Odpływy i przypływy religijności

0
0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. prawy.pl materiały prasowe

Ajajajajajajaj! Kto by pomyślał, że na tle zaniku religijności, z jakim mamy do czynienia w dalekich i zamorskich krajach, w naszym nieszczęśliwym kraju będziemy obserwowali jej nieoczekiwany przypływ? Co prawda w dalekich i zamorskich krajach też zdarzają się sytuacje wyjątkowe, o czy mógł przekonać się pana Adam Darski, używający pretensjonalnego pseudonimu „Nergal”, ku czci jakiegoś wyliniałego mezopotamskiego demona. Nawiasem mówiąc, ten cały pan Nergal, uchodzący wśród mikrocefali za delegata Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie - to cienki Bolek i pozer, bo kiedy potrzebował kostnego szpiku, to jego ówczesna naturalna przyjaciółka Doda Elektroda zaapelowała do dawców, żeby mu go udzielili, przeciwko czemu on nie zaprotestował. Słowem – odwołał się do wartości chrześcijańskich, jak miłość bliźniego i poświęcenie, bo widocznie wiedział, że gdyby odwołał się do Belzebuba, to w najlepszym razie usłyszałby: „do zobaczenia w piekle, frajerze!”, a w najgorszy

Otóż bawiąc w Ameryce chciał podreperować wątłe mięśnie i w tym celu poszedł do siłowni prowadzonej przez YMCA (Young Men Christan Assotiation - co się wykłada, jako Stowarzyszenie Młodych Chrześcijan), a kiedy na pytanie, czy wierzy w Jezusa Chrystusa odpowiedział przecząco, bez ceregieli został wyrzucony za drzwi, w ciemności zewnętrzne. Mimo serii zaklęć jakimi się posłużył, Belzebub w tym przypadku okazał się bezradny, jak zresztą we wszystkich innych sprawach. Ale generalnie w dalekich i zamorskich krajach mamy do czynienia z odpływem religijności, podczas gdy u nas – odwrotnie.

Warto zwrócić uwagę, że ten przypływ religijności zbiegł się w czasie z ofensywą sodomitów, którzy próbują podbijać kolejne miasta. Czyżby między jednym a drugim zjawiskiem istniał jakiś tajemniczy związek? Tego nie można wykluczyć, bo tak się akurat składa, że mamy do czynienia z religijnością specyficzną, na co rzuca światło przypadek pani Natalii Nykiel, która zwierzyła się, że ma przyjaciół sodomitów, którzy w dodatku są „jednymi z najmądrzejszych i najbardziej kreatywnych ludzi”. Najwyraźniej pani Nykiel nie ma zbyt szerokich znajomości i pewnie dlatego uważa swoich znajomych sodomitów za najmądrzejszych i najbardziej kreatywnych. Z tą kreatywnością to może nawet być prawda, bo sodomici, podobnie jak Żydzi, są solidarni, dzięki czemu potrafią wykreować celebrytę nawet z kija. Zwróciła na to ongiś uwagę pani Ilona Felicjańska, ujawniając, że sodomici zdominowali branżę modniarską, a ponieważ nienawidzą kobiet, to wymyślają im specjalnie szpecące stroje. Pani Felicjańska sama była modelką, więc pewnie wie, co mówi – ale nie o to chodzi, tylko o rodzaj religijności, z jakiej przypływem mamy do czynienia. Pani Nykiel deklaruje, że „wierzy w Boga”, który „kocha wszystkich dokładnie tak samo”, bez względu na to, jak dokazują, bo „nie ma to dla Niego żadnego znaczenia”. Ta teologia najwyraźniej została zaczerpnięta od „Jurka Owsiaka”, który tak oto podlizuje się swoim wyznawcom ”jesteście wspaniali, kocham was!” W tej sytuacji tylko patrzeć, jak ten rodzaj religijności wykorzysta „Żywa Cerkiew”, a zespoły „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej” opracują teologię, którą postępowi księża w rodzaju przewielebnego Wojciecha Lemańskiego, później będą „przepowiadać” - żeby mianowicie każdy z każdym kochał się do upadłego, w dodatku - co noc z kimś innym, a nawet – z każdą spośród siedmiu dotychczas zidentyfikowanych płci, bo w ten właśnie sposób zrealizuje się na ziemi wyczekiwane Królestwo Boże. Dlatego też niektóre osobistości zapowiadają dokonanie apostazji z opresyjnego Kościoła katolickiego. Ostatnio z takim pomysłem wystąpiła panna Małgorzata Jamroży, używająca pseudonimu „Margaret”, która jest już wprawdzie dużą dziewczynką, ale właśnie przypomniała sobie, że ciągle musiała spowiadać się z masturbacji. Najwyraźniej musiała mieć do niej prawdziwą zapamiętałość, której nie potrafiły zahamować nawet mocne postanowienia poprawy. Consuetudo est altera natura, więc nie można wykluczyć, że panna Jamroży również i dzisiaj preferuje samoobsługę, co zresztą wychodzi naprzeciw nawoływaniom do „bezpiecznego seksu”. Jak widać, ta specyficzna religijność ma przed sobą wielkie perspektywy, bo nie tylko będzie można się gzić, ale w dodatku – gzić się po Bożemu, co z kolei wychodzi naprzeciw coraz natarczywiej okazywaną przez sodomitów potrzebą bycia podziwianym. A kto nie chciałby być podziwianym, niechby nawet za spółkowanie czy masturbację, z braku innych powodów?

Tymczasem w związku z niedawnymi obchodami święta Wojska Polskiego, które od sławnej transformacji ustrojowej przypada na 15 sierpnia, w rocznicę Bitwy Warszawskiej z bolszewikami, zabrał głos pan prof. Jan Hartman, biegający po Krakowie za filozofa. Nie wymaga to wielkich umiejętności, a prawdę mówiąc – żadnych. Wystarczy trochę tupetu, przynajmniej na tyle, żeby w rozprawie doktorskiej objawić jakieś zbawienne prawdy, na przykład – że Byt jest, a Niebytu nie ma. Nawiasem mówiąc, ta zbawienna prawda wcale nie jest taka oczywista, bo na przykład biłgorajska szkoła filozoficzna twierdzi, iż to nieprawda, że Niebytu nie ma, dowodząc z nieubłaganą logiką, że Niebyt, jako przeciwieństwo Bytu, jest Od-Bytem, a jeśli tak, to z całą pewnością istnieje, bo w przeciwnym razie czym kokietowałby swoich politycznych wyznawców pan Robert Biedroń? Ale szkoła pacanowska z kolei stoi na nieubłaganie przeciwnym stanowisku dowodząc... - ach, za daleko by nas zaprowadziło to zagłębianie się w otchłanne filozoficzne spory, więc tylko zasygnalizujmy te sprzeczności, bo przecież chodzi o wypowiedź pana profesora Jana Hartmana, że „trza siedzieć w domu”.

Rzadko zgadzam się z panem profesorem Janem Hartmanem, prawdę mówiąc – chyba nigdy - ale tym razem muszę przyznać mu rację, którą najlepiej wykazać na przykładzie Żydów. Jak wiadomo, po spacyfikowaniu przez cesarza Hadriana żydowskiej ruchawki, nazwanej patetycznie „powstaniem Bar Kochby”, w roku 135 rozpoczął się dla Żydów okres diaspory. Otóż gdyby Żydzi nie wychodzili z domów, by buntować się przeciwko rzymskiej władzy, to żadnej diaspory by nie było. Nie byłoby też gett, w których Żydzi chętnie się osiedlali, czując się najlepiej na swoich śmieciach. Co więcej – nie pojawiłby się też antysemityzm, które to słowo wynalazł niemiecki dziennikarz Wilhelm Marr po krachu na berlińskiej giełdzie w 1874 roku, kiedy to żydowscy grynderzy giełdowi obrabowali niemieckich ciułaczy ze wszystkich oszczędności, więc potem wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler nie miał specjalnych trudności, by przekonać Niemców, że z Żydami trzeba „coś” zrobić. Nawiasem mówiąc, to samo powiedziała niedawno pani Zorżeta, ze sprawa żydowskich roszczeń „będzie powracać” dopóty, dopóki „coś” nie zostanie zrobione. Co miała na myśli – tego oczywiście nie wiem, bo pani Zorżeta mi się nie zwierza – ale w takiej sytuacji otwiera się ogromne pole do domysłów. Więc gdyby Żydzi za panowania cesarza Trajana nie wychodzili z domów, to nie byłoby holokaustu, a gdyby nie wychodzili z domów za panowania Nerona i Wespazjana, to Świątynia Jerozolimska stałaby do dzisiaj i nadal kapłani holokaustowaliby tam krowy i inne zwierzęta, wypuszczając do atmosfery gazy cieplarniane – ale cwana panna Greta Thunberg pewnie nie ośmieliłaby się przeciwko temu protestować, bo w przeciwnym razie nie zostałaby z niej nawet mokra plama. Popatrzmy tedy, ilu paroksyzmów udałoby się uniknąć, gdyby Żydzi nie wychodzili z domów, no i nie opuszczali Palestyny. Co prawda nie moglibyśmy wtedy czerpać z krynicy pana prof. Jana Hartmana, ale może nie pękłoby nam od tego serce?

 

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną