Największe wyzwania prawicy? Prezydentura, ale i…

Powoli rusza giełda nazwisk w wyścigu wyborczym na urząd Prezydenta RP. Zakończą one prawdziwy wyborczy maraton, bo kolejny raz pójdziemy do urn dopiero w 2023 r. Niemal trzy lata względnego spokoju będzie ważnym czasem dla rządzącej prawicy, która jeśli chce uzyskać pełnię władzy musi nauczyć się wygrywać również w wielkich miastach.
Wielu polityków i politologów z którymi rozmawiam twierdzi, że odbicie takich miast jak Gdańsk i Warszawa jest niemożliwe. To złe założenie, pokazujące brak woli walki, co już na starcie stawia prawicę w przegranej sytuacji. Czy po serii porażek Prawa i Sprawiedliwości moglibyśmy wyobrazić sobie, że partia ta dwukrotnie będzie w stanie zapewnić sobie samodzielną większość parlamentarną? Kto w 1982 r. przewidywał, że za kilka lat komunizm upadnie? Podobnie na początku XX wieku nieliczni snuli marzenia o odzyskaniu niepodległości. Nie ma rzeczy niemożliwych, a od polityków powinniśmy oczekiwać umiejętności budowy wielkich projektów. Szczególnie, że powyższe przykłady pokazują, że podstawową cechą polityki jest dynamika.
Dlaczego wielkie miasta są tak ważne? Demografia jest nieubłagana – miasta wciąż będą się rozwijać i zyskiwać nowych mieszkańców. Każde kolejne wybory to powiększenie się elektoratu miejskiego – nie tylko ze względu na migrację wewnętrzną, ale co ciekawe – dziś kobiety w miastach rodzą zdecydowanie więcej dzieci niż te z małych miasteczek i wsi. Arytmetyka jest więc prosta.
Poza tym to wielkie miasta narzucają styl życia, modę i kulturę reszcie kraju. To zjawisko naturalne, nawet jeśli niesie ze sobą zgubne skutki. Dziś wielkie miasta stają się coraz częściej jedynym frontem walki ideologicznej na którym mogą zwyciężać środowiska lewicowe i duża w tym rolę odgrywa poparcie ze strony samorządowców. Wszyscy pamiętamy chociażby obchody 100-lecia odzyskania niepodległości, które zostały w pewien sposób zakłócone przez Hannę Gronkiewicz-Waltz, która chciała za wszelką cenę powstrzymać Marsz Niepodległości. Czy to normalne, że polscy patrioci nie mogą świętować we własnym domu, na ulicach swojej stolicy?
Wielkie miasta to również instytucje, czego najlepszym przykładem jest Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, które w pewien sposób zawłaszczyło narrację o tym jak rodziła się Solidarność. Dziś tego typu jednostki bardzo często kreują życie społeczne w danym regionie i jeśli nie nastąpi w nich wymiana kadrowa to coraz częściej będziemy świadkami takich sytuacji jak ta z przed kilkunastu miesięcy, gdy instytucja, której celem miało być dbanie o pamięć o Solidarności organizuje konferencje poświęconą problematyce LGBT, a jej siedziba w trakcie podniosłych uroczystości państwowych staje się schronieniem dla różnej maści prowokatorów.
Aby zwyciężać w wielkich miastach trzeba nauczyć się mówić ich językiem. Tu wielką rolę powinny odegrać organizacje pozarządowe, dziś zdominowane są przez światopogląd lewicowy. Jednak „nie palmy komitetów, twórzmy własne”. Kto broni prawicy powoływać swoje stowarzyszenia i fundacje, które mogą zająć się chociażby poprawą przestrzeni miejskiej, aktywizacją społeczną, czy dbaniem o pamięć historyczną? W tym wszystkich nie można jednak wejść na zbyt patetyczne tony, których często używa prawica. Jeśli chce się przekonać do siebie popijających caffe latte bywalców modnego Placu Zbawiciela to niestety trzeba nauczyć się pić to caffe latte wśród nich…
Psiocząca na wielkomiejskich Polaków prawica nie może zapomnieć, że to mieszkańcy wielkich miast dla obrony polskości poświęcali swoje życia, czy to broniąc Lwowa w 1920 r., czy krwawiąc na ruinach Warszawy w 1944 r. Nikt mnie nie przekona, że patriotyzm nie odrodzi się w sercach mieszkańców aglomeracji, wszystko wymaga tylko odpowiedniego sposobu i wykonania tytanicznej pracy.
Autor jest dziennikarzem „Tygodnika Solidarność” i portalu Tysol.pl
Źródło: Mateusz Kosiński