Myrcha i Gajewska, czyli totalny upadek Sejmu
W ostatnich dniach na jaw wychodzą kolejne nadużycia posłów Arkadiusza Myrchy, wiceministra sprawiedliwości i jego żony Kingi Gajewskiej. Szokuje nie tylko ich skala, fakt, że chodzi o ludzi, którzy oskarżają poprzednią władzę o szastanie publicznymi pieniędzmi, ale też o ich tłumaczenia, pogrążające ich coraz bardziej.
Wszystko zaczęło się od sprawy, która okazała się tylko wierzchołkiem góry lodowej. Internauta Radek Karbowski ustalił, że poselskie małżeństwo pobiera dwa dodatki na wynajem jednego mieszkania w Warszawie. Gdyby chodziło tylko o to, sprawa mogłaby szybko zostać zapomniana. Kancelaria Sejmu przyszła bowiem z pomocą posłom i podkreśliła, że dodatek jest na osobę, a nie na mieszkanie, więc to działanie było legalne.
Od samego początku Myrcha i Gajewska zamiast jednak ograniczyć się do lakonicznych komunikatów, zaczęli składać obszerne wyjaśnienia, które ich kompromitują i atakować swoich przeciwników politycznych. Ewidentnie zabrakło im wiedzy na temat funkcjonowania mediów, nikt im nie doradzał PR-owo, lub doradzał źle, i w efekcie sami się pogrążyli. Posłowie wyjaśnili bowiem, że dostają dwa dodatki, po 4 tys. zł, ale wynajmują apartament za 12 tys. zł blisko Sejmu, więc muszą do niego jeszcze dopłacać. Nie złamali prawa, wszystko jest legalnie, a krytyka, która na nich spadła to efekt nienawistnego ataku PiS-u.
Wiele nadużyć?
Problem w tym, że dodatek do mieszkania przysługuje tylko posłom, którzy nie mieszkają na stałe w Warszawie. Tymczasem małżeństwo ma dom w Błoniu, czyli bardzo blisko stolicy. Co więcej, poseł Myrcha w dokumentach napisał, że tutaj jest zameldowany i tutaj mieszka. Wynikałoby więc z tego, że dodatek nie przysługuje mu, ani jego żonie. W tym momencie jednak wiceminister sprawiedliwości udzielił wyjaśnienia, które wstrząsnęło nawet jego kolegami z Koalicji. Powiedział bowiem, że napisał tak w dokumentach tylko ze względów podatkowych i aby zyskać dodatkowe punkty w rekrutacji do przedszkola. Mówiąc wprost: poseł i wiceminister sprawiedliwości, który tak wiele mówi o praworządności i zajmuje się jej wprowadzaniem, przyznał, że skłamał w oficjalnych dokumentach, aby osiągnąć korzyść i uznał to za uczciwe.
Myrcha do tego stopnia nie dostrzega problemu, że napisał to wyjaśnienie poselskiej komisji etyki. Nawet marszałek Hołownia, nie wiedząc chyba, co powiedzieć, stwierdził, że „ma z tym problem”. Takie zachowanie jest naganne, w przypadku posła niedopuszczalne, być może jest to przestępstwo. Co więcej, małżeństwo posłów twierdzi, że dom stoi pusty, bo jest w remoncie. Problem w tym, że jeszcze niedawno w internecie posłowie pisali, że mieszkają w tym domu. Dziennikarze zwracają uwagę, że małżonkowie łatwo mogliby obalić oskarżenia, pokazując zdjęcia z wnętrza domu. Nie robią tego jednak, a to także o czymś świadczy. W związku z tym powstaje pytanie, czy posłowie po raz kolejny nie kłamali, aby tym razem otrzymać korzyści w postaci nienależnych w tym wypadku 8 tys. zł dopłaty do apartamentu.
Jakby tego było mało, kiedy wokół małżonków zaczęło robić się głośno, Kinga Gajewska szybko uzupełniła rejestr korzyści, który każdy poseł musi prowadzić, o dom otrzymany od rodziców o wartości 750 tys. zł i 40 tys. zł darowizny od męża. Przy tym tłumaczyła się absurdalnie, że zapomniała, ale sama uzupełniła, więc prawa nie złamała. Tymczasem jest to bardzo poważna sprawa. Jak można bowiem zapomnieć, że się dostało dom? Wykazała go co prawda w oświadczeniu majątkowym, ale napisała, że go kupiła. Dlaczego to zrobiła? Przecież to kłamstwo, do którego właśnie się przyznała. Dziennikarze od razu przypomnieli w tym kontekście, że poseł PiS-u Łukasz Mejza popełnił podobny „błąd” i za to ściga go prokuratura, która domaga się odebrania mu immunitetu.
To jednak nie wszystko, bo przy okazji wyszło na jaw, na co małżonkowie posłowie wydają pieniądze publiczne przeznaczone na obsługę swoich biur poselskich. Coroczne wymienianie ekspresów do kawy i zakup drogich odkurzaczy można jeszcze wyjaśnić, ale zakup przez Gajewską zegarka za 1,5 tys. zł to już nadużycie.
Inni są ciągani za to po sądach
Inną poważną sprawą są kilometrówki, za których nieprawidłowe rozliczenie jest z kolei ścigany były poseł Ryszard Czarnecki. Dziennikarze ustalili, że Myrcha i Gajewska mają jeden samochód, ale pobierają tyle pieniędzy za benzynę, jakby jeździli nim codziennie, nawet w soboty i niedziele, po 120 km. Także w tym wypadku tłumaczenie wiceministra sprawiedliwości było jednocześnie nieświadomym przyznaniem się do nadużyć. Myrcha powiedział bowiem, że dużo jeździł podczas kampanii wyborczej. Tymczasem można rozliczać tylko wyjazdy w celach służbowych, a kampania wyborcza do nich nie należy.
Mamy tu do czynienia z szeregiem nadużyć i absurdalnych, pokrętnych tłumaczeń. Jak zwrócił uwagę Tomasz Krzyżak z Rzeczpospolitej, istnieje zresztą nie tylko prawo, ale też przyzwoitość. Tutaj została ona naruszono na wiele sposobów. Co ciekawe, po artykule Krzyżaka zadzwoniła do niego Gajewska, skarżąc się, że ma także przez niego kłopoty, czuje się osaczona. Posłanka płakała i przeklinała, rzucając oskarżenia pod adresem dziennikarza, który to wszystko opisał. To tylko przypieczętowuje koszmarną komunikację, którą stosują posłowie.
Wydawałoby się, że w tej sytuacji, powinni stracić wszystkie funkcje i przywileje, zostać ukarani przez Sejm, a nawet stanąć przed prokuratorem po zabraniu im immunitetów. Na razie nic takiego się nie dzieje, bo Donald Tusk ogłosił, że jest to atak polityczny ze strony PiS-u. Media jednak nie odpuszczają, więc możliwe, że w końcu będzie musiał wyciągnąć konsekwencje. To lekceważenie poważnych oskarżeń wobec posłów pokazuje jednak, jaka kultura panuje w Sejmie, skoro uznaje się to za normalne.
Najnowsza książka autora do kupienia tutaj