Triumf roku 1920 – wielkie zwycięstwo Matki Bożej
Cud nad Wisłą to nie tylko sukces militarny, podczas którego zatrzymaliśmy ateistyczną nawałnicę. Cudem było zachowanie przez państwo polskie niepodległości – wbrew interesom bez mała wszystkich naszych sąsiadów.
Wojna polsko-bolszewicka trwała od ponad roku. Sowieci odnosili bezsprzeczne zwycięstwa. Zbliżali się do Warszawy pewni, że uda się im rozbić nasze wojska, bez trudu zająć stolicę i poprowadzić zwycięski marsz na zrewoltowane Niemcy. Polskie wojska wycofywały się przecież pod naporem dwóch grup uderzeniowych: na południowym-wschodzie przed 1. Armią Konną Siemiona Budionnego, która w czerwcu przerwała nasz front na Ukrainie i na północnym-wschodzie przed grupą armii Michała Tuchaczewskiego, która w sześć tygodni dotarła znad Berezyny nad Wisłę).
Tak się jednak nie stało. Sierpień 1920 r. przyniósł Czerwonym druzgocącą klęskę. Bitwa Warszawska, podczas której nasze wojska zmusiły komunistów do odwrotu została uznana przez część historyków za jedną najważniejszych bitew w dziejach świata.
Zdecydowani na zwycięstwo
Niesprzyjająca sytuacja polityczna na Zachodzie i załamanie na froncie. W takich warunkach Józef Piłsudski zatwierdził plan Bitwy Warszawskiej, oceniany przez przebywającą wówczas w Warszawie misję aliantów i współczesnych historyków jako bardzo ryzykowny. Gdyby choć jeden z jego elementów zawiódł, wojska polskie poniosłyby ostateczną klęskę.
- Nie mogli z tej walki zrezygnować – podkreśla Piotr Galik, historyk niezależny, współpracujący z wrocławskim Radiem Rodzina i Stowarzyszeniem Pro Cultura Catholica. – Zbyt wiele wysiłku i krwi kosztowała ich niepodległość kraju, zdobyta – po 123. latach niewoli, zaledwie półtora roku wcześniej. Zbyt cenna była dla nich wiara, by nie bronić jej przed tymi, którzy w swej nienawiści do chrześcijaństwa dali się poznać - dosłownie i w przenośni – jako szturmowe oddziały Lucyfera. Ducha walki naszych żołnierzy podsycała także świadomość tego, jak okrutnie bolszewicy traktowali jeńców.
- Nasza armia, chociaż biedna (niekiedy bez butów, licho karmiona, wiecznie drżąca o to, czy wystarczy jej nabojów), była więc bardzo silnie zmotywowana. I dobrze dowodzona. To zadecydowało o zwycięstwie – konkluduje pan Piotr.
Z pomocą Boga
Zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej było poprzedzone żarliwą modlitwą Polaków. Nasz Episkopat, zebrany na Jasnej Górze, poświęcił cały naród Najświętszemu Sercu Jezusa i oddał go pod opiekę Maryi Królowej Polski. W Warszawie w kościołach, które otwarte były całą dobę, i na ulicach rzesze modliły się do Matki Bożej Łaskawej, patronki Stolicy.
Walki trwały. 14 sierpnia, podczas bitwy pod Ossowem, miał miejsce pierwszy cud. Gdy młodociani żołnierze polscy zaczęli cofać się pod naporem wroga, kapelan ks. Skorupka zebrał kilkunastu chłopców, z którymi rozpoczął natarcie. On i wielu innych przypłaciło to życiem, ale polscy żołnierze przeszli do ataku. Mniej więcej w tym samym czasie setki bolszewików,– jak zaświadczali potem – zobaczyło na niebie niewiastę, w szerokim płaszczu i z tarczami, w otoczeniu husarii ochraniającą stolicę. Maryja wyglądała tak jak na obrazie patronki Warszawy - Matki Bożej Łaskawej z kościoła jezuitów na Starym Mieście. Piszą o tym w swojej książce o. dr Józef Maria Bartnik i Ewa Storożyńska.
Do tej pory z odwagą atakujący polskie oddziały Czerwoni, ze strachu rzucali broń i uciekali, nie zważając nawet na to, że karą dla dezerterów jest śmierć.
To był przełomowy moment w bitwie pod Ossowem i w dziejach wojny 1920 r. Drugi taki moment miał miejsce 15 i 16 sierpnia pod Radzyminem.
W krytycznym momencie (było to 15 sierpnia o godz. 18), gdy koło Czarnej (rzeka w odległości 5 km od centrum Radzymina) Sowieci przełamali obronę I brygady Dywizji Litewsko-Białoruskiej i ruszyli naprzód, zagrażając zwinięciem całego prawego skrzydła tej dywizji, „dowódca I brygady rzucił dla zażegnania niebezpieczeństwa ostatni odwód” pod dowództwem kpt. Kazimierza Niedźwieckiego. To były ostatnie siły. Mimo że żołnierze byli zmęczeni i walką, i poprzedzającym go długim marszem, atakowali dzielnie. Musieli robić piorunujące wrażenie, gdyż nawet dowódca nieprzyjacielskiej armii, Witold Putna określił później to natarcie „wściekłymi atakami”. Jak wynika z opisów, o powodzeniu Polaków zadecydowały śmiałość i szybkość ich działania. Porwane przykładem ostatniego odwodu, cofające się do tej pory kompanie dołączyły do natarcia. Przeciwnikowi nie udało się już przebić przez polską obronę. 16 sierpnia nasi żołnierze odzyskali linię obrony, utraconą 13 sierpnia.
Dwa dni później, 16 sierpnia, najsilniejsze dywizje Wojska Polskiego wykonały znad Wieprza kluczowy manewr oskrzydlający Armię Czerwoną, przy jednoczesnym związaniu głównych sił bolszewickich na przedpolach Warszawy. Sowieci zostali zmuszeni do odwrotu, przybierającego często postać panicznej ucieczki.
- Autorami planu Bitwy Warszawskiej, mający na celu kontrofensywę i przejęcie inicjatywy strategicznej, byli: naczelny wódz Józef Piłsudski – i szef sztabu generalnego – austriacki feldmarszałek, a polski generał porucznik Tadeusz Rozwadowski – wyjaśnia Piotr Galik. – Musieli współpracować, łącząc swoje talenty i umiejętności bez względu na to, że przynależeli do odmiennych frakcji politycznych – to była naturalna sprawa. Koncepcja Piłsudskiego – o głębokim oskrzydleniu, bez rozpracowania jej przez szefa sztabu na rozkazy dla poszczególnych oddziałów wojskowych, byłaby jedynie ideą bez szans realizacji.
- Ktoś kto uważa, że tylko geniusz Piłsudskiego albo tylko Rozwadowskiego był przyczyną naszego sukcesu, myli się bardzo, powtarzając bezmyślnie tezy propagandowe, które ukuto jakieś dziewięćdziesiąt lat temu jako elementy walki politycznej między piłsudczykami a endekami. Do tej walki należały także pogłoski jakoby nasz naczelny wódz – zamiast być ze swoimi żołnierzami – zdezerterował na tyły, do kochanki.
To, co ważne, jak podkreśla Piotr Galik, cud wygranej w 1920 r. zawdzięczamy tymczasowemu zjednoczeniu się przeciwnych wobec siebie grup politycznych. Temu, że wobec wspólnego wroga zewnętrznego zaprzestały sporu i zjednoczyły się, skupiając na walce.
Czerwona przyszłość
- Gdyby nasi przodkowie nie zwyciężyli Armii Czerwonej w Bitwie Warszawskiej, żylibyśmy zapewne w okropnych warunkach – mówi Piotr Galik. W komentarzu nie powstrzymuje się od ironicznego tonu. - Jeśli nawet w Europie byłyby jakieś pieniądze – to w postaci asygnat na podstawowe produkty w obozowych kantynach. Mógłby je kupić każdy, kto wykonałby, powiedzmy, trzysta procent normy – zauważył.
W Wyszkowie czekał już przecież komitet rewolucyjny, z Julianem Marchlewskim i Feliksem Dzierżyńskim na czele, by – po zajęciu miasta – triumfalnie wkroczyć do Warszawy. Zaprowadzono by takie porządki, jak u bolszewików: fizyczną eksterminację szlachty i bogatego mieszczaństwa oraz kolektywizację gospodarki. To oznaczałoby pełną sowietyzację w perspektywie trzech do czterech pokoleń.
- Jeśli chodzi o przyszłość Europy, możemy wybierać między dwoma ekstremami: wariantem optymistycznym i pesymistycznym – podkreśla historyk . – Wariant optymistyczny zakłada, że pod wpływem cywilizacji zachodniej komunizm staje się łagodniejszy. Życie w Europie wygląda tak, jak w PRL: wieczny niedostatek (do którego przecież można się przyzwyczaić), umiarkowane represje (czasem „przez przypadek” jakiś student albo ksiądz ginie w nieznanych okolicznościach), bez masowego ludobójstwa. „Normalny”, realny socjalizm. Wariant pesymistyczny to pełna realizacja programu Trockiego: wykorzenienie starej cywilizacji po trupach jej obrońców i budowa „nowego wspaniałego” świata. Dziesiątki, może setki milionów ofiar czystek społecznych, kulturowych, etnicznych, i na zawsze wykorzeniona w Europie cywilizacja łacińska. Trudno sobie ten świat wyobrazić, ale myślę, że codzienne życie przypominałoby to, co opisywał Sołżenicyn w swoich łagierniczych utworach.
Niepodległość i prawda
Zwyciężyliśmy, zdobywając niepodległość. Ale zatraciliśmy prawdę. Już w przedwojennej Polsce fakt cudownej interwencji Matki Bożej, udokumentowany w wielu relacjach, przemilczano w imię propagandy. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że przyczyną nagłego odwrotu zwycięskiej do tamtej pory Armii Czerwonej spod bram Warszawy był tylko i wyłącznie geniusz Marszałka Piłsudskiego.
Oczywiście, nie sprostowano tego w czasach PRL, kiedy rządowi tym bardziej nie zależało na nagłaśnianiu faktów Bożej interwencji, nierozerwalnego związku naszego narodu z Kościołem i klęski proletariatu.
Walka o tożsamość trwa do dziś
Wspaniałe zwycięstwo warszawskie, przypieczętowane równie ważną – i równie pomyślną – bitwą nad Niemnem, pozwoliło Polsce obronić suwerenność i odbić Rosji część Kresów.
- W dziejach wojen nie ma zbyt wielu przykładów równie dobitnego zwycięstwa, wbrew tak ogromnej dysproporcji sił i środków walczących państw – wyjaśnia Piotr Galik. – Triumf Polaków, choć okazał się niepełny i ułomny (traktat pokojowy zrealizował jedynie minimalny program odzyskiwania utraconych ziem), pozostaje bezdyskusyjnie jednym z największych dokonań militarnych naszej historii. Powinien także dziś być powodem do uzasadnionej dumy, a także inspirować do wysiłków na płaszczyznach pozamilitarnych (głównie ekonomicznych i edukacyjnych), gdyż dzisiejsze realne konflikty wygrywa się przede wszystkim środkami wirtualnymi: informacją i kapitałem, a o sile państw stanowi zamożność i wykształcenie ich obywateli.
Dorota Niedźwiecka
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl