„Mini Wyborcza” dla Polaków na Litwie?
Portal o pięknie brzmiącej nazwie „Znad Wilii” nie cieszy się, wbrew pozorom bezwzględnym zaufaniem Wilniuków. A skoro obok niego mamy radio o tej samej nazwie, a także fundowaną przez kapitał nowolitewski siermiężną ideologicznie stronę Delfi w wersji polskiej, to należy zauważyć ciekawą rzecz...
Wraz z dwoma profesjonalnymi polskimi portalami newsowymi z Wileńszczyzny: wilnoteka.lt oraz l24.lt, a także dziennikiem kurierwilenski.lt, które o prawa krajan uczciwie się upominają, zarysowuje się front mediów przeciwnych sobie światopoglądowo. Zupełnie niczym w Macierzy. W mniejszej skali oczywiście, choć rzeczywistość wokół konfliktu jest tam, jak wiadomo dużo bardziej brutalna wobec polskiej społeczności.
Aby niektórym Wilniukom w kwestii „medialnego rodzeństwa” - Znad Wilii całkowicie uwierzyć, musiałem odczuć dziennikarstwo - jednego z nich na własnej skórze. Myślałby kto, że jeśli polski portal Znad Wilii skierowany jest do dyskryminowanej na Wileńszczyźnie polskiej społeczności, a w Macierzy polscy politycy z różnych opcji tę dyskryminację potępiają, to protesty które czasami przeciw niej z ludźmi dobrej woli organizuję będą przychylnie widziane. Nic bardziej błędnego. Z relacjami Znad Wilii, dotyczącymi moich protestów zderzyłem się dwukrotnie. I o ile pierwszy raz wprawił mnie w osłupienie, o tyle relacja z demonstracji, którą przeprowadziłem w miesiącu bieżącym - przelała czarę goryczy.
Coś ty tym dziennikarzom nagadał!?
Pewnego ranka obudził mnie telefon od znajomej Wilnianki. Jak najbardziej oddana sprawie, podniesionym tonem zaczęła się pytać „co ja tam tym dziennikarzom Znad Wilii nagadałem”. Działo się to jakiś czas po tym, kiedy na wspomnianym portalu dostrzegłem opis demonstracji, która została ostatnio przeprowadzona. Sprowokowało mnie to w końcu do reakcji, bo tego było już za wiele. Otóż 9 maja po zakończeniu protestu udzieliłem kilku wywiadów. Jednymi z dziennikarzy, którzy poprosili mnie o rozmowę była Ewelina Mokrzecka i Tomasz Otocki. Miewałem z nimi w przeszłości incydentalne potyczki, ale chyba nie wystarczająco duże, by wykreować jakąś personalną nienawiść (To moje subiektywne zdanie.). Porównując ich ze mną, zdecydowanie reprezentujemy dwa różne światy.
Rozmawiając ze mną ostatnio byli uprzejmi i kulturalni na tyle, że nie wzbudziło to u mnie większych podejrzeń. Wcześniej miałem tylko doświadczenie jak wykrzywiać rzeczywistość umiał Eldoradas Butrimas, korespondent dziennika Lietuvos Rytas. Człowiek w rozmowie potrafiący być przemiły, aż do momentu zaskoczenia artykułem, który popełnia później w prasie, opisując protesty przeciw dyskryminacji Wilniuków. Ale każdy jest inny. Rozmawiało mi się z wymienioną dwójką nadzwyczaj dobrze i naprawdę myślałem, iż udzielam wywiadu. Myliłem się. Uzupełniałem materiał do artykułu, który wraz z tym, co powiedziałem podczas demonstracji, po selekcji pod odpowiednim kątem, uzyskał charakter mocno ironizujący i wykpiwający przede wszystkim mnie oraz uczestników organizowanych przeze mnie pikiet.
Szkolne sauny, baseny i pełen komfort dla uczniów, którzy wyrzekną się polskości
Sam tytuł artykułu „Dantejska sytuacja pod ambasadą Litwy w Warszawie. Protest w obronie Polaków na Litwie” ma już dość prześmiewczą wymowę, która nawiązuje do jednego z rymowanych i pokrzykiwanych przeze mnie oraz innych - haseł. Nie szkodzi. Czasami można przymknąć oko i pośmiać się z samego siebie. Szkoda oczywiście, że dziennikarze nie spostrzegli, iż „dantejskie sceny”, po sparafrazowaniu do rymu i zastosowaniu odniesienia do fatalnej sytuacji Polaków na Litwie nie tylko zachowują logiczny sens, ale i bardzo pasują. Dalej jest jednak gorzej. „Dyskryminacja Polaków na Litwie, to także budowa szkół na etnicznie polskich terenach” – stwierdził wczoraj Aleksander Szycht przed Ambasadą Republiki Litewskiej w Warszawie. Parafrazując św. Pawła: Gdybym siebie i tego co zazwyczaj mówię nie znał, a wiedzy na temat dyskryminacji litewskich Polaków nie posiadał – byłbym jak cymbał brzmiący, albo miedź brzęcząca. Mówiąc wprost potraktowałbym swoją własną wypowiedź jako bełkot jakiegoś człowieka niespełna rozumu.
Jak bowiem - sama w sobie budowa szkół na etnicznie polskich terenach (Nie dopowiedziano nawet jakich.) może w ogóle stanowić element dyskryminacji? Przeciwnie wręcz, ale tyle zyskuje się po wyjęciu zdania z kontekstu. Szczerze mówiąc szukałem tej wypowiedzi w postaci, która została podana w leadzie tekstu Znad Wilii, w nagraniu konkurencyjnego medium Wilnoteki. Portal ten zechciał utrwalić większości moich wypowiedzi. Znalazłem tylko podobne, nie identyczne. Nawet gdybym takie zdanie wypowiedział - kontekst zmieniłby absolutnie wszystko. Budowa nowoczesnych litewskich szkół, nawet z basenami czy saunami na czysto polskim terenie to „marchewka” która uzupełnia powszechnie używaną metodę „kija” na Wilniuków.
Z jednej bowiem strony licznymi, nowymi, skandalicznymi decyzjami utrudnia się funkcjonowanie szkół polskich oraz życie ich uczniów. Zaznaczam, że władze litewskie czynią to w sposób urągający wszelkim prawom, standardom i odpowiednim umowom międzynarodowym. Z drugiej w sposób wyjątkowo, czasem nawet „przesadnie hojny”, czyni się ze szkolnictwa litewskiego sieć ekskluzywnych placówek (ach te sauny dla dzieci), które kuszą przekazem: Po co się upierać z dzieckiem w polskiej szkole przecież to nie ma sensu... Temat ten to materiał nie na jeden artykuł, więc przepraszam, że zamykam go w kilku zdaniach. Jednakowoż, tylko wobec przedstawienia kontekstu całości działań represyjnych dostrzega się swoistą perfidię stosowania w pewnych miejscach marchewki, która tę dyskryminację po prostu uzupełnia. Oczywiście sama w sobie, jedynie jako wyizolowana część machiny wzmacniającej destrukcję polskiego szkolnictwa nie wygląda niebezpiecznie. Dokładnie tak, jak pojedyncza drewniana część gilotyny podczas Rewolucji Francuskiej, jeszcze przez zmontowaniem, ale rzecz jasna ścina ostrze, nie drewno.
Oczywiście kolejne przytoczenie przez autorów wypowiedzi o konkurencyjnej sieci lietuvskiego szkolnictwa rządowego, wraz z komentarzem w stylu omówionym wcześniej nie zaszkodzi. Te szkoły z saunami, basenami, to nie jest jakaś bajka, szkoła w Kowalczukach, szkoła im. Tysiąclecia Litwy w Solecznikach…” – wymienił elementy dyskryminacji państwa litewskiego wobec Polaków Aleksander Szycht .
Polacy są zatrudniani tylko jako sprzątacze czyli prymitywny populizm w akcji
W innym zaskakującym zdaniu, które nie jest opatrzone w cudzysłów, jak mniemam zdecydowano się zrelacjonować - przekazywane przeze mnie treści z interesujących powodów swoimi słowami. I zrobiono ze mnie prymitywnego populistę... Oniemiałem jak je zobaczyłem. Zastanawiałem się czy w ogóle - to co z mojej wypowiedzi zrelacjonowano - powiedziałem. Nawet gdybym to zrobił ponowne wyjęcie z kontekstu załatwiło by wszystko. Równie dobrze może to być jednak radosna twórczość redaktora Znad Wilii: Aleksander Szycht, dodał, że litewscy Polacy po ukończeniu szkół i studiów wyższych mają problem ze znalezieniem pracy. Są zatrudniani jedynie jako sprzątacze.
Polacy ogólnie są często zatrudniani w zawodach niższych niż Lietuvisi (Nie mylić z mickiewiczowskimi Litwinami czyli właśnie wileńskimi Polakami.), nie dotyczy to tylko ludzi kończących studia wyższe. Jednym z zawodów niższych są np. sprzątacz, ochroniarz na dworcu, czy pracownik fizyczny. Jeśli ktoś jest na Litwie Polakiem, tym bardziej świadomym, to ma po prostu gorzej na rynku pracy, czy podczas studiów. Jak w ogóle mogłem stwierdzić, że Polacy są zatrudniani jedynie (w sensie tylko) jako sprzątacze, a już zwłaszcza wyłącznie ci, którzy skończyli studia wyższe? Potrzeba dobrej woli by to zrozumieć, a chyba jej odrobinę zabrakło.
A gdyby uderzyć w Szychta bijakiem na Waldemara Tomaszewskiego?
Zapytany przez dziennikarzy: Dlaczego demonstracja została zrobiona „akurat” 9 maja, odpowiedziałem w dość prosty sposób. Fragment tej wypowiedzi został tylko częściowo przywołany: Dobrze, że jest 9 maja, ale powód tak naprawdę jest prozaiczny. Zazwyczaj protestowaliśmy w soboty i wybór był prosty. 9 maja przypada rocznica powstania Unii Europejskiej, Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, wydaje mi się, że to bardzo dobrze się złożyło (Konkretnie była to deklaracja Szumana poprzedzająca powstanie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, przyjęta za tzw. Dzień Europy, czego nie powiedziałem). Łamanie praw Unii Europejskiej, poprzez stosowanie praktyk dyskryminacyjnych wobec Wilniuków jest na jej terenie tolerowane. Nadaje to ironiczny charakter świętowaniu „Dnia Europy”. Nawiązywałem zresztą do działań, czy też zaniechań UE, podczas swojego przemówienia.
Powiedziałem też dziennikarzom, już bezpośrednio coś, czego nie opublikowano: iż z datami chodzi o to aby do demonstracji mogli dołączać ludzie, którzy pracują. Można więc organizować protesty późnym popołudniem, w dzień powszedni, lub w sobotę w godzinach wcześniejszych, a te wcześniejsze są lepsze dla mediów. Stąd w miarę możliwości, gdy tylko się dało protestowaliśmy w soboty. Poza tym, jak zaznaczyłem nie ma dziś innych rocznic. Dodałem, iż jedna minęła wczoraj (tj. 8 maja). Redaktorzy nie pociągnęli dalej tematu i nie drążyli tej ostatniej rzeczy. I jakież było moje zdziwienie, gdy odpowiedni fragment poprzedziło zdanie, w teorii neutralne - ale przy tej całej ironii, którą nasączony był artykuł, czy nadal można je tak traktować? Obecnie impreza zbiegła się przypadkowo z Dniem Zwycięstwa. Cóż, mało brakowało, a przypasowano by chyba do mnie jakiś odpowiednik incydentu z udziałem Waldemara Tomaszewskiego.
Polski polityk jest zamęczany za georgijewską wstążeczkę, przypiętą mu przez rosyjskich wyborców. Dał sobie ją przyczepić. Przy czym zaznaczę, że to skutek perfidnego podniesienia progu wyborczego do 5%, tak by wileńscy Polacy zmuszeni byli zabiegać o głosy Rosjan. Zawsze jednak myślałem, że moi rodacy, a przecież z polskimi dziennikarzami rozmawiałem, nie uznają po 1989 istnienia czegoś takiego jak narzucony Dzień Zwycięstwa. Zakończenie II wojny światowej w 1945 roku to nie było dla Polski zwycięstwo, lecz początek nowej okupacji. Uznawać możemy więc jedynie oficjalne zakończenie wojny i przegraną jednego z naszych okupantów – Niemców, ale nawet nie 9, lecz 8 maja.
Sowieci nie musieli uznawać 8 maja, tak jak my nie musimy uznawać 9. Nie wspominam nawet, że liczbę uczestników zaniżono dwukrotnie. Z ok. 80 osób, które zostały policzone zrobiło się nagle 40. Muszę wspomnieć, zastanawiałem się czy reagować na takie szczegóły. Może się czepiam? Wszak rozmowa wydawała mi się miła. Tylko dlaczego inni ludzie odczuwają, że tekst stawia mnie w nieprzychylnym świetle? A jeśli tak, to z jakiego powodu? I ostatnie pytanie. Czy może być mowa o przypadku, skoro to już moja druga, przykra przygoda z portalem „Znad Wilii”?
Znad Wilii wymyśliło nawet nasz protest, którego nie było
12 lutego 2013 roku na omawianym portalu zawisł tekst „Na Marszu Niepodległości – o Polakach na Litwie”, który w dość zaskakujący sposób został zilustrowany akurat naszym transparentem, sfotografowanym na Pl. Piłsudskiego. Była to zupełnie inna impreza, która odbywała się tego samego dnia wcześniej. Można by tu powiedzieć o przypadkowej ilustracji, bo naszych transparentów tego dnia na Marszu Niepodległości po prostu nie było. Jednak dalszy fragment, który pozwolę sobie zacytować, nie pozostawia wątpliwości co do nieprzypadkowości fotografii: Najpierw na placu Defilad, z którego wyruszył Marsz Niepodległości, a później w szeregach pochodu można było zobaczyć pojedyncze transparenty z hasłami o treści „Władze litewskie łamią prawa człowieka” czy „Litewskie władze rabują Polakom ziemię, niszczą szkolnictwo i sieją nienawiść” – w językach polskim i angielskim.
Zaznaczmy, że Marsz Niepodległości nie ruszał wtedy z Pl. Piłsudskiego, lecz zupełnie inny pochód, do którego też się nie włączaliśmy, ale o tym za chwilę. Bez żadnej wątpliwości, dziennikarz napisał właśnie o naszych transparentach, które się tam tego dnia nie znalazły, zaś na Marszu Niepodległości pojawiły się ostatnio „hurtem” w 2011 roku. Autor opatrzył artykuł z Marszu w roku 2013 kontekstem burd i przemówieniem jednej z jego wileńskich uczestniczek. Opisując treść tego co mówiła, padło zdanie (oczywiście nie cytat) teraz Litwini rzekomo uciskają Polaków. Słowo „rzekomo”, którego redakcja portalu nie omieszkała nie uwzględnić pragniemy tu pozostawić bez komentarza. Już wtedy w świetle tej całkowicie wyssanej z palca informacji wyglądaliśmy dla czytającego jak banda radykałów i oszołomów.
Zakładanie, że: Po pierwsze: jeśli przyszliśmy przywitać transparentami na Pl. Piłsudskiego panią prezydent Dalię Grybauskaite (która nie miała wtedy odwagi się tam pojawić), więc z pewnością musimy udać się na Marsz Niepodległości (ponieważ już w nim kiedyś uczestniczyliśmy!); po drugie można o tym napisać jako o faktach dokonanych - dalekie jest od tego, co nazywamy solidnym dziennikarstwem. Wtedy niektórzy z moich kolegów opatrzyli to jedynie pobłażliwym uśmiechem, który to jak mniemam ma się pojawiać na ustach u czytelników Znad Wilii, ale w odniesieniu do nas. Transparenty zaraz po zabraniu ich z Pl. Piłsudskiego zostały podówczas zaniesione do siedziby Fundacji Wolność i Demokracja.
Po drodze szliśmy obok prezydenckiego Marszu Razem dla Niepodległej, specjalnie doń się nie dołączając. Skoro nie mieliśmy zamiaru demonstrować z transparentami na Marszu Niepodległości tym bardziej nie chcieliśmy się dołączać do marszu prezydenta, który ponoć jest z Wileńszczyzny a nic dla tamtejszych Polaków nie zrobił. Zanoszone do Fundacji transparenty widzieli zresztą pracownicy naszej ulubionej, znajdującej się naprzeciw ambasady, którzy obserwowali, miejscami dość barwny prezydencki marsz z balkonu. Niezbyt uczciwe praktyki kojarzą się Polakom w Macierzy, o poglądach konserwatywnych z nielubianą przez nich Gazetą Wyborczą. Jednak nie wiem czy będzie to dla autorów omawianych artykułów przytyk czy raczej komplement.
Aleksander Szycht
fot. flickr.com
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl