam, gdzie powinny, to nic dziwnego, że “układ” funkcjonował jak w zegarku i nadal funkcjonuje – bo przecież trzeba zacierać ślady po wyprowadzonych pieniądzach naiwniaków, żeby żadna wścibska Schwein nie próbowała ich wytropić. Toteż w momencie, kiedy nie można było pozostawić spraw własnemu biegowi, pierwszorzędni fachowcy tak nimi pokierowali, że jedynymi winowajcami zostali małżonkowie “P.” Oni też wiedzą, że “kto tam, gdzie trzeba, zamilczy roztropnie, a wytrwa choć pod młotem – celu swego dopnie” - to nic dziwnego, że niezawisły Sąd Najwyższy właśnie pana Marcina “P.” uniewinnił  na razie z jednego zarzutu, ale tylko patrzeć, jak inne niezawisłe sądy też go pouniewinniają, a rządowa, albo któraś nierządna telewizja pokaże go na ekranie, żeby każdy obywatel mógł zobaczyć, jak wygląda człowiek niewinny.

Stanisław Michalkiewicz                                                              

Źródło: redakcja

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną