III rocznica Jubileuszowego Aktu Uznania Jezusa za Pana i Króla - dlaczego nie była to intronizacja?

Od dawna ruchy intronizacyjne zabiegały o to, aby dokonać intronizacji Chrystusa Króla Polski, a więc uznać społeczne panowanie Chrystusa w naszej Ojczyźnie i Narodzie. W tym celu organizowały marsze i konferencje, a także apelowały do Episkopatu Polski. W odpowiedzi został powołany Zespół Episkopatu ds. Ruchów Intronizacyjnych. Jego przewodniczący bp Andrzej Czaja przez długi czas prowadził z nimi dialog. Kiedy zostały złożone pewne projekty, satysfakcjonujące obie strony, Episkopat nagle odszedł od nich i ogłosił treść aktu, który nazwał Jubileuszowym Aktem Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana.
Teraz, kiedy w niedzielę będzie miała miejsce III rocznica ogłoszenia tego aktu przez Episkopat warto przypomnieć, dlaczego nie była to właściwa intronizacja Chrystusa Króla Polski.
Analizując go, można zauważyć, że chociaż jego forma „przypomina” Akt uznania społecznego panowania Chrystusa Króla to jednak w swojej treści wyraża on raczej Akt przyjęcia Jezusa za Pana i Zbawiciela, który jest praktykowany w Odnowie w Duchu Świętym czy w Ruchu Światło-Życie (a więc w charyzmatycznych ruchach posoborowych).
Bp Czaja tłumaczył, że w nazwie aktu nie pojawił się wyraz „intronizacja”, bo nie zawsze jest on dobrze rozumiany w społeczeństwie. Argument ten wydaje się zupełnie nietrafiony, ze względu na to, że każdy termin, nawet taki, jak „Bóg”, a może szczególnie ten, jest różnie pojmowany. Nie jest to jednak powodem do tego, że mamy go nie używać. Więcej wydaje się wyjaśniać kolejna uwaga Biskupa, w której podkreślił on, że takie jego sformułowanie jest wyjściem do środowisk oazowych i charyzmatycznych. Faktycznie bowiem nazwa aktu zdaje się być połączeniem dwóch zupełnie różnych aktów. Z jednej strony mamy akt, który opiera się na wielowiekowym nauczaniu Kościoła, encyklice papieża Piusa XI „Quas primas” i objawieniach Sł.B. Rozalii Celakówny. Z drugiej zaś strony mamy, patrząc od strony katolickiej teologii, wątpliwą praktykę, pochodzącą z sekt protestanckich, która została przyjęta w niektórych ruchach posoborowych.
Jest między nimi olbrzymia różnica. Termin „uznanie” odnosi się do obiektywnego porządku rzeczy. Jest stwierdzeniem faktu. Uznaję, że jestem człowiekiem, a nie rośliną. Uznaję, że Jezus Chrystus jest Królem, Królem Polski i wszystkich Polaków, bo jest wszechmocnym Bogiem, przez którego wszystko zostało stworzone, który dokonał dzieła Wcielenia i Odkupienia. Termin „przyjmuję” wyraża dużo mniej. Jest bowiem aktem mojej wolności, w ramach którego mogę coś przyjąć lub nie. Mogę od jutra przyjąć nową pracę lub jej nie przyjąć. Mogę przyjąć Chrystusa za Pana i Króla, ale równie dobrze mogę tego nie zrobić. Mogę dokonać tego aktu, a później się z niego wycofać, skoro jest to akt mojej wolności.
Oczywiście, aby uznać, że Chrystus jest Królem, trzeba tego chcieć i tylko, o tyle o ile się tego naprawdę chce, Akt ten ma znaczenie. Wynika on jednak przede wszystkim ze świadomości tego, kim jest Bóg i kim my jesteśmy. Jest właściwym rozpoznaniem naszych obowiązków i potwierdzeniem, że rozumiemy je i chcemy je wypełniać. Jeśli Chrystus jest Królem, to my jesteśmy Jego sługami, a Jego Słowo jest naszym prawem. Ze słów propagatorów Aktu Przyjęcia Jezusa za Pana i Zbawiciela wynika jednak, że dla nich jest on przede wszystkim aktem pobożności. Sami nie wspominają nawet o Królu, ale celowo mówią, że Jezus jest Panem, tzn. Bogiem i Zbawicielem. Sądzą bowiem, że wielu ludzi ochrzczonych i bierzmowanych nie posiada osobistego stosunku do Boga, ale opiera swoją wiarę jedynie na przyzwyczajeniu.
