Ekoterroryzm. Nowotwór zżerający Polskę
Stawianie zwierząt ponad ludźmi, realizowanie obcego interesu kosztem Polski, ekonomiczne drenowanie państwa i działanie na niekorzyść polskich rodzin. Temu służyć mają ataki na leśników, myśliwych, producentów mięsa, jaj, naturalnego futra, a także deweloperów – taki obraz ekologicznego terroryzmu rysują przed nami konserwatywni obserwatorzy zjawiska.
- Ruchy, które zwą się "ekologicznymi" z ekologią nie mają nic wspólnego. Ekologia, jak wskazuje nazwa, to nauka - by zostać ekologiem potrzeba studiów, wiedzy. Tymczasem w osobach działaczy różnych organizacji mamy do czynienia raczej z "ekologistami". Są to wyznawcy pewnej ideologii, która odwołuje się do ochrony środowiska, "klimatu", "planety" - wskazuje w rozmowie z "Moją Rodziną" dziennikarz, pisarz i publicysta Rafał Ziemkiewicz.
Jego zdaniem działania „ekologistow” przypominają to, co robili komuniści motywujący swoje pomysły dobrem "klas pracujących".
- I tak, jak komunistom wcale nie chodziło o robotników, tak „ekologistów” nie interesuje środowisko. Chodzi o społeczną inżynierię, poddanie człowieka władzy rozmaitych urzędów, odebranie mu praw. "Ekologizm" to po prostu jeden z wielu „izmów” "nowego wspaniałego świata" obiecanego przez Marksa i Engelsa - przekonuje publicysta.
Wielu polskim organizacjom ekologicznym zarzuca się stosowanie praktyk tzw. ekoterroryzmu. Część ekspertów twierdzi, że działania tych podmiotów prowadzą do upadku poszczególnych gałęzi gospodarki opartych na hodowli zwierząt. Niektórzy idą jeszcze dalej i uważają, że polscy aktywiści ekologiczni razem z instytucjami międzynarodowymi chcą doprowadzić do upadku polskiego rolnictwa i przedsiębiorcy.
Prawicowi publicyści oraz komentatorzy zwracają uwagę na genezę ruchów ekologicznych.
- Te "ekologiczne ruchy" mają naprawdę parszywą tradycję, bo przypomnę, że - to dzisiaj nie jest tajemnicą - w Zachodniej Europie ruchy te były zakładane przez KGB. To była metoda rozbijania świata zachodniego przez Sowietów, zwłaszcza w Niemczech, gdzie stoczyły Sowiety batalię, wygraną zresztą, o to, by nie dopuścić do powstania elektrowni atomowych. Zorganizowano partię Zielonych i wielkie protesty, a ogłupione społeczeństwo wymogło na swoich władzach, że elektrowni atomowych nie będzie, a na tym Sowietom bardzo zależało i dlatego właśnie do dzisiaj Niemcy są uzależnione od gazu rosyjskiego. Jak spojrzymy na Nord Stream biegnący pod Bałtykiem, to przypomnijmy sobie, że to (realizuje się – dop. MR) właśnie pod pięknie brzmiącymi hasłami - ale umówmy się, bolszewizm też miał pięknie brzmiące hasła i hitleryzm również - o ochronie przyrody. Pod tym wszystkim kryła się po prostu wojna prowadzona przeciwko zachodniemu światu przez Moskwę – twierdził Ziemkiewicz w jednej ze swoich wypowiedzi dla mediów rolniczych.
Także zdaniem eksperta ds. bezpieczeństwa pułkownika Piotra Wrońskiego wysyp ruchów ekologicznych wiąże się z rozbudową energetyki jądrowej, która dawała „krajom NATO dość duże uniezależnienie się od wszelkiego rodzaju eksportów węgla, ropy itd.”.
- Blok sowiecki oparty na dość tradycyjnych źródłach energii, musiał coś zrobić, żeby to zrównoważyć, ponieważ był zacofany technologicznie i finansowo. Co wówczas zrobiono? Zaczęto wpuszczać pewnego rodzaju ruchy ekologiczne, które blokowały pewne budowy, protestowały, tworzyły destabilizację społeczną. To było oczywiście wykorzystywane w polityce między dwoma mocarstwami jako element Zimnej Wojny - przekonuje Wroński.
Z kolei Łukasz Warzecha, publicysta i komentator polityczny dzieli działaczy ekologicznych na dwie grupy, realizatorów politycznych i ekonomicznych planów oraz łatwowiernych wykonawców zadań.
- Organizacje ekooszołomów (ważne, żeby działaczy ekologicznych nie mylić z ekologami - naukowcami trzymającymi się naukowej dyscypliny) nierzadko działają na zasadzie "pożytecznych idiotów". Przypomnę, że tego terminu używał towarzysz Lenin na określenie zachodnich intelektualistów, którzy w swojej głupocie i naiwności wspierali sowiecki reżim - zwraca uwagę publicysta w rozmowie z „Moją Rodziną”.
