Kim był kard. Marcinkus - domniemany zabójca papieża Jana Pawła I?

0
0
0
/ Jan Paweł I (1978)

Pisałem wczoraj, że Anthony Raimondi, 69-letni Amerykanin, wydał autobiografię, w której twierdzi, że jego kuzyn kard. Paul Marcinkus otruł papieża Jana Pawła I, bo ten chciał sprzeciwić się malwersacjom w Banku Watykańskim. Dzisiaj chciałbym napisać więcej na temat kard. Marcinkusa, który z pewnością miał wiele na sumieniu.

Paul Marcinkus urodził się w 1922 r. w rodzinie litewskich emigrantów w Cicero, na przedmieściach Chicago. W 1947 r. po ukończeniu Uniwersytetu Gregoriańskiego został księdzem i rozpoczął kształcenie na Papieskiej Akademii Kościelnej przeznaczonej dla przyszłych dyplomatów Stolicy Apostolskiej. Prawdopodobnie na skutek rekomendacji szybko znalazł się w najbliższym otoczeniu Pawła VI jako tłumacz języka angielskiego. Na skutek pewnego wydarzenia stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi Papieża.

W 1964 r., kiedy Paweł VI składał wizytę w centrum Rzymu, porwał go tłum, omal nie tratując. Dzięki stanowczej reakcji Marcinkusa, który miał 1,86 m wzrostu i był niezwykle postawny, nie doszło do tragedii. Wkrótce po tym Marcinkus został członkiem ochrony papieża, a później jej szefem. Pełnił tę funkcję podczas papieskich podróży po świecie: od Indii przez Turcję, od Portugalii po Stany Zjednoczone. W 1970 r. na Filipinach Marcinkus zasłonił papieża własnym ciałem, ratując go przed atakiem malarza, który był uzbrojony w nóż. W nagrodę za zasługi został biskupem, potem sekretarzem w 1968 r., a w końcu prezesem Banku Watykańskiego w 1971 r. (funkcję tę sprawował aż do 1989 r.). Nie mając wykształcenia ekonomicznego, najprawdopodobniej polegał zupełnie na Sindonie, który też go wszystkiego nauczył.

Gianluigi Nuzzi opisuje, jak Sindona wraz z Marcinkusem dokonali szeregu malwersacji finansowych, aby zrealizować cel postawiony przez Pawła VI – uniknąć opodatkowania watykańskich pieniędzy. Sindona przy tej okazji prał pieniądze różnych rodzin mafijnych, z którymi współpracował. M. Guarino twierdzi, że Sindona zyskał osobistą zgodę Pawła VI na swój plan, mimo, że budził w nim pewien niepokój (autor ten odnotowuje, że niektóre źródła podają, że to kardynał Sergio Guerri podpisał odpowiedni dokument, ale ostatecznie to nie zmienia faktu odpowiedzialności papieża).

Plan polegał na tym, żeby wyprowadzić inwestycje z Włoch na rynki, gdzie eurodolary są zwolnione z opodatkowania. W operacjach tych miała posłużyć sieć banków typu off-shore (banki posiadające siedzibę w strefie rajów podatkowych).

Działanie to, nawet jeśli było na granicy prawa, było legalne. Wielu bogatych ludzi z całego świata postępuje podobnie. Watykan miał prawo bronić się przed agresją włoskiego rządu, który chciał doprowadzić go do bankructwa. Mimo to powstaje tutaj szereg pytań: czy Paweł VI nie wiedział nic o przestępczej działalności Sindony? Czy nie zwrócił się do niego właśnie dlatego, że słynął on z działań na granicy prawa? Czy Watykan nie wiedział nic o tym, że kiedy w USA Sindona był już ścigany jako przestępca, we Włoszech cieszył się spokojem chroniony przez autorytet Państwa Watykańskiego? Czy Watykan, niejako na własne życzenie, nie dał się wciągnąć w grę nieuczciwych bankierów i masonów, którzy zbijając pieniądze, mogli przy okazji obarczyć odpowiedzialnością papieża? Czy Watykan, który ma tylu wrogów, mógł sobie pozwolić na to, by dokonywać nie do końca jasnych transakcji, których nikt nie kontrolował, a które mogły stać się powodem szantażu?

Trudno odpowiedzieć na te pytania. Faktem pozostaje jedynie to, że Papież zdecydował się na działanie na granicy prawa, z którego następnie wynikły wszystkie kolejne problemy. Później, kiedy już ujawniono wiele afer finansowych, Watykan nie chciał współpracować ze świecką prokuraturą, udzielając watykańskiego immunitetu aferzystom zapewne dlatego, żeby na jaw nie wyszła ta fundamentalna nieuczciwość.

