Relikt? No to teraz mamy wodę!

Od niepamiętnych czasów strzegły ludzkich domostw, dbały o ich bezpieczeństwo. Pierwsze wały nadrzeczne i strażnice wodne powstały na polskiej ziemi już w XIII w. Wraz z tym ukształtował się nowy zawód: strażnik wałów, zwany wałowym. Jego zadaniem było mieć ciągle na oku stan tych ziemnych budowli. Każdy odpowiadał za swój odcinek. Tak pozostałoby do dziś, gdyby nie bzdurne działania rządzących. I to nie w ciemnych odległych epokach, ale niemal wczoraj, u początku nowej rzeczywistości, tej po okrągłym stole.
Czyja bezmyślna głowa ubzdurała sobie, że zawód strażnika wodnego to relikt PRL – trudno dziś dociec. Nie mniej stało się faktem zlikwidowanie tej pożytecznej, szanowanej przez społeczeństwo funkcji. Poszła się paść na zieloną łąkę braku wyobraźni ( a może celowego już demontażu państwa). Zresztą w sławetnych latach 90-tych likwidowano co się da. Pod nóż lub na wykup za marne grosze szły zakłady wytwórcze i usługowe. Długo by wyliczać skutki tego pogromu, dokonanego ponoć w imię wyższych racji. Wtedy właśnie urosły niespodzianie fortuny tych, co się na naszym wspólnym majątku uwłaszczyli: działaczy PZPR i ludzi mianowanych przez nich na „nowych milionerów” oraz – co smutne – części działaczy Solidarności.
Nie słuchano głosów rozwagi: „władzę zmieńcie, ale dobytek Polaków zostawcie w spokoju”. W jednym tylko punkcie nie udał się wielki szacher macher: skok na ogródki działkowe (w domyśle: pod tereny dla rozpychających się na rynku zagranicznych przeważnie deweloperów). Po batalii w Sejmie dano ogródkom spokój z obawy przed reakcją milionów działkowców.
Takiego szczęścia nie mieli strażnicy rzek. Jednym ciosem posłano ich w niebyt. Zaczęła się dewastacja! Wały niszczone przez bobry, nornice, krety i rozrastające się chaszcze systematycznie popadały w ruinę. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Pierwsza potężna woda, zwana powodzią tysiąclecia przyszła w kilka lat później, w 1997 r. Dramatycznie zniszczony Wrocław i Opole, tysiące hektarów pól pokryte wodą i niszczycielskim szlamem. W wielu miejscach fala wdarła się przez źle zabezpieczone wały. Wprawdzie szturmu takiego nie powstrzymają proste umocnienia brzegów, lecz dzięki nim zmniejszono by niewątpliwie skalę zniszczeń. Ale i to nie dało decydentom do myślenia.
Kolejny raz żywioł uderzył wiosną 2010 r. gdy aż 15 z 17 województw zmagało się z powodziami i podtopieniami; fala kulminacyjna na Wiśle była najdłuższa od 160 lat! Mroziły krew w żyłach filmy i zdjęcia z Krakowa, gdzie woda zrównywała się z poziomem mostów. Trwała dramatyczna walka o Sandomierz i hutę szkła w dolnej części miasta. Ale i to nie dało decydentom do myślenia. Wprawdzie żywioł jest żywiołem i starania o jego ujarzmienie często skazane są na przegraną, jednak coś zrobić można, aby jej rozmiary ograniczyć. Niestety, wały jak się rozpadały, tak się rozpadały. Za to jakże „uroczo” premier i jego świta mogli się fotografować na tle wzburzonych fal, posyłając sygnał, że są i że czuwają, zaklinając wodę ciągłą gadką – szmatką. Takie obrazki z wystawy „Ojciec narodu swoją obecnością zaklina potężną wodę” dotkniętych klęską doprowadzały do wściekłości.
Jak na ironię 2017 ogłoszono rokiem Wisły. I co? Nic. Nadal bez konkretów o ochronie brzegów, jakby pojęcie strażnik wodny po ośmiu wiekach istnienia fachu było zakazane. No i przyszła kolejna, szczęśliwie mniejsza, ostatnia powódź. Do walki rzucono wszystkie siły, wielką przydatność pokazały oddziały obrony terytorialnej.
Aż wreszcie to usłyszeliśmy! Szef MSW Brudziński stwierdził, że pora znów oddać rzeki pod pieczę strażników wałowych. Oby tak się stało. Oby znów słowa decydentów nie były rzucone na wiatr. Bo być może gdzieś tam, w nieznanym czasie, szczerzy ku nam zębiska kolejna wielka woda. Pierwsze jaskółki zmian już są. Chociażby prowadzone przed paru laty w Nowym Dworze Gdańskim szkolenie dla społecznych strażników wód. Stare, które było dobre, niech w końcu wróci.
Zuzanna Śliwa
Źródło: Zuzanna Śliwa