- Ekooszołomy, działając na szkodę różnych gałęzi gospodarki, wspierają często zarazem producentów ulokowanych w innych krajach - albo na Zachodzie, albo tam, gdzie ekoideologia nie ma racji bytu, np. w Rosji czy Chinach. Powstaje pytanie, czy czynią tak z wrodzonej głupoty, zaczadzenia i pogardy dla pracy ludzi, czy może po prostu realizują czyjeś konkretne interesy za bardzo konkretne pieniądze? Pouczający jest w tym względzie opór Greenpeace'u wobec szczelinowej technologii wydobycia gazu łupkowego, zarówno w USA, jak i w Europie, co jest działaniem w interesie Moskwy – dodaje Warzecha.
- Organizacje ekologiczne żyją z darowizn, z 1 procenta, z grantów i zagranicznych pieniędzy. Racją ich istnienia jest ciągłe dowodzenie, że sytuacja zwierząt jest fatalna, w przeciwnym wypadku skończyłyby się pieniądze. Na podobnej zasadzie funkcjonują organizacje "antyfaszystowskie" - muszą wciąż wykrywać nieistniejący faszyzm, bo inaczej skończyłoby się im finansowanie. Natomiast organizacje ekologiczne są wybitnie szkodliwe wówczas, gdy zyskują u władzy wpływ pozwalający im na forsowanie ideologicznie motywowanych regulacji, mających przełożenie na życie ludzi, na ich biznesy i dorobek życiowy – uzupełnia Warzecha.
Ostatnimi czasy wśród organizacji ekologicznych walczących ich zdaniem o prawa zwierząt na pierwszy plan wysuwają się w szczególności stowarzyszenie Otwarte Klatki i Fundacja Viva! Głównym celem ich walki jest wprowadzenie zakazu hodowli zwierząt na futra, ale atakowani są również producenci jaj, drobiu, ryb, mięsa koszernego i halal, czyli wszystkich tych branż rolno-spożywczych, w produkcji których Polska ma mocną pozycję na świecie.
Ciekawym zjawiskiem jest fakt, że aktywiści tych dwóch organizacji zakładają różne fundacje i stowarzyszenia po to, by np. pod lobbowanym projektem ustawy, jak ma to miejsce w wypadku planowanej nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt (zakłada ona m.in. zakaz hodowli zwierząt futerkowych), podpisało się kilka organizacji, a nie, dajmy na to, pięć osób, których nazwiska ciągle się przewijają.
Likwidacja branży futrzarskiej to byłby mocny cios dla polskiej gospodarki, ale też polskiej rodziny jako takiej. Tradycja hodowli zwierząt futerkowych, głównie lisów, w naszym kraju liczy blisko 100 lat, a od ok. 20 lat hoduje się norki i to te zwierzęta stanowią o potędze przemysłu futrzarskiego w Polsce. Obecnie jesteśmy w czołówce światowych producentów naturalnych skór zwierząt futerkowych zaraz za Danią i Chinami. Rocznie hoduje się ok. 10 mln sztuk zwierząt i całość gotowego produktu, jakim jest wyprawiona skóra futerkowa, trafia na eksport, przynosząc zyski w wysokości 1,5 mld zł rocznie oraz dając zatrudnienie w sposób bezpośredni i pośredni dla blisko 50 tys. osób. Co się stanie z ludźmi, którzy, w wyniku jednego zapisu ustawy, wraz z rodzinami zostaną na bruku, bez środków do życia? Co stanie się z całymi rodzinami, które padną ofiarami ekologicznych nowelizacji prawnych? Czy politycy mówiący o polityce prorodzinnej uznają prymat rodziny nad podobno jedynie słuszną ekologiczną wizją serwowaną przez dwie organizacje?
Działacze eko zdają sobie sprawę, że nie ma ekologii bez polityki. Swoje nadzieje pokładają m.in. w Parlamentarnym Zespole Przyjaciół Zwierząt, którego przewodniczącym jest Paweł Suski z Platformy Obywatelskiej. Członkowie tej partii dominują w składzie zespołu, ale ważną rolę odgrywają w nim także posłowie PiS (Marek Suski i Krzysztof Czabański). W całym tym towarzystwie nie może zabraknąć posłanki Ewy Lieder z Nowoczesnej, której poglądy eko są dobrze znane.
Zespół przygotował projekt nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt, który jednym zapisem zlikwiduje branżę futerkową w Polsce i ubój rytualny. Członkowie Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt i Otwarte Klatki nie ukrywają wzajemnej współpracy, która ma na celu wprowadzenie nowelizacji. Wszystko zależy od tego, czy w Polsce do głosu dojdą Polacy (z badań Ibris wynika, że większość z nich jest za likwidacją patologii w branży futrzarskiej, a nie całej gałęzi przemysłu dającej utrzymanie tysiącom rodzin) czy znowu zwycięży ekologiczni potentaci i ich zaprzyjaźnieni politycy.
Wojciech Potocki
Materiał ukazał się w lipcowym numerze miesięcznika „Moja Rodzina” dostępnego na Poczcie Polskiej i w salonach Empik
Źródło: prawy.pl