Uzasadnieniem dla postępowania Pawła VI mogła być też sytuacja, w jakiej znalazł się wówczas Kościół. Po Soborze Watykańskim II, którego organizacja musiała kosztować dużo pieniędzy, wszedł on w fazę reform, które wiążą się zawsze z obciążeniami finansowymi. Ponadto od czasu pontyfikatu Pawła VI mamy do czynienia z nowym stylem sprawowania urzędu papieża, który pielgrzymuje po całym świecie, co także dużo kosztuje. Bankructwo byłoby nie tylko wizerunkową porażką Kościoła posoborowego, ale mogłoby także wstrzymać kościelne reformy i nie pozwoliłby Pawłowi VI na realizację wielu planów. Plan uniknięcia opodatkowania uwikłał jednak Kościół w struktury mafijne i masońskie.

Nie tylko Sindona był masonem. Także prawa ręka Marcinkusa – Donato De Bonis miał być masonem (tak wynika choćby ze słynnej listy masonów opublikowanej we Włoszech). Sindona i Marcinkus współpracowali ściśle z Roberto Calvim, który był drugim masonem w tej trójcy, także członkiem loży P2. W wyniku różnych machinacji (opisywanych szerzej przez G. Nuzziego i M. Guariniego) został on dyrektorem Banco Ambriosiano, który od tej pory ściśle współpracował z Bankiem Watykańskim. M. Guarino twierdzi, że dzięki temu posunięciu łatwiejsze miało stać się uniknięcie opodatkowania przez Watykan. Miał to być także krok ku stworzeniu sieci katolickich banków, które miałyby wspierać np. walkę z komunizmem. Sam zamysł był słuszny, ale był z góry skazany na porażkę, skoro realizowali go masoni.

Sindona-Marcinkus-Calvi dokonywali razem wielkiej ilości transakcji kupna-sprzedaży między siecią spółek, których celem było zawsze to, żeby akcje trafiły do jakichś spółek akcyjnych z siedzibą w jednym z rajów podatkowych. Czynili to nie wprost, ale przez podstawionych słupów, przez co dopiero po latach prawda na ten temat wyszła na jaw.

Watykan w ten sposób nie tylko unikał opodatkowania. W tej całej machinie zarabiał bowiem poprzez pobieranie wysokich prowizji od transakcji dokonywanych przez powyższe trio i na eksporcie włoskich kapitałów. Wszystko było możliwe i przynajmniej z pozoru legalne dzięki eksterytorialności Państwa Watykańskiego wobec Włoch. Warto wiedzieć, że osoby świeckie mogły zakładać konta w Banku Watykańskim. Miały tylko obowiązek uiścić jakiś datek na biednych. Zyskiwały jednak znacznie więcej: ich pieniądze były nieopodatkowane, chronione immunitetem Watykanu (Watykan nie zgadzał się na jakiekolwiek włoskie kontrole skarbowe) i można było je dalej wytransferować za granicę (od czego Bank Watykański pobierał wysokie prowizje). To wszystko sprzyjało temu, żeby do tego banku ciągnęli wszelkiej maści oszuści, przestępcy i spekulanci.

Przy takim układzie IOR (Bank Watykański) musiał stać się prędzej czy później miejscem dla wielu afer finansowych. Wydaje się, że tacy masoni jak Sindona czy Calvi celowo tak działali, żeby pogrążyć Kościół w różnego rodzaju skandalach. Papieże byli zapewne przynajmniej częściowo tego nieświadomi, ale poprzez działania Pawła VI utracili kontrolę nad IOR-em i nawet kiedy dostrzegali zagrożenie, nie mogli mu przeciwdziałać.

Jan Paweł II nie tylko nie odsunął Marcinkusa od IOR-u ale jeszcze mianował go arcybiskupem i powierzył mu funkcję wicegubernatora Państwa Watykańskiego, który jest odpowiedzialny za przychody Watykanu wynikające z napływu pielgrzymów i turystów. Na początku 1982 r. miał mianować go nawet kardynałem, ale nie doszło do tego, ze względu na problemy Marcinkusa z wymiarem sprawiedliwości. 20 lutego 1987 r. mediolańska prokuratura wydała nakaz zatrzymania Paula Marcinkusa, Luigi Menniniego i Pellegrino De Strobela, a więc członków zarządu IOR. Jan Paweł II nie zgodził się jednak na ich wydanie. Nie pozwolił też na uchylenie im immunitetów watykańskich, które ich chroniły. 17 lipca Trybunał Kasacyjny powołując się na przepisy 11 Traktatów Laterańskich (które określają relacje Włoch i Watykanu), uchylił postanowienie prokuratury. 16 kwietnia 1992 r. włoski sąd wymierzył kary osobom działającym na szkodę Ambrosiano, ale nie było wśród nich Marcinkusa.

Dwa lata po wydaniu wspomnianego nakazu aresztowania Jan Paweł II odsunął jednak Marcinkusa od wszystkich pełnionych przez niego funkcji. Co więcej, tego długoletniego prezesa Banku Watykańskiego, wicegubernatora Państwa Watykańskiego, a przede wszystkim biskupa, wysłał do USA, gdzie został on proboszczem (!) małej parafii w rodzinnym Chicago. Tam umarł po kilku latach nie niepokojony przez nikogo.

 

Źródło: Michał Krajski

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną