„Stop Pedofilii” - chronić dzieci, wyrzucić dewiantów z przestrzeni publicznej
Protesty przeciw „Stop pedofilii” to działanie na korzyść przestępców seksualnych. Tej samej karze (tj. do 2 lat pozbawienia wolności – przyp.) podlega, kto publicznie propaguje lub pochwala podejmowanie przez małoletnich poniżej lat 15, zachowań seksualnych, lub dostarcza im środków ułatwiających podejmowanie takich zachowań – tak brzmi zapis, który do Kodeksu Karnego proponuje dodać Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Stop Pedofilii”.
Ktoś mógłby się zdziwić, że niekontrowersyjny przepis mający w oczywisty sposób utrudnić pedofilom dostęp do dzieci wywołuje jakiekolwiek protesty. Zdziwienie może być tym większe, że robią to przedstawiciele organizacji, które dobro dzieci wypisały sobie na sztandarach i próbują budować wizerunek obrońców najmłodszych.
Przeciw „Stop Pedofilii” wypowiedziała się dyrektor Fundacji „Dzieci Niczyje” Monika Sajkowska. W Europie Zachodniej już od jakiegoś czasu do głosu dochodzą organizacje i publicyści jawnie promujący tzw. „pozytywną pedofilię”. Ten proces zaczyna mieć miejsce także w Polsce.
Czym jest „pozytywna pedofilia”? Jest to pogląd, że dziecko już od urodzenia rozwija się seksualnie, co rodzice i opiekunowie powinni uwzględniać, np. ułatwiając mu zdobywanie doświadczeń związanych z seksualnością, stymulując podczas przewijania i zabiegów pielęgnacyjnych. Działania te mają odblokowywać rozwój emocjonalny dzieci i sprzyjać ich dobrostanowi. Najdalej w tym kierunku poszedł swego czasu dr hab. Jacek Kochanowski z UW w brawurowym stwierdzeniu, że nawet płód się masturbuje. Ojciec współczesnej seksuologii Alfred Kinsey, na którego dorobek naukowy uwielbiają powoływać się rodzime „autorytety” w dziedzinie seksu (także seksu dzieci) pisał wręcz o tym, że jedyną przeszkodą dla czerpania przez 3- i 4-latki przyjemności z orgazmów jest pruderia i opresyjność społeczeństwa, w jakim się wychowują. Choć raporty Kinseya zostały przygotowane w sposób rażąco naruszający zasady prowadzenia badań naukowych, do dziś stanowią punkt odniesienia dla osób i instytucji usiłujących usprawiedliwić zachwalanie dzieciom seksu.
„Pozytywną” pedofilią przeniknięte są także Standardy Edukacji Seksualnej w Europie przygotowane przez WHO i niemieckie Federalne Biuro Edukacji Zdrowotnej w Kolonii. Całość matrycy przedstawiającej zalecenia dla poszczególnych grup wiekowych to pean na cześć podejmowania aktywności seksualnej – w zależności od wieku samodzielnie lub z innymi osobami. W grupie wiekowej 6 – 9 lat przewidziano m.in. pojęcie „akceptowalnego seksu" przy czym w nawiasie wyjaśniono, że chodzi o seks za zgodą obu stron, równy i dobrowolny. Tę definicję spełnia stosunek pedofilski, o ile pedofil uzyska zgodę dziecka. Kilka lat później uczniowie mają się uczyć negocjowania „bezpiecznego i przyjemnego seksu”. Trzeba być naiwnym lub szalonym, aby nie zauważyć, że jest to otwieranie furtki dla przestępców seksualnych, którzy umiejętnościami negocjacji przewyższają swoje przyszłe ofiary.
O standardach WHO i o tym, że realizują zamach na dziecięcą wrażliwość, intymność i poczucie wstydu, można by zresztą pisać wiele. Jest to dokument tak szokujący, że dla wielu opisy jego zawartości wydają się nie do wiary. Załączam zatem link do całości oraz do skrótu, warto przeczytać.
Pisze Sajkowska o potrzebie edukacji. To pięknie brzmiące słowo ma się nijak do rzeczywistości wyłaniającej się z dokumentu Światowej Organizacji Zdrowia. Mieszanie pojęć to zresztą element cichego planu zawodowych demoralizatorów. Łatwo się nabrać - któż nie chciałby, aby jego dziecko było wyedukowane? Problem w tym, że tzw. „edukacja" seksualna nie ma nic wspólnego z kształceniem i rozwojem. To rozpisany na etapy, przemyślany program krzywdzenia dzieci, a osoby nazywające się seksedukatorami to emisariusze pedofilii. Działają tak, aby pozbawić nieletnich wstydu - naturalnej bariery ochronnej przed wykorzystaniem, przełamać ich opory w słuchaniu i rozmawianiu w grupie o najintymniejszej sferze życia ludzkiego, wmawiają, że dobry seks to taki, który w chwili podjęcia zaakceptują obie strony. Wszystko to sprawia, że granica między edukacją a pedofilskim stręczycielstwem lub po prostu praktykami pedofilskimi, staje się wręcz nieuchwytna. „Edukatorzy" promują także homoseksualizm, który często idzie w parze z pedofilią, na co wskazują np. analizy dra Paula Camerona pokazujące nadreprezentację osób nieheteronormatywnych wśród skazanych za pedofilię. Niewygodnego badacza spotkały za to zresztą szykany, bo prawda o powiązaniach różnych dewiacji okazała się dla LGBT nie do zniesienia. Znamienne też, że za „edukacją" seksualną i przeciw zakazowi pochwalania współżycia nieletnich wypowiadają się zdecydowanie m.in. właśnie działacze gejowscy. To samo środowisko docierające do szkół z pogadankami o tolerancji i poszanowaniu różnorodności ma powiązania z biznesem pornograficznym, a jego przedstawiciele publicznie przyznają się do skłonności pedofilskich.
Nazywanie przez Komitet „Stop Pedofilii” rzeczy po imieniu, jasne wskazywanie, że „edukacja” seksualna to w istocie propagowanie seksu wśród nieletnich, że obniża ona wiek inicjacji i pozwala na wpuszczanie dewiantów do szkół – to wszystko powoduje wzburzenie środowisk sprzyjających (oby tylko nieświadomie) pedofilom. Tekst Moniki Sajkowskiej pokazuje, że protestują także ci, którzy chcą być postrzegani jako strażnicy interesu dzieci. Niestety w tej sprawie swoim głosem ułatwiają dostęp do dzieci ich krzywdzicielom.
Kaja Godek
za: stopaborcji.pl
fot. prawy.pl
Źródło: prawy.pl