Szokujące doniesienia! Czy Tusk w ogóle rządzi
13 sierpnia premier Donald Tusk spotkał się z polską reprezentacją siatkarzy. Potem opublikował zdjęcie z tego wydarzenia z podpisem: „Tutaj odbieram od Tomasza Fornala rady, jak motywować ministrów do cięższej pracy”. Był to oczywiście żart, ale pokazuje on też pewien fundamentalny problem premiera.
Zarówno za poprzedniego rządu Tuska, jak i za obecnego, media powtarzają często, w sytuacji kolejnego blamażu któregoś z ministrów lub premiera, kolportowane w partii i w rządzie słowa o Tusku: „Premier się wściekł”. Ma to jasny wydźwięk: zły minister znowu nie posłuchał premiera i zrobił coś fatalnego za jego plecami. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. W rządzie Tuska nie ma żadnych osobowości, które byłyby w stanie prowadzić samodzielną politykę. Z pewnością wszystko, co robią ministrowie jest albo poleceniem kogoś z góry, albo przynajmniej było konsultowane. Historia o tym, że premier czegoś nie wiedział, jest niewiarygodna. To zresztą kompromitowałoby go i tak, bo pokazywałoby, że nie wie, co robią jego właśni ministrowie.
Taka narracja jest powtórzeniem mitu, który krążył w Rosji carskiej, a potem sowieckiej. Najpierw jako „Car jest dobry, ale urzędnicy są źli i nie realizują jego woli”, a potem „Towarzyszy Stalin jest dobry, ale jego towarzysze odgradzają go od ludu”. Zawsze winni byli co, co byli niżej, choć zwykle tylko wiernie realizowali polecenia przełożonych. Jest to oczywiście łatwy sposób na usprawiedliwianie się. Tusk zresztą przyswoił go sobie do perfekcji. Najpierw zrzucał odpowiedzialność za wszystko na ministrów, a potem dokonywał „rekonstrukcji rządu”, pozbywając się osób najmniej lubianych. Tak postępował cyklicznie, zmieniając tylko zderzaki.
Teraz też stoi w tylnym szeregu, kiedy chodzi o wykonywanie najgorszych „robót”. Siłowe przejęcie TVP zlecił ministrowi kultury Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, a potem dał mu kopa w górę do Brukseli. Do prokuratury odesłała Adama Bodnara, który nie był nawet członkiem partii i w razie gdyby sprawy zaszły za daleko, zwali winę na niego i się go pozbędzie.
Problem Tuska leży jednak gdzie indziej i jest to problem nie tylko jego, ale i jego poprzedników, choć teraz wydaje się urastać do skali dotąd nieznanej. W III RP z biegiem lat rządy coraz bardziej „puchły”, obrastając w ministrów, wiceministrów, przeróżnych członków rządu. Wymyślano kolejne ministerstwa i funkcje, aby z jednej strony dać pracę jak największej liczbie znajomych, dokonywać korupcji politycznej, dając stanowiska swoim oponentom, ale z drugiej strony uprawiano też w ten sposób propagandę. Kolejne ministerstwa i funkcje miały świadczyć o zaangażowaniu rządu, mając bardzo często wymiar czysto symboliczny. Za obecnego Tuska taką rolę pełni Katarzyna Kotula, „ministra do spraw Równości”. Z pewnością nie robi nic istotnego dla państwa, ale można odhaczyć zaangażowanie na tym polu.
Liczba ministrów i wiceministrów w rządzie Mateusza Morawieckiego osiągnęła imponującą, ale też przerażającą liczbę 107 osób. W tak dużym sztabie nie sposób efektywnie rządzić, bo jest to po prostu za duży skład, rozdrobniony, gdzie podział kompetencji jest tak rozwodniony, że trudno jest cokolwiek załatwić. Trudno też znaleźć konsensus w tak licznym gronie i przypilnować wszystkich współpracowników. W praktyce jest to zresztą niemożliwe. Tusk słusznie przed wyborami krytykował fakt, że rząd Morawieckiego jest rozdmuchany. Już jednak w styczniu 2024 r., trzy miesiące po wyborach, nowy rząd Tuska liczył 109 osób, czyli dwie więcej od rządu Morawieckiego!
Osoby znające kulisy pracy poprzedniego rządu twierdzą zresztą, że „Bankier Kaczyńskiego” miał sposób na opanowanie tego chaosu. Czynił to poprzez powołanie rządu w rządzie, komitetu najbliższych doradców, z którymi wprowadzał konkretne zmiany. Tusk prawdopodobnie nie ma czegoś takiego, nigdy nie miał i dlatego większość jego działań jest jedynie pozorowanych. Jeśli nawet próbuje coś zmienić, okazuje się, że projekt utknął międzyresortami albo lobbyści wcisnęli się w jedną z wielu dziur w tym systemie i ostateczny kształt ustawy jest zupełnie inny od zamierzonego.
Kolejną trudnością Tuska jest fakt, że jego rząd tworzy kilka partii, które są z kolei zbiorami kolejnych partii, co sprawia, że niezwykle trudno o jednolitość. Prowadzi to do wielkiego zamieszania w zgłaszaniu projektów, ustanawianiu prawa, podejmowaniu decyzji. W żarcie Tuska więc o jego trudnościach w dyscyplinowaniu ministrów pobrzmiewa więc smutny fakt, że nie potrafi on rządzić, a jedynie robić show, za którym nic nie idzie.