Jest to niestety prawda. Powstaje jednak pytanie o to, czy skoro tak jest, to należy tworzyć jakiś nowy pseudosakrament, który ma to zmienić. Czy nie wystarczy jedynie uświadamiać ludziom znaczenia chrztu i bierzmowania, prowadzić do sakramentów i uczyć nimi żyć. Jeżeli bowiem tego zabraknie, to żaden dodatkowy akt nic nie zmieni w naszym życiu duchowym. Zwolennicy tego aktu traktują go jednak z wielkim namaszczeniem. Poprzedza go cykl katechez, a on sam dokonuje się w odświętnej atmosferze po długim wyczekiwaniu. Ci, którzy go opisują, przytaczają różne teksty z Pisma Świętego mające go uwiarygodnić i pokazać jego moc. Jednym z nich są słowa Ewangelii: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego” (J 1,12). W istocie jednak taki akt może być tylko aktem pobożności, którego wartości nie można porównywać z mocą sakramentów. Jest to jednak typowa postawa dla nowych ruchów religijnych w Kościele, które tworzą swoją własną teologię i własne sakramenty. Wystarczy przywołać modlitwę o uzdrowienie w Odnowie w Duchu Świętym, która zastępuje obecnie dla wielu sakrament chorych, czy pseudospowiedź w neokatechumenacie przed członkami wspólnoty i katechistami.
Uznanie społecznego panowania Chrystusa Króla musi mieć wymiar indywidualny, ale ostatecznie jest to przede wszystkim akt publiczny, społeczny. Wynika to z tego, że Chrystus jest nie tylko moim Królem, ale Królem całego narodu i wszystkich społeczeństw. Kult sprawowany przez Kościół jest zawsze kultem publicznym. Jeżeli więc chcemy w Kościele właściwie uczcić Chrystusa Króla, musimy dokonać tego w przestrzeni publicznej. Tylko to zresztą może zapewnić przestrzeganie prawa Bożego w całym narodzie.
W przyjęciu Jezusa za Pana i Zbawiciela podkreśla się wciąż, że ma być to akt osobisty. To „ja” przyjmuję Jezusa za „mojego” Pana i „mojego” Zbawiciela. Ten indywidualistyczny charakter posiada także akt zaproponowany przez biskupów. Bp Czaja uznał wręcz, że istotą Jubileuszowego Aktu jest osobiste powierzenie swojego życia Chrystusowi.
W tym ujęciu przez akt publiczny rozumie się po prostu akt prywatny dokonany przez wielu ludzi naraz w jednym miejscu. Istotą aktu publicznego jest jednak to, że jest on dokonywany w imieniu wspólnoty. Stąd ruchy intronizacyjne podkreślały wagę udziału w tym akcie najwyższych władz kościelnych i państwowych. Uwagi te zostały jednak zignorowane w obawie przed „upolitycznieniem” tego aktu.
O ile Akt uznania społecznego panowania Chrystusa Króla ma charakter obiektywny i wspólnotowy, o tyle Akt przyjęcia Jezusa za Pana i Zbawiciela cechuje się subiektywnością i indywidualizmem. Przymioty te są bardziej właściwe wierze protestanckiej, gdzie wiarę sprowadza się do prywatnego aktu, opartego na emocjach i wewnętrznym przekonaniu, niż katolickiej. Katolickie myślenie jest inne. „Katolicki” oznacza bowiem powszechny. Wszystko więc co katolickie musi nosić w sobie pewien uniwersalizm. Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi” zwracał uwagę na to, że nawet nadzieja w chrześcijaństwie nie może być indywidualistyczna. Chrystus nie jest jedynie „moim” Panem i „moim” Zbawicielem. Jest On bowiem głową całego Kościoła i tylko we wspólnocie Kościoła możemy osiągnąć zbawienie.
Podsumowując: Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana jest wielką manipulacją. Mowa jest w nim o Chrystusie jako Królu, a jednocześnie nie pojawia się termin „intronizacja” ani „uznanie”. Mowa zaś jest o „przyjęciu”. Nawiązuje się w nim do idei ruchów intronizacyjnych, ale jest on przepełniony odmienną interpretacją, zgodną z myśleniem ruchów posoborowych. Wspomina się w nim, żeby Chrystus królował w państwie, ale nie mówi się, żeby był królem państwa i to polskiego państwa. Ma być on odmówiony „wraz ze swymi władzami duchownymi i świeckimi”, ale nie przez nie w imieniu instytucji, które reprezentują. Jest to bardziej akt zawierzenia Chrystusowi Królowi niż Jego intronizacja. Aby jeszcze osłabić ten akt, dodaje się w nazwie „jubileuszowy”, żeby zasugerować, że jest to tylko jedno z wielu wydarzeń towarzyszących obchodom 1050-lecia chrztu Polski. Wszystko zaś po to, aby móc powiedzieć, że żądania wiernych zostały spełnione i zamknąć temat. Niestety, wszystko wskazuje na to, że tylko prawdziwy akt intronizacyjny Chrystusa Króla Polski przyniesie naszej Ojczyźnie pokój i błogosławieństwo.
Michał Krajski
Źródło: Michał Krajski