Podobnie postępował Jonathan Edwards, który był bohaterem tzw. pierwszego wielkiego przebudzenia, które trwało od lat 30. do 60. XVIII wieku w północnoamerykańskich koloniach wśród brytyjskich osadników. Siła oddziaływania niektórych jego kazań była ponoć tak dotkliwa, że niektórzy słuchacze mdleli. Przykre reakcje słuchaczy na słowa kaznodziei, wywołały kontrowersje wokół cielesnych skutków obecności Ducha Świętego.

Do historii przeszło zwłaszcza jego kazanie pt. „Grzesznicy w rękach rozgniewanego Boga”. Opublikował także pracę pt. „Rozprawa o uczuciach religijnych”. Podkreślał, że prawdziwa pobożność polega głównie na świętych uczuciach. Definiował przy tym samo uczucie jako „żywsze i najintensywniejsze reakcje wypływające ze skłonności i woli duszy”. W ten sposób sprowadzał wiarę do silnych przeżyć, które trzeba rozniecać i podtrzymywać1.

Tak pojęta wiara z samej swojej istoty sprzyjała manipulatorom. Przy takim postrzeganiu nie liczy się bowiem prawda, a w związku z tym trudno też mówi o wolnym wyborze woli, która zakłada jej poznanie. Dzisiaj sprowadza się wolność do wolności wyboru. Czy jednak jeśli podamy człowiekowi dwa kubki, w jednym wodę, a w drugim truciznę, i powiemy: „wybieraj”, choć nie wytłumaczymy, co jest w którym, możemy mówić o wolnym wyborze? Z pewnością nie. Będzie on tylko pozorny, nawet jeśli ktoś będzie miał pełną swobodę w wyborze.

W takim wypadku liczy oddziaływanie na emocje słuchacza. Czy do tego nie odwołują się dzisiaj politycy-populiści, reklamy, różnej maści demagodzy i założyciele sekt? Intencje mogą być skrajnie różne, ale świadome wpływanie na emocje innych z myślą, by nakłonić ich do konkretnego działania, przy jednoczesnej nieświadomości słuchaczy, że wybierają pod wpływem zastosowanych technik mówców, jest sytuacją, którą trudno uznać za prawdziwy obszar wolności.

Co znamienne, XIX-wieczni teolodzy przebudzeniowi, sprowadzając wiarę do emocji, postanowili poddać ją naukom eksperymentalnym w podobny sposób, jak Pawłow uczynił z ludzkim ciałem. Zamiast empirycznych postrzeżeń jako przedmiotu nauki Jonathan Edwards ulokował w centrum swoich zainteresowań oddziaływania Boga na przebudzoną duszę człowieka. Najważniejszy nie jest tu Bóg, a odczucie działania Bożego, które przejawia się w uczuciach i zewnętrznych oznakach, jak konwulsje, głośny śmiech czy upadek. To można badać nawet środkami typowymi dla nauk empirycznych, bo mają one naturę zmysłową. J. Edwards podchodził zresztą do spraw duchowych jak do materialnych, twierdząc chociażby: „zbawienie, podobnie jak atomy i prawo grawitacji, może być przejawem Bożego kierowania się pięknem tego porządku, który polega na łączeniu rzeczy posiadających wewnętrzną zgodność”2.

Ks. A. Siemieniewski zauważył, że uczucia w ujęciu J. Edwardsa można by interpretować w ramach współczesnej psychologii jako motywacje. W ten sposób jego system spiritualistyczny, w którym człowiek jest pojmowany jak anioł, może być przełożony z powodzeniem na język materialistycznej psychologii, z której dawno zostały usunięta nawet takie wyrazy, jak „dusza”3.

Nie tylko J. Edward nawiązywał do badań empirycznych Johna Locke’a. Maximin Piette zwrócił uwagę: „ponieważ praktyczne doświadczenie i eksperymentowanie triumfowało na polu nauk ścisłych, Wesley przeniósł to w dziedzinę religijną, na pole życia nadprzyrodzonego”. Dla J. Wesleya najważniejsze było odczucie, entuzjazm i pewność. Ostatecznie są to pewne stany psychiczne, które można poznać eksperymentalnie. Nieważne przy tym, że chodzi tu o odczucie Bożej mocy, entuzjazm wiary i pewność zbawienia4.

Takie empiryczne podejście do religii pozwalało nią manipulować, co szczególnie w USA wykorzystywali różnej maści demagodzy.