Jedno ministerstwo ostrzega inne przed dewastacją państwa

0
0
0
Praca
Praca / pixabay

Minister rozwoju Krzysztof Paszyk ostrzegł publicznie minister Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej Polski, że wprowadzenie jej projektu 4-dniowego tygodnia pracy (35 godzin zamiast obecnych 40) oznacza bankructwa firm i zapaść na rynku pracy.

Pomysł minister Dziemianowicz-Bąk brzmi jak żart, ale już trwają prace nad jego ewentualnym wdrożeniem. Centralny Instytut Ochrony Pracy bada, jak wprowadzenie tego rozwiązania wpłynie m.in. na stan zdrowia pracownika. Jest to jednak już tak oderwane od rzeczywistości, że nawet minister tego samego rządu, krytykuje otwarcie to rozwiązanie.


Paszyk powiedział na konferencji prasowej: „Chciałbym przestrzec panią minister Dziemianowicz-Bąk przed dalszym brnięciem w pomysł 4-dniowego tygodnia pracy, jeśli nie chce być ministrą, która doprowadzi do kolejnych bankructw setek tysięcy polskich przedsiębiorców. Jeśli nie chce być ministrą, która doprowadzi do zapaści na rynku pracy. To wpłynie również na poziom płac. Lepiej, pani ministro, niech pani nie idzie tą drogą”.

 

Ideologia i bieda


Agnieszka Dziemianowicz-Bąk reprezentuje Nową Lewicę, a jej pomysł wpisuje się w pomysły europejskiej lewicy. Faktycznie bowiem w kilku krajach trwa dyskusja na ten temat. Każdy jednak, kto wykazuje się odrobiną zdrowego rozsądku, rozumie podstawy ekonomii, musi stwierdzić, że jest to droga do upadku gospodarki i zbiednienia społeczeństw.


Mamy tu bowiem do czynienia z lewicową utopią, że bogactwo można zadekretować. Bronisław Malinowski twierdził, że istnieje lud, Trobiandczycy, który nie widzi związku przyczynowo-skutkowego między seksem a prokreacją. Podobnie lewica nie dostrzega takiego związku między pracą a dobrobytem. Tymczasem dobrobyt bierze się z pracy, a nie ustaw, dopłat, socjalu, zadekretowanej płacy minimalnej czy czegokolwiek innego.
Powinno być dla każdego oczywiste, że jeśli zwolnimy pracowników z jednego dnia pracy w tygodniu (czterech w miesiącu), to ich produktywność spadnie, tym samym zysk dla firm, z którego płacone są wynagrodzenia. Firmy te obetną więc pensje i dostosują je do ograniczonej pracy pracowników.

 

Wolny rynek, nie państwo


Teoretycznie, podkreślam teoretycznie, można pracować krócej, a osiągać taką samą, a nawet większą produktywność. W praktyce bowiem na wielu stanowiskach traci się mnóstwo czasu na bezczynność lub pracę pozorowaną. Można więc pracować nad tym, by pracownicy pracowali wydajniej. Zachętą może być do tego rozliczanie ich z zadań, a nie z czasu spędzonego w pracy. W rzeczywistości jednak w wielu firmach już rozlicza się zadaniowo, obowiązuje praca zdalna, która pozwala na większą elastyczność, a jednak nikt nie myśli poważnie o 4-dniowym tygodniu pracy. To pomysł polityków, a nie przedsiębiorców.


Ktoś może powiedzieć, że ten ostatni nie jest zainteresowany tym, by mieć mniej dostępnego pracownika. Gdyby jednak mu się to opłacało, dlaczego nie? Takie sprawy powinien weryfikować rynek, a nie ministrowie, którzy nigdy nie prowadzili firmy i nie mają pojęcia o tym, jak one działają.

 

Książki autora dostępne na jego stronie tutaj

 

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną