Synalek bezpieczniackiego tatusia w obronie ścieków światowego pseudodziennikarstwa

0
0
0
/

W dniach medialnego szaleństwa po tzw. „zamachu paryskim” wyjątkową aktywnością na rzecz laickiej, tolerancyjnej i postępowej Francji i Europy wykazał się niejaki Eryk Mistewicz. Kim jest?

 

Zacznijmy od bezpieczniackiego tatusia, który karierę w zbrojnym ramieniu Polski Ludowej zaczynał jako kontakt poufny „Teofil”, by wdrapać się na szczyt. Ale nie ten na Rakowickiej, a w kuźni kadr Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie, w roli wykładowcy. A robieniem wody z mózgu młodemu narybkowi ludzi gen. Kiszczaka zarezerwowane było dla najbardziej oddanych. „Teofil” został pozyskany w trakcie studiów, bo w resorcie jego wiedza, jako funkcyjnego Wydziału Zagranicznego Związku Młodzieży Wiejskiej, mogła się bardzo przydać. Do SB przyjęty w 1968 roku. Zasilił szeregi PZPR. Znał kilka języków obcych, w tym język francuski. Miłość do mowy Balzaca zaszczepił swojemu synowi Erykowi. 

 

Ten, dzięki pełnej szczelności ideologicznej taty pułkownika mógł, jak niewielu jego rówieśników, podróżować po Europie Zachodniej w latach 80-tych, uczestnicząc w konferencjach i sympozjach. Ale także piąć się do góry w ramach operacji SB i windowania „resortowych dzieci”. Trafił do harcerskiego „Na przełaj”, a na redakcyjnym korytarzu spotykał późniejsze gwiazdy mediów już III RP jak: Jerzy Owsiak, Tomasz Raczek, Mariusz Szczygieł, czy Jacek Żakowski. Słowem lewicowo i tęczowo. Potem był „Wprost” i studia we Francji. Na swojej stronie Mistewicz wspomina między innymi o wkładzie w budowanie miesięcznika „Konfrontacji”, czyli tuby okrągłostołowej ekipy, w redakcji której nikt kto nie miał glejtu ze służb specjalnych cywilnych, czy w sposób szczególny zarządzających transformacją ustrojową – wojskowych, nie mógł napisać nawet pół zdania. 

 

Mistewicz Junior, francuski patriota, pewnie za francuskie srebrniki, pomagał też w wejściu na nasz rynek supermarketów Geant i Lider Price. Tych, które wykończyły dziesiątki tysięcy małych polskich sklepów. A potem było nieustające pasmo sukcesów. Komunikacja, marketing, media, konsultacje w sferze biznesu i polityki. Profesjonalizm pełną gębą. Pierwszy przykład z brzegu. W 2005 roku Eryk Mistewicz tak dobrze doradzał prof. Relidze, że ten ostatni startując z przyzwoitego poziomu w sondażach skończył na dnie, wycofując się jeszcze przed pierwszą turą. Po za sieciowymi zachwytami nielicznych nad profesjonalizmem Mistewicza, wśród tych którzy go poznali, uchodzi on za napompowanego własnym ego pozoranta. Mistrza bicia piany, okrągłych słówek i wydmuszki jak przystało na produkt współczesnej popkultury. 

 

I właściwie nie zajęłabym się jego osobą, bo takich jak on mamy w otaczającej nas wirtualnym świecie na pęczki. Ale w dniach wzmożonego zainteresowania lewackim szmatławcem „Charlie Hebdo”, ten pasjonat multi-kulti nad Sekwaną i podobno wielkiej kultury francuskiej, wpadł w republikańską ekstazę. Stanął wyraźnie po stronie prowokatorów, a nie rzadko degeneratów z judeotrockistowskiego tygodnika. Dla Mistewicza i jemu podobnych pisma będącego namacalnym dowodem istnienia w Europie ... swobody wypowiedzi i wolności mediów. Nie zająknął się nawet na jotę o jakże często obecnych na łamach tej gadzinówki atakach na chrześcijaństwo, w tym częsty obiekt drwin, kpin i wylewania pomyj – na katolicyzm. Mistewicz nie zdystansował się od ludzi, którzy rzekomo walcząc z rasizmem, ksenofobią, neonazimem i antysemityzmem, szczują jedne narody, czy wyznawców religii przeciwko innym. W imię chorej, acz obowiązującej urzędowo w całej w Unii Europejskiej – poprawności politycznej. W przypadku „Charlie Hebdo” w jej najohydniejszej formie. 

 

Taka jest Francja Mistewcza. Francja, którą kocha. Degenerata prezydenta Hollanda, skorumpowanej klasy politycznej od lewicy do prawicy. Włącznie z tą od Sarkozy'ego, którą szczególnym uczuciem darzy Mistewicz - umiarkowanej i republikańskiej, niemniej zabagnionej niż socjaliści. Francji, która stała się śmietnikiem Europy. Francji, która się stacza. Ale Francji, która ma jeszcze szansę, wisząc nad przepaścią, przebudzić się. Front Narodowy i Marine Le Pen rosną w siłę. I dobrze, żeby wyczyścili nagromadzony w wielkich ilościach syfilis nad Sekwaną, Rodanem i Loarą. Tego chcą miliony Francuzów. Oni nie wyszli na ulice. Oni nie wierzą żadnemu z politycznych oszustów maszerujących w minioną niedzielę. Marionetek w rękach książąt z Grupy Bieldelberg. Normalni Francuzi powiedzą co myślą w nadchodzących wyborach.

 

Wanda Grudzień


© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną