Czarna twarz cnoty

0
0
0
/

Będzie to tekst nieco dziwny, bowiem nie wymienię nazwiska jego bohatera. Wszak nikt przy zdrowych zmysłach nie rusza na starcie z walcem drogowym. Z doświadczonym rozgniataczem tych, co staną mu na drodze.

Bohater ów od lat jest szefem, chociaż trafniejsze byłoby tu określenie „królem” pewnego miasta na północy kraju. I jak to w życiu bywa, przez ten długi czas swego królowania zdołał stworzyć gęstą sieć układów, jakby czyniąc swym mottem porzekadło, iż na układy nie ma rady.  Zaś temu, kto stoi na ich czele i jest swoistym tutti di capo tutti, nikt już nie podskoczy. Dał zresztą tego przykłady. O dwóch takich chcę opowiedzieć.

Ponad dekadę temu zaczęto szeptać, że w mieście robi się rozmaite przekręty. Postanowiła to wyjaśnić regionalna dziennikarka. I jak to bywa w tym fachu, zaczęła szperać, rozpytywać, gromadzić kostki faktów. Czyniła to jawnie, z intencją odkrycia prawdy. Jednak te, z pozoru niegroźne działania, musiały dotknąć czegoś istotnego, z czego sama nie do końca zdawała sobie sprawę. Dowiedziała się o tym dosyć szybko, i to w sposób drastyczny. Zaczęły się anonimowe telefony z pogróżkami, przecinanie kół w samochodzie, wreszcie, po tygodniach nękania, „obiecanka” wzięcia się za jej rodzinę i skrócenia o głowę samej dziennikarki. I chociaż twarda z niej sztuka, musiała odstąpić. Ba, wyprowadzić się z miasta i zniknąć gdzieś w Polsce. Pokonał ją strach. Konieczność ciągłego oglądania się za siebie, nieustanne poczucie zagrożenia. I świadomość, że wróg nie żartuje.

„Król” mógł już spać spokojnie. Nikt mu na jego włościach węszyć nie będzie. A jeśli któryś naiwniak się na to porwie, znowu wejdzie w ruch metoda skutecznego zastraszania. Mógł więc śmiało rozwinąć skrzydła, nie przejmować się gadaniem, iż traktuje miasto jak prywatny folwark, panoszy się tu niczym udzielny książę, co było tajemnicą Poliszynela. Mimo tego przecież nadal zasiada na swym stolcu. Po kątach szeptano, że dzieje się tak, ponieważ ma w ręku nawet miejscowe sztaby wyborcze.

Tę równowagę postanowiła po kilku latach zakłócić inna odważna, twarda żurnalistka, taka co z niejednego pieca chleb jadła. Przystąpiła z zapałem do rozgryzania układów. Z natury przenikliwa, nie dająca sobie wciskać głupot, szybko dostrzegła istniejącą w mieście sieć. Było oczywiste, bo znano jej determinację, że prędzej czy później zapuści ostre dziennikarskie kły w materię dotąd pilnie strzeżoną. Popełniła jednak błąd typowy dla idealistów. Sądziła, że prawda sama się obroni i że od prawdy tej dzieli ją tylko krok. A potem, gdy zdobędzie dowody, już łatwo pójdzie…

Stało się inaczej, niemal bliźniaczo, jak w przypadku pierwszej dziennikarki. Anonimowe telefony, cięcie kół, pozorowane włamania, uliczne zaczepki, w końcu konkretne groźby. Zacięła się. Nie, nie dadzą mi rady. Dali radę. Po kolejnej serii pogróżek, ze skargą na które nie miała się gdzie zwrócić, bo „król” tkwił bezpiecznie w układzie partii podówczas rządzącej – odstąpiła i na jakiś czas zawiesiła też pracę zawodową. Pokonał ją zwykły ludzki strach. Przyjaciele odważniaczki, ostrzegający ją przed ryzykiem i bezwzględnością pana miasta, odetchnęli.

Skąd jednak w tytule felietonu ta „czarna twarz cnoty”? Pan wspomnianego miasta w ostatnich miesiącach podjął „trud walki” o publiczną cnotę. Swe wypowiedzi w kierunku aktualnie rządzących okrasza bowiem wiekopomnymi słowami; nie brak tam odwołań do potrzeby czystości moralnej, do sprawiedliwości, do - tak modnej teraz w ustach totalnych - praworządności. Partyjni kumple uważają go za wybitnego samorządowca. Nie wiem czy śmiać się, czy płakać. Nie wierzę własnym uszom, słysząc lub czytając jego wynurzenia. Rzekłbyś, chodząca przyzwoitość. Cnota nad cnotami. Moralna potęga.  

Nie mogę go nazwać. To ktoś, kto nie zna litości. Brutalny i bezwzględny. Nie mam szans w starciu. Nikt ich nie ma. Pytanie: jak długo jeszcze?

Zuzanna Śliwa

Źródło: Zuzanna Śliwa

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną